W takim razie, czy jest coś, co można ugotować, kiedy trzeba zużyć energię i uspokoić skołatane nerwy?
Okazuje się, że jest coś takiego. Zabrzmi to groteskowo, ale nie ma nic lepszego niż przygotowanie domowego ketchupu. Można "ciachać", siekać, dusić, miażdżyć i miksować do woli i bez opamiętania. I nie mówię tu o żadnych wymyślnych torturach, ale o zwykłym procesie domowego przetwórstwa.
Ketchup - czyli jesienny przetwór mojej wyobraźni!
Domowy ketchup (wersja ostra)*
Pomidory
Marchew, korzeń pietruszki, kawałek selera, cebula, czosnek
Papryka słodka (świeża + w proszku), ostra papryczka
Cynamon, goździki, liść laurowy, ziele angielskie, pieprz, sól
Ocet (ja użyłam jabłkowego)
Cukier
Wszystkie warzywa siekamy i wrzucamy do dużego garnka. Dusimy na ogniu tak długo, aż wszystkie zmiękną, a całość zgęstnieje. Przed zmiksowaniem (lub przetarciem) wyjmujemy goździki, liść laurowy i ziele angielskie. Dodajemy ocet, cukier i cynamon. Gotujemy, smakujemy i jeszcze doprawiamy (jeśli trzeba).
Gorący ketchup wkładamy do wyparzonych słoiczków, mocno zakręcamy i odstawiamy do ostygnięcia - stawiając je do góry dnem.
Jeśli chcemy przygotować ketchup nieco łagodniejszy, to wystarczy wyeliminować ostrą paprykę.
Taki ketchup przyda nam się do zimowych kanapek z serem żółtym, abo do awanturki z makreli, czy z tuńczyka.
* Nie podaję proporcji, bo ketchup powstał w drodze eksperymentu. Bez pomiarów ile i czego potrzeba - po prostu użyłam tego, co miałam i co uznałam, że wydobędzie smak, o którym myślę. Zatem proporcje są mocno "na oko".
Biorę przepis! Już od dawna koli mnie w oko ta kupna wersja, bo nie wiem, co jest w środku ;-)
OdpowiedzUsuń