czwartek, 31 maja 2012

Jajko, szpinak, szparag, ziemniak...

Czasem proste składniki tworzą fantastyczną całość. Czasem kilka kolorów tworzy piękny obraz. Czasem zamiast skomplikowanego dania chcemy zjeść coś prostego, pysznego, takiego - w starym stylu.
I taki właśnie jest ten obiad. Właściwie to danie bez przepisu, bo na co tu komu przepis?
Chyba każdy wie, że jajko pasuje do szparagów, szpinaku i młodych ziemniaków z koprem. Jeśli ktoś tego jeszcze nie wie, to wiele traci.


Może ktoś stwierdzi, że zamieszczając ten wpis, robię sobie jaja. Tak - potwierdzam! Robię sobie czasem jajo sadzone ze szpinakiem, szparagami i ziemniaczkami. Niby proste, wręcz banalne zestawienie, ale dla mnie to stały element wiosennej kuchni i gra w sezonowe kolory, bo tylko teraz zieleń jest tak zielona.

Grasz w zielone?

niedziela, 27 maja 2012

Perfect Day

Przepis na idealną niedzielę. Wstać o 7.00. Wypić kawę na balkonie. Przygotować sałatę z młodym selerem naciowym (szczegóły niebawem) i tartaletki ze szpinakiem. Zapakować do koszyka. Wsiąść na rower. Jechać 27 kilometrów. Nie przejmować się, że czasem jest pod górę. Po drodze słuchać śpiewu ptaków, wąchać koniczynę, patrzeć na zielone dokoła. Podziwiać, jak by się widziało to wszystko pierwszy raz. Usiąść w lesie i zjeść obiad. Wracać niespiesznie. Zjechać ze szlaku.  W Sto 900 wypić frappe lub zjeść serniko-brownie z morelami i popijać cappuccino. Rozmawiać, śmiać się. Patrzeć na dzieci i psy.





Do Sto 900 przyciąga niezobowiązująca atmosfera i spokój. Można zjeść obiad, napić się dobrej kawy. 

I jeszcze dodam to:


La Fromagerie - ser i stare koronki

Nie potrafię żyć bez serów. Bez nich moja kuchnia nie mogłaby istnieć. Wygląda na to, że właściwie - oprócz warzyw i chleba - sery są jej podstawą. Ciekawe czy dałabym radę zamieszkać w jakimś uroczym, odludnym miejscu i zajmować się ich produkcją? Na szczęście blisko mnie jest jeden bardzo ważny punkt na kulinarnej mapie Warszawy - La Fromagerie, czyli królestwo serów z całego świata, które znajduje się w Starej Fabryce Koronek (ciekawe połączenie).
Wizyta we "Fromażerii" może przyprawić o: Hitchcock'owski zawrót głowy, oczopląs, paraliż decyzyjny bądź też o nagły atak histerii (jak to czasem mają dzieci w sklepie z zabawkami). Tylko tam w jednym miejscu mogę znaleźć to, co kocham i czym objadałam się we Francji - sery: Crottin de Chavignol, Comte, czy wreszcie mój najukochańszy Picodon (a oprócz tego jeszcze całkiem spory wybór innych serowych skarbów z Anglii, Walii, Szwajcarii, Holandii i Włoch).
W miejscowym bistro - wszystkim entuzjastom koziego sera polecam zapiekany Crottin de Chavignol na rukoli - obowiązkowo ze szklaneczką Cydru bretońskiego.
Po takiej dawce pyszności można już tylko oprzeć się wygodnie na krześle, wyciągnąć nóżki, patrzeć w niebo i śpiewać: "Heaven, I'm in heaven..."

La Fromagerie


Cydr bretoński


Zapiekany Crottin de Chavignol na rukoli




sobota, 26 maja 2012

Truskawki dla Matki

Są! Pojawiły się i kuszą mnie intensywną, czerwoną barwą. Przyznam się szczerze, że pierwsze truskawki przypominają mi o pewnej traumie z dzieciństwa, ale o tym będzie pewnie przy okazji Dnia Dziecka. W każdym razie unikam tych pierwszych - kupowanych, a nie zerwanych prosto z krzaczka w ogrodzie rodzinnego domu. Dziś jednak nie wytrzymałam i kupiłam kilka - tak na próbę. Owszem, są ładne, ale to jeszcze nie ten smak i zapach. Najlepsze są przecież te od Mamy - przyniesione prosto z ogrodu, albo nawet lepiej zerwane z krzaczka, ciepłe od słońca, mogą być nawet opiaszczone - nic to nie szkodzi, a jak cieszy.

 


A Mama? Jest najlepsza! I mam na to świadków - Pani A. potwierdzi (jako ta pierwsza z dwóch córek). Niestety dziś dzieli nas sporo kilometrów, więc obchody trzeba odrobinę odsunąć w czasie, ale niedługo będzie okazja nadrobić wszystkie zaległości.
A skoro dziś Dzień Matki, to trzeba świętować - ja na przykład mam taki zamiar i ogłaszam wszem i wobec, że ja dziś obchodzę (z przyczyn oczywistych) Dzień Matki - Chrzestnej!
A truskawki, które nie cieszą jeszcze tak, jak cieszyć powinny,  można zjeść w postaci szybkiego deseru. Jogurt naturalny mieszamy ze złocistym syropem i zalewamy pokrojone w kawałki owoce. Będzie słodko i truskawkowo (z lekką nutą ananasową).







czwartek, 24 maja 2012

Tort z kremem z mascarpone i owocami

Maj i czerwiec to w mojej rodzinie czas świętowania. Oznacza to nieprzerwane pasmo urodzin,  imienin oraz mniej lub bardziej pamiętnych rocznic. Radosny orszak otwierają dwie Panie O. - duża i mała, które w maju obchodzą urodziny. A skoro są urodziny, to absolutnie niezbędny jest tort. Nie będzie to tort dla księżniczki, będzie to tort dla "grandziary", bo tak sama o sobie mówi mała Pani O. i muszę przyznać, wie co mówi...
Przepis na biszkopt, który jest bazą tortu, pochodzi z zeszytu z przepisami Pani E. Odkąd pamiętam, Pani E. zawsze taki piekła i jest to przepis niezawodny.


Składniki
Biszkopt
6 jaj
20 dkg mąki ziemniaczanej
2 łyżki mąki tortowej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
25 dkg drobnego cukru

Krem
duże opakowanie serka mascarpone (500g)
0,5 l śmietanki 30-36%
cukier 4-5 łyżek
1 łyżka esencji waniliowej

Maliny w syropie
Opakowanie malin, można użyć mrożonych
3 łyżki złotego syropu
trzy łyżki wody


Oddzielamy białka od żółtek. Białka ubijamy na sztywną pianę, dodajemy cukier, a następnie żółtka. Mieszamy mąkę ziemniaczana, tortowa i proszek do pieczenia, a następnie stopniowo dodajemy tę mieszankę do ubitych jajek z cukrem, starając się wbić do masy jak najwięcej powietrza. Smarujemy tłuszczem jedynie dno tortownicy. Biszkopt pieczemy w temperaturze 170-180 stopni, ok 45 minut, lub do "suchego patyczka".
Biszkopt można przygotować dzień wcześniej, a nawet dwa dni wcześniej. Proporcje zostały przewidziane na standardową tortownicę o średnicy 21 cm. Upieczony i ostudzony biszkopt kroimy na trzy krążki. Przygotowujemy syrop malinowy. Do zagotowanej małej ilości wody wrzucamy maliny, kiedy zaczną się rozpadać, słodzimy złotym syropem (patent Pani S.) Przygotowujemy krem. Ubijamy na sztywno śmietankę, dodajemy cukier, esencję waniliową. Następnie stopniowo dodajemy serek mascarpone i mieszamy masę mikserem na najmniejszych obrotach, uważając, żeby krem się nie zważył.
Krążki biszkoptu smarujemy najpierw syropem malinowym, następnie nakładamy krem. Całość dekorujemy  kremem i owocami. Tym razem do dekoracji użyłam truskawek.

Łosoś kanaryjski

Nie mogłam się opanować. Musiałam spróbować kanaryjskich przypraw. Burza mózgów dała wynik: łosoś marynowany. Szczęśliwie - byłam zaopatrzona w bardzo przyzwoity kawałek bałtyckiej ryby. Przygotowałam marynatę - zgodnie z zamieszczoną na opakowaniu instrukcją. Jej skład częściowo pozostaje tajemniczy, bo jeśli wierzyć etykiecie, to oprócz: czosnku, tymianku, oregano, kuminu mamy jeszcze... others spices/otras specias! Nie zastanawiając się jednak nad tym zbyt długo dodałam, co dodać miałam - czyli olej (z pestek winogron) i stworzyłam gęstą, bardzo aromatyczną mieszaninę. Łosoś poleżał w niej całą noc, a rano wylądował na patelni i usmażył się (radośnie przy tym skwiercząc).


Wyszedł pyszny. Myślę, że tak przygotowaną rybę można równie dobrze upiec na grillu. Do tego jeszcze tylko pieczone ziemniaczki i jakaś pyszna sałata. 
Danie idealne na odrobinę chłodniejszy dzień, albo ciepły, letni wieczór.



środa, 23 maja 2012

Kanaryjska niespodzianka

Dostałam dziś przesyłkę od M. Wiedziałam o niej już od jakiegoś czasu i wiedziałam, że będzie pełna skarbów przywiezionych prosto z Wysp Kanaryjskich. Czekałam niecierpliwie, nerwowo sprawdzałam zegarek, zastanawiałam się, czy aby dotrze, no i co będzie w środku?
Paczka okazała się być większa niż moje o niej wyobrażenie. Pełna smaków, zapachów, kolorów. Była też w niej dodatkowa niespodzianka "na szczęście", która - jak się okazało - od razu zaczęła mi je przynosić, bo niby jak wytłumaczyć fakt, że burza zbierająca się nad Warszawą nagle odpuściła i pozwoliła mi spokojnie, bezpiecznie i co najważniejsze sucho wrócić do domu na moim rowerze?


Przesyłka była też zaopatrzona w list - instrukcję obsługi. Pominę szczegóły, które są zbyt osobiste, ale muszę wspomnieć, iż było tam również przesłanie mówiące, że dary te mają znaleźć praktyczne zastosowanie w mojej kuchni, a dodatkowo nie mam pomijać Pani A. (jej też się coś należy!).
W związku z tym, wszystko zostanie wypróbowane i odpowiednio udokumentowane na blogu. Już mam nawet pomysł na pierwsze danie.

A teraz uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę zawartość drogocennej przesyłki:
Mieszanki przypraw, z których przygotowuje się tradycyjne kanaryjskie sosy MOJO (do mięsa, ryb, warzyw - zwłaszcza ziemniaków):

MOJO DE CILANTRO


MOJO CANARIO PICON



 Marynata do mięs (w moim przypadku do ryb) ADOBO CANARIO


 I jeszcze szafran...

AZAFRAN CANARIO


No i była jeszcze KOZA (stylizowana na krowę) - ta od szczęścia, co ma mnie "pilnować". Melduję, że szczęście już na mnie spływa. Może komuś potrzeba trochę? Mogę się podzielić - starczy dla wszystkich!



A teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko zająć się obmyślaniem rewanżu! Dziękuję M!


wtorek, 22 maja 2012

Szparagi

Szparag jaki jest, każdy wie! Wpadłam w szparagowe uzależnienie. Ile jeszcze wytrzymam na diecie o wysokiej zawartości szparagów? Nie ma jednak czym się specjalnie martwić - minie maj i w połowie czerwca powiemy szparagom (ze łzami w oczach) oficjalne Addio! Pozostanie nieznośna pustka i w perspektywie kolejny rok czekania na ich powrót. Jedzmy więc szparagi, tak szybko...
Były już: gotowane na parze, smażone z pomidorkami koktajlowymi, w risotto... Mogę je jeść w każdej postaci. No! Może w prawie każdej, bo za zupę szparagową, to ja jednak podziękuję.



Dobry szparag po ugotowaniu musi być miękki, kremowy, rozpływający się w ustach. Moim zdaniem najlepszy jest zielony - ugotowany na parze, skropiony oliwą i posypany płatkami parmezanu.  Ale można go też połączyć ze smażoną (z czosnkiem) cukinią, prażonymi orzechami laskowymi, wszystko dodatkowo posypać tymiankiem cytrynowym, solą i pieprzem. Nic prostszego, bo taka właśnie jest wiosenno - letnia kuchnia!

poniedziałek, 21 maja 2012

Pancakes według Gwyneth Paltrow

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten przepis, na mojej twarzy automatycznie pojawił się ironiczny uśmiech i zadałam sobie w myślach pytanie: Gwyneth Paltrow je pankejki??? Nie może być! Ale jak to? Ona nie wygląda przecież na kogoś, kto je takie rzeczy. To gwiazdy z Hollywood coś jednak jedzą?
Pozostaje wierzyć, że jedzą, a nawet, że czasem same je smażą (choć w to najtrudniej mi uwierzyć).
Przepisów na pankejki jest mnóstwo, ale ten według Paltrow podoba mi się szczególnie, bo kryje w sobie dodatkowe elementy: migdały, sezam, jagody goji - wszystko to, co lubię.

Składniki
1 i 1/4 szklanki mleka (może być mleko sojowe)
1 szklanka dowolnej mąki
1/4 szklanki oleju roślinnego (plus 2 łyżki do smażenia)
1 jajko
3 łyżki jogurtu naturalnego
3 łyżki posiekanych migdałów i ziarna sezamu
garść jagód goji
1/3 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli


Wszystkie składniki mieszamy (jajko + mleko+ jogurt + mąka + proszek do pieczenia + sól + olej).
Na koniec dodajemy migdały, sezam i jagody. Smażymy małe placuszki - ok. 2 minuty z każdej strony. Podajemy z syropem klonowym, albo jogurtem naturalnym i malinami.

niedziela, 20 maja 2012

Brownie

Podobno przepis na Brownie powstał przez przypadek. Ktoś, kiedyś postanowił upiec ciasto czekoladowe. Pośpiech i nieuwaga sprawiły, że ciasto w pierwszej chwili sprawiło wrażenie nieudanego. Jakże to optymistyczne, że czasem coś musi nie wyjść, żeby okazało się, że jednak wyszło.
Brownie jest bardzo łatwe w przygotowaniu - trzeba tylko trzymać się zasady, żeby działać szybko i niezbyt dokładanie. W tym wypadku tak zwane "wkładanie serca" w pieczenie tego ciasta, może okazać się zgubne.


Brownie z M&M's
140 g czekolady 70% (ja użyłam czekolady 90% i 60%)
250 g drobnego cukru
4 jajka, lekko roztrzepane w miseczce
140 g mąki pszennej przesianej przez sitko
250 g masła o temperaturze pokojowej
200 g orzechów laskowych
garść cukierków M&M's (opcjonalnie)

Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. W garnku zagotowujemy wodę, stawiamy miskę (pamiętając, żeby jej dno nie stykało się z wodą). Czekoladę łamiemy na kawałki i rozpuszczamy, mieszając od czasu do czasu.
Masło miksujemy i powoli wlewamy przestudzoną czekoladę. Dodajemy jajka, następnie mąkę i cukier. Wszystkie składniki mieszamy przez chwilę (ok. 2 minuty) - wystarczy, żeby wszystko się połączyło. Na sam koniec dodajemy posiekane orzechy.
Formę do pieczenia wykładamy papierem (ciasto na Brownie jest bardzo gęste). Pieczemy w 190 stopniach przez 20 minut. Jeśli chcemy ubarwić Brownie kolorowymi M&M'sami, to posypujemy nimi wierzch ciasta w trakcie pieczenia (około 7 - 10 minuty pieczenia).


Po upieczeniu - odstawiamy przynajmniej na pół godziny do przestygnięcia i dopiero wtedy kroimy. Ostatnio podałam Brownie z gałką lodów waniliowych i z ciepłym sosem malinowym. Radości spożywających nie było końca. Elementem obowiązkowym jest też kawa, bo Brownie jest baaardzo czekoladowe, gęste, słodkie...



piątek, 11 maja 2012

Młode buraczki z fetą i migdałami

Przyznam szczerze, że czekałam na piątek 11 maja 2012 roku z wielkim utęsknieniem. Tak mniej więcej od roku (albo i dłużej). Tęsknota niemal tak silna, jak ta - za botwiną (żarcik!). Upragniony dzień nadszedł, więc radości nie ma końca. Stan euforii dodatkowo potęguje piękna pogoda i... świadomość dostępności botwiny prawie wszędzie i o każdej porze.
Niekończąca się opowieść z botwiną w roli głównej - w dzisiejszym odcinku buraczki, odcięte z młodej botwiny, bliżej zaprzyjaźnią się z fetą, migdałami i natką pietruszki. Razem trafią na talerz, zostaną nieoczekiwanie skropione oliwą z octem balsamicznym i brutalnie pożarte przez przypadkowych i anonimowych sprawców. Opowieść odrobinę krwawa, ale nie powinno to nikogo zniechęcać.

Młode buraczki z fetą i migdałami (2 porcje)
8 - 10 młodych buraczków
1 opakowanie fety
1 garść prażonych migdałów (przekrojonych wzdłuż)
pęczek natki pietruszki
6 łyżek oliwy
2 łyżki octu balsamicznego
pieprz
sól (tylko odrobinę, bo feta jest już słona)
ząbek czosnku


Buraczki myjemy, a następnie owijamy folią aluminiową i pieczemy przez ok 30 - 40 minut (aż zmiękną). Dlaczego pieczemy, a nie gotujemy? Otóż upieczone buraczki są o niebo lepsze od tych gotowanych - mają więcej smaku, są słodsze, po prostu lepsze! Odstawiamy je do ostygnięcia, a następnie obieramy. Kroimy w plastry lub w ćwiartki i układamy w naczyniu, w którym później je podamy. Fetę rozkruszamy na buraczki. Posypujemy podprażonymi wcześniej migdałami. Polewamy sosem przygotowanym z oliwy, octu balsamicznego, drobno posiekanego lub zmiażdżonego czosnku oraz świeżo zmielonego pieprzu. Wierzch posypujemy obficie posiekaną natką. Całości nie mieszamy - głównie ze względów estetycznych. Mieszając - całość zabarwiłaby się na kolor buraczkowy, a tak każdy składnik zachowa swój naturalny kolor.

sobota, 5 maja 2012

Tarta z botwiną*

Uwielbiam botwinę! Dotychczas jadłam ją głównie w zupie, którą nauczyła mnie jeść pewna mieszkanka Gdańska, której dom zawsze stał dla mnie i dla mojej siostry (i całej rodziny) otworem. Kiedyś w czasie wakacji, potem przez moment również w czasie studiów. Zapach i smak tej zupy zawsze będę kojarzyła z M. (zwaną czasem "Ciocią Maryllą").
Botwinkowa zupa nadal jest elementem obowiązkowym w mojej wiosennej kuchni, ale doszłam do wniosku, że trzeba również spróbować nowości. Stąd pomysł na przygotowanie tarty.


Spód z kruchego ciasta (proporcje na okrągłą formę do tart)
100 g masła
200 g mąki pszennej
duża szczypta soli
3 łyżki zimnej wody
2 żółtka

Wszystkie składniki łączymy - pamiętając o tym , żeby wodę dodać na końcu. Ciasto wyrabiamy szybko - tylko do momentu połączenia się składników. Zbyt długie wyrabianie sprawi, że ciasto będzie twarde ( a ma być kruche). Formujemy kulkę, owijamy w folie spożywczą i schładzamy w lodówce przez przynajmniej 30 minut.
Po tym czasie wylepiamy ciastem formę do tart. Robimy dziurki widelcem i podpiekamy przez 15 minut w piekarniku rozgrzanym do 190 stopni.

Masa botwinkowa
1 pęk botwiny (razem z buraczkami)
2 duże ząbki czosnku
2 łyżki masła
1 garść posiekanego kopru
sól, pieprz, chilli, gałka muszkatołowa

Kroimy liście botwiny wraz z łodyżkami. Buraczki kroimy w słupki. Czosnek pokrojony w plasterki smażymy przez chwilę na maśle. Dodajemy botwinę i buraczki i całość smażymy około 5 - 7 minut. Następnie dodajemy przyprawy oraz koper i smażymy kolejne 7 - 10 minut aż buraczki i łodyżki zmiękną.

Masa serowo - jajeczna
2 jajka
1 mały kubeczek śmietany (ja użyłam gęsty jogurt grecki)
ok. 100 g sera koziego
pieprz i sól
parmezan

Jajka mieszamy ze śmietaną, a następnie ze startym serem. Dodajemy pieprz i sól.

Na podpieczony kruchy spód nakładamy masę botwinową i zalewamy masą jajeczną. Wierzch dodatkowo posypujemy startym parmezanem. Pieczemy jeszcze ok. 30 minut.

Gotowa tarta jest pyszna zarówno na ciepło, jak i na zimno. Można ją podawać z sałatą rzymską, skropioną jedynie sosem winegret.

*Pomysł zaczerpnięty z White Plate

RABARBARrrrrrrr...

Długi, majowy weekend zbliża się ku końcowi. Wszystko wraca do normy. Jeszcze tylko ulubiony sklepik z pieczywem trochę mnie ignoruje i odstrasza zamkniętymi drzwiami. Szczęśliwie warzywniak nie rozczarowuje - przeciwnie kusi tym, co w maju jest najlepsze. Oczywiście dostaję lekkiego oczopląsu i daję się ponieść szaleństwu kupowania, bo to zdaje się być silniejsze ode mnie. Ale co innego mogłam zrobić, skoro od kilku dni śniła mi się botwinka i rabarbar? I nie były to wcale koszmary przedszkolaka. 

 

Pamiętam, że szczerze nienawidziłam kompotu rabarbarowego. Wydawał mi się okropny, za gęsty, za kwaśny, miał dziwne kawałki i twarde włókna. Dziś na szczęście jest inaczej - rabarbar to jest coś! Trzeba tylko się spieszyć, bo ta roślina nie zagości u nas na długo. Pytanie tylko od czego zacząć? Od kruchego ciasta, od crumble, od kompotu?
Zaczniemy od pochwały prostoty - od jogurtu z rabarbarowym bałaganem.

Jogurt z rabarbarem (2 porcje)
4 średnie łodygi rabarbaru
1/3 szklanki syropu (z agawy lub złocistego) lub miodu
jogurt naturalny (1 lub 2 kubeczki w zależności od pojemności)

 

Rabarbar kroimy w kawałki. Do rondelka wlewamy odrobinę wody (tak, żeby przykryła dno) i dodajemy miód lub syrop (albo jak kto woli cukier). Dusimy wszystko razem na małym ogniu około 5 minut (aż płyn się zredukuje, zgęstnieje, a rabarbar zmięknie). Studzimy.
Gęsty jogurt naturalny (najlepiej grecki) mieszamy z syropem lub miodem. Na wierzch nakładamy ostudzony rabarbar.


piątek, 4 maja 2012

Jagody goji

Każdą potrawę można sklasyfikować w ramach kilku ogólnie przyjętych określeń. Coś może być: smaczne, niedobre, ciekawe, dziwne... A propos tych dziwnych - chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, jak smakują cukierki o smaku lukrecji? Otóż pewnego pięknego dnia mój drogi siostrzeniec spróbował pingwina - żelkę, właśnie o smaku lukrecji. Pierwsze co zrobił, to powąchał go, po czym powiedział: hmmm...dziwnie pachnie... dam cioci... Tak, tak to ja byłam tą wybranką - mój słodziak!
Ale wracając do tematu - kiedyś widziałam przepis, w którym użyto maleńkich, podłużnych, czerwonych jagód. Pomyślałam:  jakież one śliczne, ciekawe jak smakują? Kiedy zobaczyłam je na stoisku, na którym regularnie zaopatruje się w suszone owoce, postanowiłam zaryzykować i spróbować.
Jagody goji (czyt. godżi) są z gatunku tych "dziwnych". Nie mogę powiedzieć, że są niedobre, ale nie powiem też, że są najpyszniejsze na świecie. Niby to owoc, ale jednak nie za słodki. Jest wręcz delikatnie słony, może nawet wytrawny. Jak się jednak okazuje, to mistrz w swojej kategorii, bo oczywiście ma w sobie wszystko, działa na to, na tamto... Taki owocowy superbohater. Ciekawe czy zjadając porcję jagód goji, automatycznie przedłużyłam sobie życie chociaż o kilka minut/godzin/dni? Pozostaje mi wierzyć, że tak.


Goji nie cieszą mnie tak, jak na przykład suszone na słońcu morele, czy figi, ale przyznaję, że w granoli razem z żurawiną, migdałami i orzechami laskowymi zdecydowanie dają radę.



czwartek, 3 maja 2012

Tartaletki ze szparagami

Gdy na straganach pojawiają się szparagi, robię się nieco monotematyczna. Jak w wierszyku "Entliczek pentliczek", z tym że jabłuszka, w moim przypadku, należy zastąpić szparagami - taki ze mnie robaczek. Wczoraj jadłam makaron ze szparagami, dziś były tartaletki ze szparagami, a na jutro mam zaplanowane dla odmiany - szparagi. Pojawiły się już na Hali Mirowskiej w dużym wyborze i  w rozsądnych cenach, nie mogłam się opanować i zrobiłam spory zapas. Biegałam od straganu do straganu, wybierałam, przebierałam, w końcu kupiłam i białe i zielone, bo nie byłam w stanie zdecydować, które wybrać.


Składniki
opakowanie gotowego ciasta francuskiego
5 jaj
kubek jogurtu naturalnego
pół pęczka zielonych szparagów
trzy spore plastry szynki
kawałek śmietankowego sera korycińskiego
gałka muszkatołowa
sól
pieprz
masło


Ciasto francuskie należy rozwałkować, następnie wyłożyć nim posmarowane masłem foremki. Ciasto nakłuwamy widelcem. Podpiekamy "na biało" w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. W tym czasie, w osolonej wodzie gotujemy szparagi. Gotujemy nie zbyt długo, żeby zachowały jędrność. W misce mieszamy jaja z jogurtem. Możemy oczywiście użyć śmietany, tym razem jednak wybrałam jogurt, bo wolałam lżejszą wersję. Solimy, pieprzymy do smaku. Dodajemy odrobinę świeżo startej gałki muszkatołowej. Szynkę kroimy w paski i krótko podsmażmy na niewielkiej ilości masła. Do każdej z foremek wlewamy masę na podpieczone ciasto. Tartaletki posypujemy szynką, pokrojonym w niewielką kostkę serem korycińskim (lub innym, w zależności od upodobań), układamy szparagi, pokrojone na 3-4 cm kawałki. Ponownie wstawiamy do piekarnika i pieczemy w temperaturze 180 stopni do momentu, kiedy staną się złote.
Tartaletki możemy serwować na ciepło, od razu po upieczeniu. Świetne są również na zimno, o ile zdołają dotrwać... Pasuje do nich prosta sałata z winegretem. Nadają się na majowy piknik.

Prosta sałatka wieczorową porą

Dotarła dziś do mnie dostawa ekologicznych frykasów ze sprawdzonego i najlepszego źródła. Wśród nich był piękny bukiet rzodkiewek. Niezwykle urodziwe, zdrowe, nietknięte chemią, pełne smaku i zapachu. Pędziłam moim rowerem, wioząc je do domu i myślałam głównie o tym, jak je zjeść: czy tylko z solą, albo z twarożkiem?
Piękna pogoda, panująca ostatnio w Warszawie sprawiła, że mam wrażenie, że to już pełnia lata, a letni wieczór kojarzy mi się z różnymi - konkretnymi potrawami: w tym z pewną prostą sałatką. Z tego co pamiętam, to był stały punkt letniego programu w moim rodzinnym domu, kiedy to na przykład niespodziewanie pojawiali się goście. Nie znam człowieka, któremu by ona nie smakowała.


Wiosenno - letnia sałatka (nie podaję dokładnych proporcji, każdy może ją dowolnie skomponować)

Pomidor + świeży ogórek (latem warto zastąpić go ogórkiem małosolnym) + cebula (albo szczypiorek) + jajko (jedno na osobę) + rzodkiewka + pieprz + sól + oliwa (można zastąpić śmietaną).

Do tego już tylko chleb z masłem, albo z awokado i kubek dobrej zielonej herbaty.

Najlepiej  jest zjeść taką kolację w ogrodzie. Jeśli nie mamy ogrodu, to na balkonie. Jeśli i balkon nie jest nam dany, to chociaż przy otwartym szeroko oknie - jest szansa, że będzie nam pachniało bzem.


I jeszcze jedna ważna informacja - niezwykle istotna. Chodzi o to, że jeśli po zjedzeniu tej sałatki pozostanie w misce sos (a na pewno pozostanie), to nie należny go wylewać. Wręcz przeciwnie - sugeruję delikatnie, żeby go chociażby posmakować. Najlepiej mieć jeszcze pod ręką kawałeczek chleba - nasączamy go sosem i ... A to już trzeba sprawdzić samemu.

wtorek, 1 maja 2012

Francja - elegancja, czyli majówka na Saskiej Kępie*

Zamiast smażyć karkówkę na grillu, opalać się na działce, czy dzielnie maszerować w pochodzie, postanowiłam uczcić święto pracy - udając się do pracy. Wsiadłam na rower i jako że, mamy już maj, jechałam nucąc: "Bernadka dziewczynka, szła po drzewo w las..." Nie, żebym chciała wzbudzić podziw albo współczucie, bynajmniej, niech mnie Święty Józef - Robotnik broni, musiałam i tyle... Pooddychałam moim ulubionym, klimatyzowanym powietrzem - żeby przypadkiem nie doznać szoku tlenowego. Rzuciłam okiem na widok z okna - Warszawa opustoszała,wyglądała jakby mieszkańcy rzucili wszystko i uciekli w obawie przed nadciągającą epidemią i zabrałam się do pracy.
Jak już sobie popracowałam, pojechałam pod pewien sprawdzony adres, gdzie czekał na mnie obiad. Właściwie, równie dobrze mógł wcale nie czekać, bo w ogóle nie było mowy o obiedzie, wysłałam tylko takie malutkie, telepatyczne zamówienie - obiad jednak czekał, widać - zamówienie dotarło.
A później... należało się jeszcze raz upewnić, czy to na pewno maj. Przypomniałam sobie, że nie ma do tego lepszego miejsca niż Saska Kępa i rzeczywiście można się było o tym przekonać, bo intensywnie "pachniała szalonym zielonym bzem" i pewnie niejedna Małgośka spacerowała sobie dzisiaj w okolicach ulicy Francuskiej.


Saska Kępa jest knajpianym i kawiarnianym zagłębiem, mogłam więc zrewanżować się za obiad. Prosta Historia to miejsce, gdzie zjemy dobrego burgera albo sałatę, ale również napijemy się kawy i zjemy deser. Uroczy pan kelner, jak by nie było, człowiek pracy, gorąco polecał sernik z białą czekoladą, który rzeczywiście okazał się świetny. Domowe semifreddo, podobno było bardzo słodkie, ale w towarzystwie mocnej kawy, chyba też dało radę, wnosząc po tempie w jakim znikało z talerzyka obok.


Potem jeszcze krótki spacer ul. Francuską, z taką piosenką na ustach:


* Tytuł posta jest autorstwa Pani S.