poniedziałek, 29 grudnia 2014

Bakłażan z bulgurem według Yotama O.

Święta, święta i po świętach... Znam pewną rodzinę, w której panuje tradycja wypowiadania tych słów wcześniej niż nakazuje przyzwoitość lub zdrowy rozsądek, czyli mniej więcej po podzieleniu się opłatkiem i zjedzeniu wigilijnej wieczerzy, ale jeszcze przed rozdaniem prezentów.
Święta minęły, emocje opadły, prezenty spowszedniały, nikt nie wypatruje już pierwszej gwiazdki, czyli to znak, że świąteczne potrawy na rok mogą zniknąć z naszych talerzy (no! może oprócz piernika, którym zamierzam się jeszcze cieszyć przez kilka dni).
Zapragnęłam czegoś "normalnego" - bez grzybów, bez kapusty i nie w formie śledzia. Nie musiałam zbyt długo się zastanawiać - mój wybór padł na bakłażana z kaszą bulgur, masą przypraw, oliwkami, migdałami i rodzynkami. Uwielbiam go! Jestem chyba nawet lekko od niego uzależniona.

Przepis pochodzi z książki "Jerusalem" Autorzy: Yotam Ottolenghi i Sami Tamimi.




Przepis:
2 rozgniecione ząbki czosnku
2 łyżeczki kuminu
2 łyżeczki mielonej kolendry (według oryginalnego przepisu - ja nie dodaję)
duża szczypta chilli
1 łyżeczka słodkiej papryki
skórka otarta z 1 cytryny
140 ml oliwy z oliwek
2 średnie bakłażany
150 g kaszy bulgur
50 g rodzynek sułtanek
liście kolendry i mięty (zimą zastępuję je dużą ilością natki pietruszki)
50 g zielonych oliwek (pokrojonych)
30 g podprażonych migdałów (w przepisie - bez skórek, ja dodaję migdały wraz z skórką)
3 cebulki dymki (ja dodaję je wyłącznie w wersji letniej, zimą po prostu nie dodaję wcale)
sok z cytryny
120 g jogurtu greckiego (ja nie dodaję)

Bakłażany myjemy i przecinamy na pół. Środek nacinamy nożem - w kratkę. 

Włączamy piekarnik - rozgrzewamy do 180 st.

W małej miseczce (lub w moździerzu) łączymy rozgnieciony czosnek, kumin, kolendrę, chilli, słodką paprykę, skórkę z cytryny, 2/3 oliwy z oliwek i 1/2 łyżeczki soli.





Wierzch bakłażanów smarujemy oliwą z przyprawami, przekładamy na blaszkę wyłożoną pergaminem lub do naczynia żaroodpornego i pieczemy około 40 minut (aż bakłażan zmięknie).

W tak zwanym międzyczasie gotujemy kaszę bulgur (w osolonej wodzie). Po ugotowaniu kaszy dodajemy: rodzynki, pokrojone migdały i oliwki, dymkę, sok z cytryny, sól, kolendrę z miętą (lub natkę pietruszki) oraz pozostałą oliwę z oliwek. Całość mieszamy.

Kaszę serwujemy na ciepłych bakłażanach. Możemy również dodać jogurt grecki.

Moim zdaniem bakłażan w takiej postaci to mistrzostwo!


sobota, 13 grudnia 2014

Piernik, orzechy i balet - zrób sobie atmosferę!

Mam świadomość, że ten przepis jest już mocno spóźniony, a podawanie go 13-go grudnia jest zwykłym pierniczeniem o pierniku. Najwidoczniej jestem już starym piernikiem i skleroza sprawiła, że nie opublikowałam tego postu na czas. Z drugiej jednak strony uważam, że piernik smakuje najlepiej po świętach, kiedy minie już cały ten szał, odejdziemy od stołów, strawimy to, co strawić powinniśmy, emocje opadną, zdejmiemy odświętne ubrania i wrócimy do naszej codzienności. Wtedy właśnie piernik smakuje najlepiej.
Sam przepis nie jest skomplikowany, ale wymaga planowania, bo trzeba zacząć przygotowania na kilka tygodni przed pieczeniem. Bez niego w moim domu nie ma świąt!




Piernik (dojrzewający)*
1/2 kg miodu
2 szklanki cukru
250 g masła
1 kg mąki
3 jajka
3 łyżeczki sody
1/2 szklanki mleka
1/2 łyżeczki soli
2-3 opakowania przyprawy do piernika

W rondlu podgrzewamy miód, cukier i masło - aż wszystkie składniki się rozpuszczą i połączą. Odstawiamy do ostygnięcia, a następnie przelewamy do ceramicznej miski (w której ciasto będzie dojrzewało przynajmniej 3 tygodnie). Dodajemy mąkę wymieszaną z solą i przyprawami. Sodę rozpuszczamy w zimnym mleku i dodajemy do reszty składników. Dodajemy jeszcze jajka i mieszamy całość do momentu połączenia się składników. Miskę przykrywamy folią spożywczą i wstawiamy do lodówki. Zapominamy o cieście piernikowym na około 3 - 4 tygodnie (im dłużej, tym lepiej).
Przed pieczeniem wystawiamy ciasto z lodówki i czekamy aż się ogrzeje. Przekładamy na blaszkę. Na wierzchu układamy połówki orzechów włoskich (albo obrane ze skórki migdały).* Pieczemy w 160 stopniach przez około 30-40 minut (wszystko zależy od grubości piernika - lepiej nie nakładać zbyt dużej ilości, bo ciasto jest raczej ciężkie, a poza tym i tak urośnie). Po upieczeniu (i wystudzeniu) piernik zawijamy w folię aluminiową - na przynajmniej 3 dni (dzięki temu zmięknie). Jeśli chcemy, żeby piernik był bardziej wilgotny, możemy go przełożyć powidłami śliwkowymi.
Ja najbardziej lubię wersję podstawową - koniecznie w towarzystwie mocnej, mlecznej kawy.
Mhm... rozmarzyłam się.

Skoro mowa o świętach, pierniku i orzechach, to trzeba koniecznie posłuchać muzyki do baletu "Dziadek do orzechów", albo najlepiej wybrać się na niego osobiście.



* Przepis istnieje w naszej rodzinie od kiedy pamiętam, czyli piecze go już przynajmniej trzecie pokolenie (tyle ogarnia moja pamięć, ale pewnie tych pokoleń było zdecydowanie więcej).
** Sprawdzony patent! Orzechy włoskie na pierniku smakują obłędnie i to jest moja ulubiona wersja piernika (jedyna i słuszna).

poniedziałek, 24 listopada 2014

Red curry z krewetkami

Przepis na idealne śniadanie, obiad, kolację, deser...  A może by tak stworzyć przepis na idealną niedzielę?
Przepis, który stworzyłam sobie wczoraj był prosty, choć wieloskładnikowy, pracochłonny, ale bardzo przyjemny. Wystarczyło wstać przed południem, pobiec na jogę (po drodze gapiąc się na niebo i wystawiając nos do słońca), ugotować czerwone curry z krewetkami* (zjeść je w miłym towarzystwie!), pobiec na wykład o architekturze, uciec z targów o głupiej nazwie, wypić dobrą kawę, a potem przejść pół Warszawy pieszo, tylko dlatego, że mimo chłodu spacer był niesamowicie przyjemny, a potem wrócić do domu i nie mieć już sił na nic innego poza lekturą "Rumun goni za happy endem" i słuchaniem Blonde Redhead.



Czerwone curry z krewetkami (2 porcje)
1 łyżka czerwonej pasty curry
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka sosu rybnego
1 trawa cytrynowa
3 plastry imbiru
1 ząbek czosnku
1 średnia cebula
400 ml mleka kokosowego
1 limonka
natka pietruszki lub kolendra
krewetki tygrysie
olej kokosowy
ostra papryka (opcjonalnie)
ryż jaśminowy

Pastę curry podsmażamy na oleju kokosowym. Dodajemy startą cebulę, posiekany czosnek, imbir, trawę cytrynową. Można dodać ostrą papryczkę, ale sama pasta jest już ostra (przynajmniej ta, której użyłam była). Wlewamy mleko kokosowe i czekamy aż się zagotuje. Dodajemy krewetki i gotujemy na małym ogniu aż będą miękkie. Całość doprawiamy sosem sojowym i rybnym (nie solimy!).
Do pełni szczęścia brakuje nam już tylko ryżu jaśminowego oraz liści kolendry lub natki pietruszki.






* Tradycyjny niedzielny obiad (!)

niedziela, 23 listopada 2014

Na śniadanie jadam perły! Tapioka z mlekiem kokosowym.

Tapioka. Niepozorne małe perełki, pod postacią których kryje się ... skrobia (ale nie, nie ta z ziemniaka, tylko z manioku).
Jaki jest sens jedzenia skrobi - można by spytać. Podobno ma sporo zalet: hipoalergiczna, bezglutenowa, bezcholesterolowa, lekkostrawna i - co może zabrzmieć śmiesznie - bezsmakowa. Czy brak smaku może być zaletą? Biorąc pod uwagę, że tapioka mogłaby być paskudna, to moja odpowiedź brzmi: tak, brak smaku może być zaletą, a to dlatego, że możemy dowolnie konstruować jej ostateczny smak w oparciu o własne upodobania. Ktoś lubi smak mleka kokosowego? Wspaniale! Dodamy mleko i będzie smakowała kokosowo. Cynamon, wanilia albo woda różana...? Nie ma problemu. Niech każdy wybierze coś dla siebie i niech dodaje, łączy, konstruuje.

Tapioka kokosowa z wanilią i granatem (2 małe miseczki)
6 łyżek tapioki
200 ml mleka kokosowego
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
szczypta soli morskiej
1 owoc granatu (albo inne owoce)

Tapiokę zalewamy mlekiem kokosowym. Odstawiamy na godzinę. Następnie gotujemy ją przez około 10 minut (aż perełki staną się przezroczyste i miękkie). Dodajemy ekstrakt waniliowy i sól. Ja nie dodaję cukru, ale jeśli ktoś lubi słodki smak, to może dodać cukier trzcinowy.
Ugotowaną tapiokę przekładamy do miseczek i odstawiamy do wystygnięcia (lub jeśli mamy ochotę - jemy na ciepło). Dodajemy owoce (np. mus z mango, ugotowane truskawki albo maliny... - co, kto lubi).
Moja dzisiejsza wersja zawierała pestki granatu.




Kawa zbożowa

A kto powiedział, że kawiarka może służyć jedynie do przygotowywania klasycznej kawy, no kto?
Otóż nie tylko!
Jeśli masz ochotę na kawę zbożową (polecam Kujawiankę - old school w najczystszej postaci), a nie masz czasu i ochoty, żeby stać nad rondelkiem i pilnować, żeby nie wykipiała, to łap za kawiarkę i do dzieła!




niedziela, 9 listopada 2014

Brioche

I znowu jest normalnie, czyli szaro, mokro, ponuro i sennie. Wreszcie wiem, że to listopad - dokładnie taki, jak w mych najkoszmarniejszych snach. Jak co roku zaklinam go, proszę, błagam lub grożę, że go prześpię, przeczekam z głową pod kocem, udam, że go nie ma, że on nie istnieje.
Co ciekawe, w tym roku wyjątkowo długo mogłam oszukiwać samą siebie, ale wszystko się skończyło, więc odliczam już tylko dni do końca tej męczarni.

...
Wake me up in July
Lick the snow from my eyes
Underneath the blue sky
All I need is my bike*
...

Nie ma co się zatracać. Trzeba działać! Chociażby mierząc się z brioche, która jest wymagająca, chimeryczna i nieprzewidywalna. O tej smutnej porze roku nic nie cieszy bardziej niż śniadanie z porządnym kawałkiem nieprzyzwoicie maślanego ciasta.
Z brioszką jest jak z życiem. Jeśli się jej boisz, jeśli nie wiesz jak się za nią zabrać, nie masz czasu, ochoty i cierpliwości... zaprawdę powiadam Ci, daj sobie spokój. Tutaj każdy krok jest ważny, zwłaszcza zaczyn. Tylko odpowiedni zaczyn, dobre chęci i siła zapewnią sukces. Jeśli masz w sobie tę siłę, to nie wahaj się. Po prostu spróbuj. Efekt będzie bardziej niż zadowalający.





Brioche**:
1/2 kg mąki pszennej
20 g drożdży (świeżych)
4 jajka (plus 1 dodatkowe do posmarowania przed pieczeniem)
50 g cukru pudru
120 ml mleka
1/2 łyżeczki soli
200 g masła (musi być miękkie!)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

Zaczyn: drożdże rozrabiamy z łyżeczką cukru i łyżką ciepłego mleka. Odstawiamy do wyrośnięcia na kilkanaście minut.

Ciasto: jajka ucieramy z cukrem pudrem. Wyrośnięty zaczyn łączymy z jajkami, dodajemy resztę mleka, sól, wanilię oraz przesianą przez sito mąkę. Wyrabiamy. Dodajemy stopniowo kawałki miękkiego masła.
Ciasto - z każdą kolejną porcją masła - zmienia konsystencję: z suchego, twardego, w tłuste i bardzo elastyczne. Jeśli nie mamy robota, to ręczne wyrabianie zajmie nam jakieś 30 - 40 minut.
Wyrobione ciasto przykrywamy folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na kilka godzin (najlepiej na całą noc, ale ja chłodziłam je przez 8 godzin). Po tym czasie przekładamy ciasto do formy i odstawiamy do wyrośnięcia przez kolejne 2 godziny (nie w lodówce).
Przed pieczeniem smarujemy jajkiem rozmąconym z łyżką wody.

Pieczemy w 180 stopniach przez około 40 minut.








* M. Brodka "Varsovie"
** Źródło: White Plate

niedziela, 8 czerwca 2014

Kajzerki

Czy można się im oprzeć? 
Czy można przejść obok nich obojętnie?
Czy mogą nie pasować do niedzielnego śniadania?

Jeśli na wszystkie pytania odpowiedziałaś/eś przecząco, to znak, że musisz je upiec. 
Sprawa jest prosta.
Osobiście polecam! Moje są jeszcze lekko koślawe, ale mały trening sprawi, że staną się bliższe ideałowi.

Źródło przepisu: White Plate



Ciastka z czekoladą i palonym masłem*

Kto nie lubi ciasteczek, no kto? Z czekoladą, orzechami i z nieprzyzwoitą ilością palonego masła (nie mylić ze spalonym masłem!). Otóż te ciastka są nieziemsko dobre, bo przepis pochodzi wprost z amerykańskiego bloga, a powszechnie wiadomo, że własnie ten naród opanował do perfekcji czekoladowe ciacha.
Powiem szczerze, że miałam kilka podejść do tego przepisu, bo nie ma nic gorszego od przeliczania anglosaskich miar na miary znane nam z codziennego życia. Kto będąc przy zdrowych zmysłach mierzy masło w szklankach, czy łyżkach? Spróbowałam przełożyć przepis na język zrozumiały dla statystycznej Polki i wyszło mi to, co poniżej. Entuzjastów dziwnych miar odsyłam do oryginalnego przepisu (link na końcu posta).




Ciastka (ok. 30 sztuk małych ciasteczek)
115 g masła
1/2 szklanki cukru trzcinowego
1/3 szklanki zwykłego cukru
2 łyżeczki esencji waniliowej
1 jajko + 1 żółtko
1 pełna szklanka mąki pszennej
1/2 łyżeczki soli morskiej (uwaga! jeśli ktoś nie lubi słodko-słonych ciastek, to musi może ilość - wystarczy duża szczypta, ale jeśli mam być szczera, to radziłabym doslić, bo warto)
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
80g posiekanej czekolady (można użyć gorzkiej lub mlecznej, warto dodać też odrobinę białej)
duża garść pokrojonych orzechów (pekany lub włoskie)

Przy pomocy miksera ucieramy połowę porcji masła (masło musi mieć temperaturę pokojową!) z cukrem trzcinowym.

Drugą połowę masła rozpuszczamy i "palimy", czyli po rozpuszczeniu nadal podgrzewamy - cały czas mieszając- przez około 3 minuty, aż masło nabierze orzechowego zapachu i pojawią się brązowe paproszki (czyli białko ulegnie spaleniu). Gotowe masło odstawiamy do wystygnięcia.

Do utartego z cukrem masła dodajemy esencję waniliową, a następnie pozostały cukier oraz rozpuszczone masło. Całość ubijamy przez 2 minuty, a następnie dodajemy: jajko, żółtko, a po 2 minutach mąkę, sól i sodę.

Odkładamy mikser i na sam koniec dodajemy czekoladę oraz orzechy.

Ciasto zawijamy w folię i odstawiamy do lodówki na przynajmniej pół godziny.

Z ciasta formujemy kulki (z 1 łyżki ciasta). Układamy na blaszce wyłożonej pergaminem i pieczemy w 180 stopniach przez 12 - 15 minut.

Ciastka mają niesamowity i niepowtarzalny smak. Obawiam się, że od tej pory będę palić masło przy każdej nadarzającej się okazji. Już myślę o tarcie na takim właśnie spodzie.
A ciastka nadają się wyśmienicie na: kinderbal, piknik, czy do tradycyjnej "kawki"**



*Żródło: Joy The Baker - Brown Butter Chocolate Chip Cookies
** Przeprowadzone zostały odpowiednie testy - wynik był bardziej niż zadowalający.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Challah

Składam się z ciągłych powtórzeń... (również kulinarnych). Najlepszym tego przykładem jest moje uwielbienie do chałki, a częstotliwość, z jaką do niej wracam jest - rzekłabym - dość duża. Co jest źródłem tego uzależnienia? Przede wszystkim smak, a zaraz potem łatwość, z jaką można ją samemu upiec.
Metodą prób i błędów wypracowałam już swój ulubiony przepis i korzystam z niego, jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Może popełniam herezję, ale ostatnio piekę ją nie  w formie tradycyjnego warkocza, ale w kształcie brioszki. To takie moje małe chałkowe przestępstwo.


Chałka maślana** (proporcje na 1 dużą chałkę)
2 i 1/2 szklanki mąki pszennej
2 jajka
3 łyżki cukru
100g rozpuszczonego masła
1/2 (ok. 40g) kostki świeżych drożdży
1/2 szklanki ciepłej wody do zaczynu (+ 4 łyżki do wyrabiania ciasta)
szczypta soli
otarta skórka z cytryny (opcjonalnie)*

Zaczynamy od przygotowania rozczynu: drożdże rozcieramy z 1 łyżką cukru. Dodajemy 1/2 szklanki ciepłej wody, a następnie 3 łyżki mąki. Całość mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (jeśli drożdże są aktywne, to po 15-20 minutach zaczyn będzie już próbował wydostać się z miski)

Ciasto: w dużej misce mieszamy przesianą przez sito mąkę, rozczyn, jedno całe jajko + żółtko z drugiego jajka (biało wykorzystamy do posmarowania ciasta), rozpuszczone masło, szczyptę soli, wodę i ewentualnie skórkę cytryny. Całość zagniatamy i wyrabiamy przez około 15 minut. Ciasto jest bardzo wdzięczne i szybko się wyrabia. Powinno być tłuste, elastyczne i niezbyt zwarte.
Po wyrobieniu formujemy z ciasta kulkę, wkładamy do miski, nakrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia. Po 30 minutach "odgazowujemy" ciasto uderzając pięścią w ciasto. Zostawiamy do wyrośnięcia na kolejne pół godziny. Po tym czasie wyjmujemy ciasto z miski i formujemy chałkę (warkocz) lub brioszkę. Zostawiamy do wyrośnięcia na kolejne pół godziny.
Przed pieczeniem smarujemy ciasto białkiem rozmieszanym z łyżką wody. Wstawiamy do pieca rozgrzanego do 180 stopni. Pieczemy około 40 minut aż ciasto zrobi się złoto-brązowe, a test patyczkiem wbitym w ciasto da wynik pozytywny (czyli patyczek będzie suchy).

Lubie jeść chałkę z ricottą, powidłami, miodem, albo po prostu z masłem. A jeśli poleży kilka dni, to nie ma innego wyjścia - trzeba zrobić z niej francuskie tosty.


*Ja bardzo lubię wersję ze skórką cytrynową, ale wiem, że niektórzy nie przepadają za tym smakiem. Dzieciom przyzwyczajonym do zwykłego smaku chałki, ta z cytryną wydaję się być kwaśna.
** Pierwotny przepis pochodzi ze Smaków Świata, z czasem lekko przeze mnie zmodyfikowany.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Chleb orzechowy

Uwaga! Osoby stosujące jakiekolwiek diety uprasza się o opuszczenie tej strony! Produkt zawiera gluten - dużo glutenu. Zawiera również orzechy i to bynajmniej nie w ilościach śladowych.
W zakładzie produkcyjnym był obecny miód, było go tyle, że producent miał problem z decyzją, którego użyć.

Dość tych ostrzeżeń... To bardzo aromatyczny chleb z orzechami włoskimi, dodatkowo podkręcony pastą orzechową z dodatkiem miodu - świetny dodatek do serów, na przykład kozich. 


Pasta orzechowa
50 g orzechów włoskich
50 g wody
2 łyżki miodu
20 g masła

Ciasto
220 g letniej wody
100 g aktywnego zakwasu żytniego
1,5 łyżeczki świeżych drożdży
100 g pasty orzechowej
100 g posiekanych orzechów
350 g  mąki pszennej  chlebowej (750)
100 g mąki żytniej chlebowej (720)
50 g mąki pszennej razowej
1,5 łyżeczki soli


Zaczynamy od przygotowania pasty orzechowej - miksujemy orzechy z wodą, miodem i rozpuszczonym masłem, które powinno odrobinę zbrązowieć.
Przystępujemy do przygotowania ciasta - łączymy wodę, zakwas i drożdże. Dodajemy pastę orzechową oraz na sam koniec posiekane orzechy. Mąki przesiewamy i mieszamy. Dodajemy sól. Wsypujemy suche składniki do mokrych i łączymy nie wyrabiając. Po 10 minutach wyrabiamy krótko ciasto (kilkanaście razy). Odkładamy na kolejne 10 minut. Wyjmujemy ciasto na natłuszczony blat - ponownie wyrabiamy. Odstawiamy tym razem na godzinę. Po upływie tego czasu, kolejny raz wyrabiamy, po czym formujemy bochenek i umieszczamy w koszyku do wyrastania, który można zastąpić miską wyłożoną ściereczką i wysypaną mąką. Całość wkładamy do worka foliowego, który zawiązujemy.  Koszyk odstawiamy w ciepłe miejsce na około 2 godziny. Ciasto powinno podwoić objętość. Bochenek wyjmujemy z koszyka, nacinamy i wkładamy do nagrzanego piekarnika do temperatury 230 stopni Celsjusza. Kiedy zacznie się rumienić zmniejszamy temperaturę do 210 - 200 stopni.
Pieczemy około 40 minut.

Żródło: blog Gotuje bo lubi

Granola z orzechami włoskimi, migdałami i wodą różaną

Moje uwielbienie do granoli nie jest tajemnicą. Uwielbiam ją piec, zjadać, trzymać w zanadrzu, a także dzielić się nią z innymi.
Nieskromnie stwierdzam, że opanowałam ją do perfekcji. Jest taka, jaka być powinna. Chrupka, ale nie twarda. Złocista, ale nie spalona. Niezbyt słodka i lekko słona.
Kilka składników musi znaleźć się w niej obowiązkowo: płatki owsiane, migdały, orzechy włoskie i sezam. Reszta to już dowolność. Zatem dodatki zależą jedynie od indywidualnych potrzeb, chwilowych zachcianek lub od tego, co mamy akurat w zapasie.

Jak stworzyć granolę idealną? To proste!


Mieszamy płatki owsiane: zwykłe lub górskie (1 szklankę) z ich wersją błyskawiczną (2 szklanki). Dodajemy 3/4 szklanki sezamu, dużo migdałów (koniecznie razem ze skórkami) i orzechów włoskich (po upieczeniu będą cudownie chrupkie i aromatyczne). Możemy dodać garść otrębów, ale nie jest to składnik absolutnie konieczny. Nie możemy zapomnieć również o porządnej szczypcie soli.
Dodajemy miód (4 kopiaste łyżki miodu podgrzewamy aż do uzyskania płynnej konsystencji) oraz olej kokosowy (2 łyżki rozpuszczamy - podobnie jak miód). Musimy również pamiętać o dodaniu około 3/4 filiżanki wody (lub soku jabłkowego, albo herbaty) - ja mieszam zwykłą wodę z wodą różaną.

Całość mieszamy. Wykładamy na blaszkę wyłożoną pergaminem i pieczemy ok. 40 minut w 180 stopniach. Co kilka minut sprawdzamy, czy granola się nie przypala i obowiązkowo mieszamy. Gdy nabierze apetycznego (złotego!) koloru i będzie już prawie całkiem sucha, wyłączamy piekarnik. Jeśli chcemy dodać jakieś suszone owoce (np. żurawinę) to jest to najlepszy moment na wmieszanie owoców do upieczonej (i jeszcze ciepłej) granoli. Gotowy wypiek zostawiamy w piecyku aż do wystygnięcia. Przechowujemy w szczelnym pojemniku. No i jemy ją! O każdej porze dnia - a jeśli ktoś lubi, to i nocy.

niedziela, 16 marca 2014

Nie strasz mnie brukselką! I tak się nie boję.

Brukselka. Małe dziwadło. Przez niektórych znienawidzona. Podobnie jak szpinak kojarzy się z obiadowymi koszmarami z dzieciństwa.
Ja nie mam z nią problemu. Może dlatego, że nie mam traumatycznych wspomnień (albo je zwyczajnie wyparłam). Nikt mnie do niej nie zmuszał. Nikt nie podsuwał mi jej pod nos, odgrażając się jednocześnie, że deseru nie będzie, jeśli jej nie zjem. Dzięki temu dziś mogę jeść brukselkę bez obaw i wstrętu.
Te małe kapustki są śliczne i bardzo łatwe w obsłudze. Najbardziej lubię je tak, jak widać na zdjęciu - duszone krótko na oliwie z innymi (dowolnymi) warzywami: marchewką, porem, selerem naciowym, fenkułem . Po ugotowaniu wystarczy wymieszać z kaszą (np. jaglaną, albo bulgur), posypać orzechami włoskimi i listkami świeżego tymianku.

Tylko tyle i aż tyle!


niedziela, 23 lutego 2014

Ugotuj mi zupę, którą jada się w DOMu!

Jakiej odpowiedzi udzieli statystyczny Polak na pytanie o to, co smakuje mu najbardziej? Otóż zapewne odpowie, że najbardziej smakuje mu domowe jedzenie. Jako statystyczna Polka zgadzam się z tą - prostą, acz trafną - odpowiedzią. Czasami jednak DOM nie musi oznaczać znanej i  sprawdzonej kuchni: mamy, babci, czy cioci..., ale coś zupełnie innego.
Tym razem DOM, to miejsce tajemnicze. Bez szyldu, bez oznaczeń, bez najmniejszej wskazówki dla ludzi nic niepodejrzewających, a przechodzących obok. W tym szaleństwie jest metoda, bo przecież każdy zna drogę do domu i nie potrzebuje dodatkowego drogowskazu.
W DOM'u  wszystko zachwyca - począwszy od wnętrza, przez atmosferę, aż po to, co w nim najważniejsze - czyli jedzenie, które jest proste, ale nie bójmy się tego powiedzieć - wybitne.
Postanowiłam (ambitnie!), że spróbuję odtworzyć pewną zupę, która okazała się być dla mnie odkryciem wiekopomnym, a jest nią zupa z pietruszki z gruszką (i jabłkiem). Smak - moim zdaniem - nieziemski! Zupa jest słodka od gruszki, kremowa i fantastycznie smakuje pietruszką (choć smak ten nie przytłacza i nie sprawia, że po dwóch łyżkach mamy jej już dość. Przeciwnie - z każdą łyżką chcemy więcej).

 

Zupa z pietruszki z gruszką i jabłkiem (DOM made):
4 duże pietruszki
1 gruszka
1/2 litra wywaru warzywnego
mleko lub śmietanka
sok z cytryny
sól, pieprz
1 łyżka masła
1 łyżka oliwy
świeży tymianek

Pietruszkę obieramy i kroimy w kostkę. W rondlu rozgrzewamy oliwę oraz masło, żeby następnie poddusić w niej pietruszkę. Po 5 minutach dodajemy obraną i pokrojoną gruszkę. Całość smażymy jeszcze przez chwilę, a następnie zalewamy gorącym bulionem. Gotujemy aż pietruszka zmięknie. Na koniec dodajemy mleko (lub śmietankę) - zagotowujemy i miksujemy blenderem na gładki krem. Doprawiamy solą, świeżo mielonym pieprzem i sokiem z cytryny. Jesli zupa jest bardzo gęsta możemy dodać odrobinę wody.
Zupę podajemy z kilkoma kroplami oliwy, listkami tymianku i jabłkiem pokrojonym w drobną kostkę.


niedziela, 9 lutego 2014

Ryba, cukinia, fenkuł, makaron razowy ... obiad bez tytułu

Lubię to zaskoczenie, kiedy obiad wymyślony i wykonany w 20 minut okazuje się być małym arcydziełem sztuki kulinarnej. Chwila zastanowienia, przegląd lodówki i już po chwili powstaje coś dobrego, pełnowartościowego, a przy tym jeszcze całkiem atrakcyjnego pod względem estetycznym. Jesteśmy najedzeni i szczęśliwi, że w tak piękną niedzielę jak dziś spędziliśmy w kuchni zaledwie chwilę.

Oto niedzielna propozycja na obiad przed spacerem, po spacerze, albo w tak zwanym międzyczasie.

Niedzielo trwaj!



Makaron pełnoziarnisty
Cukinia
Fenkuł
Garść krewetek
Kawałek pstrąga
Ząbek czosnku
Natka pietruszki
Ostra papryczka
sól i pieprz
1 łyżka sosu rybnego
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka soku z imbiru
2 łyżki oliwy

Na patelni rozgrzewamy oliwę. Wrzucamy pokrojony czosnek - smażymy chwilkę, a następnie dodajemy pokrojoną papryczkę, sok z imbiru, sos rybny i sos sojowy. Wrzucamy krewetki - całość dusimy kilka minut aż płyn się zredukuje. Następnie dodajemy pokrojony koper włoski (fenkuł) i kawałki cukinii.
Pstrąga gotujemy na parze. Po ugotowaniu dzielimy rybę na kawałki i dodajemy do pozostałych składników na sam koniec. Mieszamy całość (ewentualnie doprawiamy do smaku solą i pieprzem). Posypujemy dużą ilością natki pietruszki.



sobota, 8 lutego 2014

Fenkuł i czerwona kapusta

Idzie wiosna! Jej przejawy odnotowuję za oknem, w mojej głowie i na talerzu. Dziś pan fenkuł spotkał się z panią kapustą i wyszło im to na dobre.


1/2 fenkuła
1/2 główki czerwonej kapusty
1 pomarańcza
garść prażonych orzechów (ja użyłam orzechów włoskich)
ser kozi
natka pietruszki (ewentualnie świeża mięta)
sól morska
pieprz
sok z połowy pomarańczy

sos: sok z cytryny + miód akacjowy + oliwa z oliwek

Koper włoski (fenkuł) kroimy w cieniutkie piórka, przekładamy do miski i zalewamy sokiem z pomarańczy - marynujemy 20-30 minut. W tym czasie szatkujemy cienko kapustę. Obieramy i kroimy pomarańczę (usuwamy wszystkie białe błonki). Orzechy podprażamy na patelni.
Wszystkie składniki łączymy, dodajemy listki mięty lub natki pietruszki, kozi ser, sól i grubo mielony pieprz. Całość skrapiamy sosem. Odstawiamy na 15 minut, żeby wszystkie smaki się połączyły, a kapusta dodatkowo zmiękła.
Pasuje jako dodatek do pieczonych ryb, albo do jaglano-cukiniowych kotlecików.


niedziela, 19 stycznia 2014

Ciasto klementynkowe z migdałami

Nie wiem, czy to siła podświadomości, czy zwykły przypadek, ale zapragnęłam pomarańczowego (albo jakiegokolwiek innego cytrusowego) ciasta. Wiedziałam jedno - nie chcę niczego, co będzie przypominało zwykła babkę, bo nie przepadam za tym wypiekiem. Ja generalnie z każdym kolejnym rokiem mego życie coraz rzadziej mam ochotę na słodkie wypieki. Od czasu do czasu nachodzi mnie jednak ochota na coś konkretnego i bardzo słodkiego. Tak właśnie stało się i tym razem.
Szukałam przepisu pół dnia. Nic mi nie pasowało, nic mi się nie podobało. Na szczęście doznałam nagłego olśnienia, bo przepis czekał na mnie w Jerusalem*, cudownej i niezwykle pięknej książce, która dzięki Świętemu Mikołajowi trafiła do mojej kolekcji.

Ciasto (proporcje na okrągłą 24 cm formę)**:
200g miękkiego masła
380g drobnego cukru
sok oraz skórka starta z 4 klementynek (ja dodałam skórkę z 1 pomarańczy) i z 1 cytryny
280g zmielonych migdałów
5 jajek
100g mąki pszennej
szczypta soli

Syrop z klementynek:
sok z 4 klementynek
6 łyżek cukru


Zaczynamy od ucierania masła z 300g cukru (z pozostałej części cukru zrobimy syrop). Jednocześnie dodajemy starte skórki. Nie ucieramy zbyt długo, żeby do masy nie dostało się zbyt dużo powietrza. Dodajemy połowę zmielonych migdałów.
Następnie stopniowo dodajemy jajka, resztę migdałów, mąkę i sól. Łączymy wszystko dokładnie.
Wprawdzie przepis tego nie przewiduje, ale ja dodałam do ciasta odrobinę soku z klementynek

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Ciasto pieczemy 50-60 minut, kontrolując od czasu do czasu, czy nie przypieka się za bardzo (bo boki ciasta bardzo szybko robią się złote).
Po upieczeniu ciasto będzie nadal wilgotne, właściwie bardziej tłuste niż wilgotne, a to za sprawą dużej ilości masła i mielonych migdałów.
Jeszcze gorące (zaraz po wyjęciu z pieca) nasączamy syropem. Żeby go przygotować, wystarczy wlać do rondelka sok z klementynek, dodać cukier i doprowadzić do wrzenia. Przepis Ottolenghi'ego zakłada tylko doprowadzenie do wrzenia, ale ja gotowałam go jeszcze przez chwilę - cały czas mieszając - aż do uzyskania gęstszego syropu.
Gotowym - jeszcze ciepłym - syropem nasączamy gorące ciasto. Odstawiamy do ostygnięcia. Ciasto pokryje twarda, błyszcząca skorupka.

Ciasto jest bardzo aromatyczne, słodkie i miękkie. Ma konsystencję przypinającą marcepan. Pachnie i smakuje bajecznie, a przy tym pięknie wygląda.
Właśnie o tym smaku dziś marzyłam!



A tu jeszcze wersja tego samego przepisu - tym razem według Davida Lebovitza:
Orange Syrup Cake

* "Jerusalem" Yotam Ottolenghi i Sami Tamimi
** Lekko zmodyfikowałam przepis zastępując skórkę z klementynek, skórką pomarańczową. Dałam tez odrobinę mniej cukru i masła, a ciasto i tak wyszło bardzo słodkie. Formę wybrałam nieco mniejszą, wyższą i kwadratową.