poniedziałek, 24 listopada 2014

Red curry z krewetkami

Przepis na idealne śniadanie, obiad, kolację, deser...  A może by tak stworzyć przepis na idealną niedzielę?
Przepis, który stworzyłam sobie wczoraj był prosty, choć wieloskładnikowy, pracochłonny, ale bardzo przyjemny. Wystarczyło wstać przed południem, pobiec na jogę (po drodze gapiąc się na niebo i wystawiając nos do słońca), ugotować czerwone curry z krewetkami* (zjeść je w miłym towarzystwie!), pobiec na wykład o architekturze, uciec z targów o głupiej nazwie, wypić dobrą kawę, a potem przejść pół Warszawy pieszo, tylko dlatego, że mimo chłodu spacer był niesamowicie przyjemny, a potem wrócić do domu i nie mieć już sił na nic innego poza lekturą "Rumun goni za happy endem" i słuchaniem Blonde Redhead.



Czerwone curry z krewetkami (2 porcje)
1 łyżka czerwonej pasty curry
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka sosu rybnego
1 trawa cytrynowa
3 plastry imbiru
1 ząbek czosnku
1 średnia cebula
400 ml mleka kokosowego
1 limonka
natka pietruszki lub kolendra
krewetki tygrysie
olej kokosowy
ostra papryka (opcjonalnie)
ryż jaśminowy

Pastę curry podsmażamy na oleju kokosowym. Dodajemy startą cebulę, posiekany czosnek, imbir, trawę cytrynową. Można dodać ostrą papryczkę, ale sama pasta jest już ostra (przynajmniej ta, której użyłam była). Wlewamy mleko kokosowe i czekamy aż się zagotuje. Dodajemy krewetki i gotujemy na małym ogniu aż będą miękkie. Całość doprawiamy sosem sojowym i rybnym (nie solimy!).
Do pełni szczęścia brakuje nam już tylko ryżu jaśminowego oraz liści kolendry lub natki pietruszki.






* Tradycyjny niedzielny obiad (!)

niedziela, 23 listopada 2014

Na śniadanie jadam perły! Tapioka z mlekiem kokosowym.

Tapioka. Niepozorne małe perełki, pod postacią których kryje się ... skrobia (ale nie, nie ta z ziemniaka, tylko z manioku).
Jaki jest sens jedzenia skrobi - można by spytać. Podobno ma sporo zalet: hipoalergiczna, bezglutenowa, bezcholesterolowa, lekkostrawna i - co może zabrzmieć śmiesznie - bezsmakowa. Czy brak smaku może być zaletą? Biorąc pod uwagę, że tapioka mogłaby być paskudna, to moja odpowiedź brzmi: tak, brak smaku może być zaletą, a to dlatego, że możemy dowolnie konstruować jej ostateczny smak w oparciu o własne upodobania. Ktoś lubi smak mleka kokosowego? Wspaniale! Dodamy mleko i będzie smakowała kokosowo. Cynamon, wanilia albo woda różana...? Nie ma problemu. Niech każdy wybierze coś dla siebie i niech dodaje, łączy, konstruuje.

Tapioka kokosowa z wanilią i granatem (2 małe miseczki)
6 łyżek tapioki
200 ml mleka kokosowego
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
szczypta soli morskiej
1 owoc granatu (albo inne owoce)

Tapiokę zalewamy mlekiem kokosowym. Odstawiamy na godzinę. Następnie gotujemy ją przez około 10 minut (aż perełki staną się przezroczyste i miękkie). Dodajemy ekstrakt waniliowy i sól. Ja nie dodaję cukru, ale jeśli ktoś lubi słodki smak, to może dodać cukier trzcinowy.
Ugotowaną tapiokę przekładamy do miseczek i odstawiamy do wystygnięcia (lub jeśli mamy ochotę - jemy na ciepło). Dodajemy owoce (np. mus z mango, ugotowane truskawki albo maliny... - co, kto lubi).
Moja dzisiejsza wersja zawierała pestki granatu.




Kawa zbożowa

A kto powiedział, że kawiarka może służyć jedynie do przygotowywania klasycznej kawy, no kto?
Otóż nie tylko!
Jeśli masz ochotę na kawę zbożową (polecam Kujawiankę - old school w najczystszej postaci), a nie masz czasu i ochoty, żeby stać nad rondelkiem i pilnować, żeby nie wykipiała, to łap za kawiarkę i do dzieła!




niedziela, 9 listopada 2014

Brioche

I znowu jest normalnie, czyli szaro, mokro, ponuro i sennie. Wreszcie wiem, że to listopad - dokładnie taki, jak w mych najkoszmarniejszych snach. Jak co roku zaklinam go, proszę, błagam lub grożę, że go prześpię, przeczekam z głową pod kocem, udam, że go nie ma, że on nie istnieje.
Co ciekawe, w tym roku wyjątkowo długo mogłam oszukiwać samą siebie, ale wszystko się skończyło, więc odliczam już tylko dni do końca tej męczarni.

...
Wake me up in July
Lick the snow from my eyes
Underneath the blue sky
All I need is my bike*
...

Nie ma co się zatracać. Trzeba działać! Chociażby mierząc się z brioche, która jest wymagająca, chimeryczna i nieprzewidywalna. O tej smutnej porze roku nic nie cieszy bardziej niż śniadanie z porządnym kawałkiem nieprzyzwoicie maślanego ciasta.
Z brioszką jest jak z życiem. Jeśli się jej boisz, jeśli nie wiesz jak się za nią zabrać, nie masz czasu, ochoty i cierpliwości... zaprawdę powiadam Ci, daj sobie spokój. Tutaj każdy krok jest ważny, zwłaszcza zaczyn. Tylko odpowiedni zaczyn, dobre chęci i siła zapewnią sukces. Jeśli masz w sobie tę siłę, to nie wahaj się. Po prostu spróbuj. Efekt będzie bardziej niż zadowalający.





Brioche**:
1/2 kg mąki pszennej
20 g drożdży (świeżych)
4 jajka (plus 1 dodatkowe do posmarowania przed pieczeniem)
50 g cukru pudru
120 ml mleka
1/2 łyżeczki soli
200 g masła (musi być miękkie!)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

Zaczyn: drożdże rozrabiamy z łyżeczką cukru i łyżką ciepłego mleka. Odstawiamy do wyrośnięcia na kilkanaście minut.

Ciasto: jajka ucieramy z cukrem pudrem. Wyrośnięty zaczyn łączymy z jajkami, dodajemy resztę mleka, sól, wanilię oraz przesianą przez sito mąkę. Wyrabiamy. Dodajemy stopniowo kawałki miękkiego masła.
Ciasto - z każdą kolejną porcją masła - zmienia konsystencję: z suchego, twardego, w tłuste i bardzo elastyczne. Jeśli nie mamy robota, to ręczne wyrabianie zajmie nam jakieś 30 - 40 minut.
Wyrobione ciasto przykrywamy folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na kilka godzin (najlepiej na całą noc, ale ja chłodziłam je przez 8 godzin). Po tym czasie przekładamy ciasto do formy i odstawiamy do wyrośnięcia przez kolejne 2 godziny (nie w lodówce).
Przed pieczeniem smarujemy jajkiem rozmąconym z łyżką wody.

Pieczemy w 180 stopniach przez około 40 minut.








* M. Brodka "Varsovie"
** Źródło: White Plate