czwartek, 30 sierpnia 2012

Faszerowane kwiaty cukinii

Trzeba by zacząć od tego, że kwiaty cukinii nie są powszechnie dostępne. O wiele łatwiej kupić (tylko nie wiem po co) przerośnięte cukiniowe monstra. Dostępność kwiatów cukinii na straganach jest mniej więcej porównywalna z dostępnością kwiatu paproci, kiedy więc znalazłam je w Zielonym Jazdowie, kupiłam bez chwili zastanowienia.
Cukinia ma dwa rodzaje kwiatów: męskie i żeńskie. Obydwa rodzaje są jadalne. Żeńskie, to te zakończone owocem. Zazwyczaj smaży się je w cieście, wcześniej faszerując. Kwiaty szybko więdną, więc trzeba się spieszyć i najlepiej zużyć je tego samego dnia, w którym zostały zerwane.


Składniki
kwiaty cukinii
ser ricotta
kilka filecików anchois
garść listów świeżej bazylii
sól
pieprz
ewentualnie ostra papryka
mąka
gazowana woda mineralna
olej do smażenia (np, z pestek winogron)


Anchois i bazylię siekamy i dokładnie mieszamy z serkiem ricotta, doprawiamy solą i pieprzem, jeśli chcemy, żeby danie było ostrzejsze, możemy dorzucić płatki ostrej papryki. Ostrożnie rozchylamy płatki kwiatu cukinii, usuwamy słupek i nakładamy farsz (możemy ułatwić sobie życie i zrobić to przy pomocy szprycy do dekorowania tortów), następnie zawijamy płatki, tak jak byśmy zakręcali folię na cukierku. Przygotowujemy ciasto, mieszając mąkę z wodą mineralną i lekko solimy. Ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany, czyli przypominać ciasto naleśnikowe. Każdy kwiat maczamy w cieście i smażymy, najlepiej w głębokim tłuszczu. Nadmiar tłuszczu odsączamy na ręczniku papierowym. Natychmiast podajemy.
Faszerowane kwiaty cukinii są doskonałą przystawką lub lekkim samodzielnym daniem. Przyznam szczerze, że nie potrafię podać dokładnych proporcji, bo wszystko robiłam na tzw. oko.


Jeśli któryś z panów, z jakichś przyczyn, chciałby zyskać sobie moją przychylność ofiarowując mi kwiaty, niech od razu daruje sobie róże, konwalie, a nawet słoneczniki. Niech lepiej postara się o bukiecik kwiatów cukinii, męskich lub żeńskich - wszystko mi jedno, mogą być nawet faszerowane, wtedy ewentualnie może liczyć, że jego akcje pójdą w górę...

Zielony Jazdów

Od dłuższego czasu ekipa "Takiej Karmy!" planowała wybrać się do Zielonego Jazdowa, ale z różnych powodów (czasem bardzo przyjemnych) udało nam się tam dotrzeć po raz pierwszy dopiero dwa tygodnie temu. Wsiadłyśmy na nasze"czarne strzały" i pognałyśmy przez warszawskie parki by wreszcie wspiąć się pod górę przy Agrykoli i dotrzeć do celu. Przez kolejne letnie weekendy przestrzeń wokół Zamku Ujazdowskiego zostaje opanowana przez miejskich eko-pasjonatów. Można wziąć udział w warsztatach i dyskusjach, obejrzeć film, kupić warzywa od Pana Ziółko lub z gospodarstwa Państwa Majlertów, albo po prostu podyndać sobie w hamaku. Szczegółowy program dostępny jest tutaj


Oczywiście nie mogłam się opanować i musiałam kupić co nieco. Za pierwszym razem nie mogłam się oprzeć kwiatom cukinii i gałązkowym brokułom, za drugim razem do koszyka zapakowałam karczochy i przecudnej urody ostre papryczki, które dostałam w prezencie. 


Zielony Jazdów spodobał mi się na tyle, że w niedzielę, w poobiedniej porze nie umiem znaleźć sobie miejsca, kręcę się jakoś w kółko, chodzę z kąta w kąt i nie wiedzieć czemu w końcu wsiadam na rower i pędzę przez parki i wspinam się pod górę przy Agrykoli...



A z ostatnią wycieczką do Jazdowa będzie kojarzyć mi się taki jeden kawałek i pewien charakterystyczny ruch rączką bez zsiadania z roweru...

środa, 29 sierpnia 2012

Zapiekanka z bakłażana

Mam tylko średniej wielkości bakłażana, dwa duże ziemniaki, trzy pomidory, jednego pora, spory kawałek twardego sera Bursztyn, sól, pieprz i świeże liście bazylii. Pytanie podstawowe brzmi: co niby można z tego stworzyć?
Otóż - ku mojemu zaskoczeniu - okazało się, że można stworzyć z tego całkiem przyzwoitą zapiekankę.
Bakłażana kroimy na plastry (o grubości ok. 1 cm) i obsypujemy solą. Odstawiamy na około 20 minut. W tym czasie przygotowujemy sos ze świeżych pomidorów, czyli podsmażamy je na oliwie z dodatkiem czosnku (możemy dodać do nich  - oprócz soli - zestaw ulubionych przypraw).
Ziemniaki obieramy i kroimy na dość cienkie plastry. Pora kroimy i podsmażamy na oliwie.




Naczynie żaroodporne smarujemy olejem z pestek winogron. Na spód kładziemy plastry bakłażana, odrobinę sosu pomidorowego, posypujemy serem, kładziemy plastry ziemniaków, kawałki pora i od początku kolejne warstwy. Wierzch przykrywamy dokładnie sosem pomidorowym, listkami bazylii i grubą warstwą sera.

Pieczemy około 40 minut w 180 stopniach.


I w ten oto prosty sposób powstaje coś z niczego. A my możemy być z siebie dumni i słuchać radośnie jak śpiewa Maestro - Chilly Gonzales.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Gruszka + Malina +Mleko sojowe = Koktajlowy Tercet (mało egzotyczny)

Dla tych, którzy lubią koktajle owocowe i szukają nowych połączeń - ważna informacja. Jeśli chcemy stworzyć koktajl gruszkowy na bazie waniliowego mleka sojowego, to musimy - moim skromnym zdaniem - wrzucić do tego zestawu jeszcze garść malin.
Połączenie gruszki z samym mlekiem wydało mi się zbyt mało wyraziste (a nawet zbyt mało gruszkowe). Dopiero maliny (choć zachowajmy umiar w ich ilości) wydobyły gruszkowy smak i sprawiły, że koktajl nie potrzebował już żadnych dodatkowych wspomagaczy. Pod żadnym pozorem nie dodawajmy cukru, bo gruszki i mleko sojowe są już wystarczająco słodkie.

1 szklanka koktajlu: 1 gruszka, garść malin, 3/4 szklanki waniliowego mleka sojowego.



sobota, 25 sierpnia 2012

Powidła śliwkowe

Jeśli sierpień dobiega końca, a dzisiejszy poranek, to sobotni poranek i jeśli dodatkowo mam ochotę na słodkie śniadanie, a w mojej lnianej torbie na zakupy, wylądowało kilka śliwek, to znak, że powstanie ekspresowa wersja powideł - w sam raz na dzisiejsze śniadanie.


Śliwki jadam tylko przetworzone, więc nabywam je wyłącznie z myślą o knedlach, cieście (najlepiej drożdżowym, lub kruchym), albo o powidłach (lecz tylko w ilości minimalnej - na jedno śniadanie). Wiem, że to jeszcze za wcześnie na powidła, bo węgierki powinny być bardzo dojrzałe i dodatkowo jeszcze "dotknięte" pierwszymi przymrozkami (na szczęście te jeszcze nie nadeszły), dzięki czemu marszczą sie w charakterystyczny sposób. Skoro jednak miałam ochotę na powidła i kupiłam porcję węgierek, to dlaczego miałabym sobie odmówić tej przyjemności?

Powidła śliwkowe (w wersji "Express") - porcja na jeden słoiczek
1/2 kg śliwek - węgierek
4 łyżki wody
2 łyżki cukru trzcinowego (lub mniej, jeśli śliwki są bardzo słodkie)


Na dno rondelka wlewamy wodę (tak, żeby tylko zakryła całe dno) i wsypujemy cukier. Doprowadzamy do wrzenia i wsypujemy umyte i pozbawione pestek śliwki. Całość "smażymy" mieszając dość często, bo powidła lubią się przypalać. Kiedy większość płynu odparuje - zmniejszamy ogień i pozwalamy, żeby wszystko pięknie się zagęściło i nabrało odpowiedniego koloru.
Prawdziwe powidła smaży się w większej ilości i przez dłuższy czas, ale moja ekspresowa wersja wyklucza długie przygotowania. Tu nie chodzi o przygotowywanie zapasów na zimę, ale o zaspokojenie nagłej na nie ochoty.
Przestudzone powidła najlepiej smakują na chałce i w towarzystwie kawy.


Sierpień - Sobota - Śniadanie - Śliwkowe Powidła! Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka "S".


środa, 22 sierpnia 2012

Galette ze szpinakiem

Co za dzień! Człowiek zmęczy się niemiłosiernie, a potem na zakończenie pracowitego dnia dostaje jeszcze sms-a od wróżki Luny (kimkolwiek ona jest), która delikatnie sugeruje, że ze zdrowiem u mnie nie jest najlepiej (co podpowiedziały jej karty) i że mogę - oczywiście za drobną opłatą - dopytać o szczegóły. W pierwszym odruchu (który nazwać możemy rozpaczą) miałam ochotę odpisać w krótkich i zdecydowanie żołnierskich słowach (dokładnie jednym), żeby szanowna wróżka nie zawracała sobie głowy moją osobą. Uznałam jednak, że ewentualna odpowiedź za jedyne 2,60 PLN + VAT, to jednak za drogo.
Swoją drogą, niezła z niej spryciula, bo rzeczywiście z moją formą psychiczną po całym tym dniu nie było najlepiej (ale i bez wróżb wiedziałam o tym doskonale)
Szczęśliwie dla mnie, jeden pocieszająco - rozśmieszający mail od Przyjaciela, przejażdżka rowerem i porcja galette podziałały lepiej niż terapia u najlepszego psychoterapeuty w mieście.




Przepis na ciasto już kiedyś publikowałam - do sprawdzenia tutaj
Jeśli chodzi o nadzienie, to postępujemy analogicznie - zastępując jedynie cukinię, podduszonym na oliwie szpinakiem (dokładny przepis tutaj
Co ważne galette smakuje doskonale zarówno w wersji na ciepło, jak i na zimno, a przy tych - sierpniowych - temperaturach ma to ogromne znaczenie (całość można upiec dzień wcześniej i zjeść następnego dnia na obiad w pracy). Do tego tylko miska sałaty (w wersji jak najprostszej) i jest już dobrze!!!

 




wtorek, 21 sierpnia 2012

Brownies z masłem orzechowym

Podobno jedynym sposobem pozbycia się pokusy, jest jej ulec... Od kilku dni miałam ochotę na coś bardzo czekoladowego i słodkiego - dziwne, bo w takich temperaturach powinnam raczej marzyć o melonach prosto z lodówki albo o chłodniku.
Bardzo pomocne w walce z czekoladową pokusą okazało się brownies z dodatkiem słonego masła orzechowego. Masło orzechowe doskonale komponuje się ze słodyczą ciasta. Co tu dużo mówić, takie połączenie jest nieprzyzwoicie dobre.
Jeśli zabierzemy ciasto na wycieczkę rowerową i oprócz ciasta, będziemy mieć ze sobą pasażerkę, to myślę, że możemy czuć się rozgrzeszeni, oczywiście jeśli przepedałujemy z takim obciążeniem, powiedzmy... pół miasta wielkości stolicy państwa środkowoeuropejskiego.
Pasażerka już w połowie drogi zaczęła domagać się posiłku, wykrzykując na całe gardło: ciasto! ja chcę ciasto czekoladowe! Kiedy dotarłyśmy wreszcie do celu, dopilnowała, żeby to jej przypadł największy kawałek, po czym krzyknęła - bomba!
A o tym, jaki był nasz cel - już wkrótce.



3 jajka
niepełna szklanka cukru
100 g masła
1/3 szklanki mąki
100g gorzkiej czekolady (90%)
ok. czterech łyżek masła orzechowego
(porcja przewidziana na małą blaszkę)

Czekoladę rozpuszczamy z masłem w kąpieli wodnej. W tym czasie ubijamy jajka z cukrem, dodajemy mąkę, a następnie przestudzoną czekoladową masę. Ciasto wylewamy na posmarowaną masłem blaszkę. Na wierzchu robimy kilka kleksów z masła orzechowego, podgrzanego wcześniej w kąpieli wodnej lub w kuchence mikrofalowej. W każdy z kleksów wbijamy, np trzonek widelca i przy jego pomocy robimy esyfloresy. Tym razem użyłam masła, które zawierało kawałki orzechów. Ciasto pieczemy w temperaturze 180 stopni Celsjusza.

Do zrobienia brownies z masłem orzechowym zainspirował mnie przepis na blogu Minta Eats.

sobota, 18 sierpnia 2012

Knedle ze śliwkami - sierpniowy program obowiązkowy

Sierpień bez knedli ze śliwkami, to nie jest prawdziwy sierpień! Knedle muszą być - przynajmniej raz w sezonie - tak, żeby kultywować rodzinną tradycję. W tym roku knedle raz już były, ale z truskawkami - zrobione specjalnie dla moich siostrzeńców.
Tym razem będzie klasycznie - tak, jak było (i nadal jest) w rodzinnym domu.
Dziś podczas zakupów moją uwagę przykuły węgierki - dojrzałe, śliczne, z tym charakterystycznym nalotem i co najważniejsze - z odchodząca pestką. Nie były może nadprogramowo słodkie, ale przecież knedle i tak jemy z taką ilością cukru (która każdego diabetologa przyprawi o zawrót głowy), że można zupełnie się tym nie przejmować.



Knedle - jeśli nie musimy ulepić ich więcej niż trzydzieści, nie powinny sprawić nam większych kłopotów. Jedyne, o czym musimy pamiętać, to o wcześniejszym ugotowaniu i dokładnym rozgnieceniu (albo przemieleniu) ziemniaków. Możemy nawet użyć tych, które zostały nam z dnia poprzedniego.
Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, jakich proporcji należy użyć do ich zrobienia. Wynika to pewnie z faktu, że odziedziczyłam tę zdolność w genach, albo nauczyłam się tego od Mamy mimowolnie. Wiem tylko, że potrzeba ziemniaków, mąki, jajka i śliwek oczywiście! Reszta - w moim wypadku to improwizacja, która jeszcze nigdy nie zakończyła się porażką.
Tych, którzy potrzebują dokładnych wskazówek - odsyłam do przepisu z bloga White Plate - przepis tutaj

Sposobów na podanie knedli jest wiele*. Wiem, że niektórzy jedzą je z cukrem i tartą bułką. Inni z cukrem i cynamonem. Ja natomiast jem je z rozpuszczonym masłem i cukrem (najczęściej też z odrobiną jogurtu naturalnego) - dodatek soku, który wypływa z wnętrza knedli tworzy razem coś niewyobrażalnie dobrego.**


* Nie powiem ile knedli ulepiłam i ile z nich zjadłam, ale przejażdżka rowerem jest dziś raczej wskazana.
** Każdy wielbiciel knedli wie jak najlepiej dokończyć to danie, czyli jak spożyć ten słodki sos - szczegółowy opis pominę.

Gruszkowo!

Kupiłam gruszki. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ja nie lubię gruszek. Wewnętrzny głos podpowiada mi jednak, że będzie z tego coś dobrego. Jeszcze nie wiem "co", ale już wiem, "że"!




piątek, 17 sierpnia 2012

Simply the best!

Malinowy wysyp! Malinowy raj! Można wybierać, przebierać i nie zbankrutować przy tym.
Podsłuchałam ostatnio sprzedawców z hali, że to już koniec letniego rzutu. Potem czeka nas jeszcze rzut jesienny, więc nie ma strachu, że to już definitywny ich koniec. Ale jakby nie było - trzeba korzystać!

Tu nie trzeba żadnego przepisu, bo każdy sposób na maliny jest dobry. Najlepiej smakują te świeże, dopiero co kupione (najlepiej z samego rana) i zjadane prosto z pudełka - bez mycia, bez przesadnego oglądania i sprawdzania, czy nie mają przypadkiem mieszkańców. Sposobów jest wiele i każdy jest dobry - chociażby mój super prosty śniadaniowy mix: z malin, maślanki, syropu z agawy i garści granoli.


środa, 15 sierpnia 2012

Granola po raz enty!

Wczoraj pierwszy raz od dawna piłam gorącą herbatę!!! To zły znak - pomyślałam, ale co było robić, skoro termometr bezlitośnie wskazywał temperaturę, która w połowie sierpnia raczej zdarzyć się nie powinna? Dzisiejszy poranek niestety również nie zaskoczył nagłą zmianą pogody - i jedynym sposobem na poranne rozweselenie, mogło być śniadanie z granolą w roli głównej. Przecież dziś święto, dzień wolny od pracy i można poszaleć, a przynajmniej zwolnić tempo!
Na moje nieszczęście okazało się, że kombinacja składająca się z: zapachu pieczonej granoli oraz widoku szarego nieba, natychmiast wywołały u mnie pierwsze objawy jesiennej deprechy. Właściwie wpadłam w nagłą panikę, bo to jednak sierpień i moim skromnym zdaniem jeszcze nie czas na listopadową melancholię. Nie teraz, nie teraz!!!

 

W ramach walki z niesprzyjającą aurą, postanowiłam (całkiem sprytnie) przełamać ten niechciany jesienno - zimowy smak granoli  musem ze świeżej brzoskwini. Dodałam jogurt, odrobinę tahini i syrop z agawy. Pomogło!!! Jesień chyba odpuściła. Wyszło nawet słońce, a z nim powróciła nadzieja na upalne dni.

"Jeszcze będzie przepięknie. Jeszcze będzie normalnie (...)


Przepis na granolę do sprawdzenia tutaj.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Lody na patyku


 

Jest takie miejsce w Warszawie, gdzie każdy - bez względu na metrykę - staje się na chwilę dzieckiem. Po wejściu do lodowego raju, czyli do Lodów na patyku - każdemu źrenice rozszerzają się do granic możliwości, serce zaczyna mocniej bić, ślinianki szybciej wydzielają ślinę, a w głowie pojawia się wielki znak zapytania i problem z podjęciem decyzji. I nawet ci, którzy nie przepadają za lodami, albo ci, którzy chwilę wcześniej zjedli potężne i lekko spóźnione (o jakieś pięć godzin) śniadanie w SAM'ie, nie mogą im się oprzeć.
Prawda jest taka, że trzeba mieć dużo szczęścia, bo lody na patyku znikają w zastraszającym tempie. Czasem trzeba stać w kolejce. Zdarzają się dramatyczne sytuacje, kiedy trzeba obejść się smakiem, bo lodówka świeci pustkami. Trzeba więc opracować strategię. Najlepiej zawitać na ulicę Lipową w chłodniejszy dzień, stanąć przed wielką lodówką i szybko podjąć decyzję: mały, czy duży? Śmietankowy, pomarańczowy, malinowy, marakujowy, czy może owoce leśne? Polewa: pistacjowa, orzechowa, czekoladowa...? Posypka: taka, czy śmaka...? No i jeszcze jaki kształt: klasyczny, czy raczej jakiś bardziej udziwniony - na przykład niedźwiedzia łapa. 
Możliwości jest wiele, ale raczej każdy wybór będzie trafiony. Adres godny polecenia każdemu lodożercy.


 



sobota, 11 sierpnia 2012

Omlet z serem korycińskim

Kiedy wiemy, że czeka nas ciężki dzień, dobrze jest zjeść pożywne śniadanie. Najlepiej jeść takie śniadanie w towarzystwie, ponieważ po pierwsze w towarzystwie zazwyczaj wszystko lepiej smakuje, a dodatkowo możemy błysnąć kulinarnym talentem. Jeśli przygotujemy na śniadanie omlet - błyśniemy z pewnością, dodatkowo zbytnio się nie wysilając, ale o tym sza...
Jeśli więc przypadkiem, zdarzyło nam się tańczyć do białego rana, dajmy na to na dwunastocentymetrowych szpilkach (zauważmy, jak doskonale długość wyrazu "dwunastocentymetrowy" oddaje wysokość tychże), a także, jeśli rano* zauważymy, że w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła** zawartość butelki prosecco, to taki omlet może okazać się zbawienny.



Składniki

jajka (po dwa na osobę)
masło ok. 1 łyżki
sól
pieprz
ser koryciński
świeże zioła


Jajka ubijamy przy pomocy widelca, żeby dokładnie połączyć białka z żółtkami, solimy i pieprzymy do smaku.  Rozgrzewamy patelnię, roztapiamy masło, wylewamy masę jajeczną. Smarzymy, co jakiś czas starannie podważając brzegi, tak aby płynna masa spływała na spód omletu. Kiedy omlet będzie dobrze ścięty i nieco zarumieniony od spodu, na wierzch wrzucamy pokrojony w kostkę ser. Tym razem użyłam sera korycińskiego, ale równie dobry jest oscypek. Jeśli lubimy omlet mocno ścięty i chcemy żeby ser się stopił, lub w przypadku oscypka nieco przysmażył, to możemy przewrócić omlet na drugą stronę używając do tego celu talerza. Wierzch posypujemy ulubionymi ziołami, np bazylią lub szczypiorkiem.

*pojęcie "rano" oznacza godziny od 12.00 do 16.00

**zawartość z całą pewnością wyparowała z powodu wysokich temperatur (globalne ocieplenie, topniejąca pokrywa śnieżna, wylesianie, emisja gazów cieplarnianych  i te sprawy...)

niedziela, 5 sierpnia 2012

5 sierpnia, czyli dzień z Marilyn Monroe i Bertem Stern'em*, a na obiad sałata z halloumi

Halloumi to półtwardy, lekko słony ser z mieszanki mleka koziego, owczego i krowiego. Doskonale nadaje się do grillowania, albo smażenia. Świetnie współgra ze smakiem bakłażana, a że mamy teraz sezon bakłażanowy, to można poszaleć i z jednym, i z drugim, dorzucić parę składników i przygotować doskonałą i wyjątkowo piękną sałatę.


Sałata z serem halloumi
1 opakowanie sera halloumi (dostępny np. w sklepach z arabskim jedzeniem)
bakłażan
liście endywii (lub dowolnej innej sałaty)
pomidory
cebula dymka
grzanki z pszennego pieczywa
pieprz, płatki chilli
liski bazylii
sos: oliwa, sok z cytryny, odrobina miodu




Zaczynamy od pokrojenia bakłażana w plastry. Każdy plaster solimy i odstawiamy, żeby bakłażan mógł się "spocić".
Na oliwie smażymy grzanki.
Plastry bakłażana smażymy również na oliwie, tak długo, aż zmiękną i zrumienią się
Na samym końcu smażymy pokrojony w plastry ser (możemy użyć patelni do grillowania lub zwykłej teflonowej, którą skrapiamy delikatnie oliwą).
Sałatę (ja użyłam endywii) rozkładamy na dużym talerzu. Następnie kładziemy pokrojone pomidory (im mniejsze, tym lepsze) i posypujemy pokrojoną dymką. Rozkładamy plastry bakłażana - na każdym kładziemy plaser usmażonego sera. Całość posypujemy grzankami, listkami bazylii. Wykończeniem sałaty będzie sos z oliwy, soku z cytryny i odrobiny miodu. Nie możemy zapomnieć jeszcze o świeżo zmielonym pieprzu i o odrobinie chilli. I można już jeść!


*Nie ukrywam, że byłam, jestem i będę wielbicielką MM. Uwielbiam jej filmy: zaczynając od "Pół żartem, pół serio", a skończywszy na jej epizodycznym występie we "Wszystko o Ewie". Poza filmami - kocham też jej zdjęcia - stąd uwielbienie dla autora sesji "The last sitting" Berta Stern'a. Polecam dokument o nim "Bert Stern: Original Madmen". 
Dziś 5 sierpnia, a tego dnia w moim domu śpiewa właśnie ona, bo to jej dzień!


sobota, 4 sierpnia 2012

Tartaletki z pomidorami

Jestem monotematyczna - pomidor. Jestem nudna - pomidor. Jestem pozbawiona wyobraźni - pomidor.Mogłabym tak dalej i dalej, bo kolejny raz nie potrafiłam im się oprzeć i zamiast kilku pomidorków, kupiłam ich szebernaście rodzajów. Ale nie ma tego złego..., bo oprócz tego, że karmię teraz oczy ich pięknem, to jeszcze uzupełniam niedobór potasu, sodu i fosforu. Przeczytałam też, że zawierają sole bromu - a to podobno działa uspokajająco - zatem jestem dziś wyjątkowo spokojna i mam kolejną pomidorową propozycję - tartaletki. Danie szybkie i tradycyjnie już - mało skomplikowane.
Jedyny minus jest taki, że do ich przygotowania musimy użyć piekarnika, a w upalne, letnie dni potrzebna jest do tego odwaga i wytrzymałość.



Tartaletki zapiekane z pomidorami:
ciasto francuskie
2 jajka
1 filiżanka mleka
gałka muszkatołowa
listki bazylii
pomidory (najlepiej koktajlowe)
2 czubate łyżki startego sera (twardego)


Foremki do tartaletek wylepiamy ciastem francuskim. Podpiekamy w temperaturze ok. 180 stopni aż do uzyskania lekko złotego koloru.
Pomidorki kroimy w plastry i rozkładamy na ręcznikach papierowych, żeby pozbyć się nadmiaru soku.
Jajka mieszamy z mlekiem i z tartym serem (np. Parmezanem lub Bursztynem). Dodajemy sól, pieprz i szczyptę gałki muszkatołowej. Dodajemy listki bazylii.
Podpieczone tartaletki wypełniamy masą jajeczną oraz plastrami pomidorków. Wierzch możemy dodatkowo posypać odrobiną startego sera.
Całość pieczemy jeszcze około 15 - 20 minut (aż do całkowitego ścięcia się masy).


Podajemy z sałatą polaną oliwą z octem balsamicznym.