Ale wracając do tematu - kiedyś widziałam przepis, w którym użyto maleńkich, podłużnych, czerwonych jagód. Pomyślałam: jakież one śliczne, ciekawe jak smakują? Kiedy zobaczyłam je na stoisku, na którym regularnie zaopatruje się w suszone owoce, postanowiłam zaryzykować i spróbować.
Jagody goji (czyt. godżi) są z gatunku tych "dziwnych". Nie mogę powiedzieć, że są niedobre, ale nie powiem też, że są najpyszniejsze na świecie. Niby to owoc, ale jednak nie za słodki. Jest wręcz delikatnie słony, może nawet wytrawny. Jak się jednak okazuje, to mistrz w swojej kategorii, bo oczywiście ma w sobie wszystko, działa na to, na tamto... Taki owocowy superbohater. Ciekawe czy zjadając porcję jagód goji, automatycznie przedłużyłam sobie życie chociaż o kilka minut/godzin/dni? Pozostaje mi wierzyć, że tak.
Goji nie cieszą mnie tak, jak na przykład suszone na słońcu morele, czy figi, ale przyznaję, że w granoli razem z żurawiną, migdałami i orzechami laskowymi zdecydowanie dają radę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz