Czterdzieści lat temu pewna pisarka i autorka książek kulinarnych postanowiła przenieść się z Kalifornii do Prowansji i całą tę historię opisała ze szczegółami (zwłaszcza kulinarnymi) w swojej książce. Na szczęście dla czytelnika Brennan wie, o czym pisze, więc lektura ta jest czystą przyjemnością, która pobudza zmysły (o apetycie nie wspominając).
Właśnie dzięki Georgeanne Brennan zapragnęłam nagle grzanek z anchoiade.I tak też uczyniłam.
Prowansalskie anchoiade**
1 ząbek czosnku
szczypta soli gruboziarnistej
2 duże garście oliwek (ja użyłam różnych gatunków)
1-2 łyżki oliwy z oliwek (z pierwszego tłoczenia)
natka pietruszki
1 łyżka kaparów
1 filet anchois
kilka gałązek świeżego tymianku
Czosnek ucieramy z solą w moździerzu. Oliwki odsączmy z zalewy i pozbawiamy pestek. Do blendera wrzucamy czosnek z solą, oliwki, kapary, anchois, natkę pietruszki i tymianek. Całość dokładnie miksujemy. Na sam koniec dodajemy oliwę z oliwek - tyle oliwy, żeby całość uzyskała konsystencję pasty.
Oliwkową pastę podajemy na grzankach. A do tego koniecznie sałatkę ze świeżych pomidorów z octem balsamicznym, dymką i bazylią, która cudownie równoważy ostry czosnkowy i słony sardelowy smak. Ja ten smak wielbię. A jak już chcemy, żeby było idealnie, to musimy jeszcze otworzyć butelkę dobrego białego wina.
Z każdym kęsem jesteśmy bliżej Prowansji.
** Anchoide od tapenade różni zaledwie jeden składnik - a mianowicie fileciki sardeli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz