wtorek, 30 października 2012

Cud - miód czyli Lokal Bistro

Od czasu do czasu lubię zjeść kawał mięcha, więc nie trzeba było mnie specjalnie namawiać na wizytę w Lokalu Bistro Aleksandra Barona. Na temat tego miejsca przeczytałam wiele opinii, jedni wychwalali pod niebiosa, inni narzekali, że drogo, że stoły nieestetyczne, dlatego postanowiłam sama to ocenić. A właściwie nie sama, tylko razem z Panią S.
 

Wreszcie, w minioną niedzielę przekroczyłyśmy próg Lokalu. Znalazłyśmy się w pięknym, wysokim wnętrzu, urządzonym dość skromnie. Kontrowersyjne stoły z płyty, zdaje się, wymieniono na nowe, a i ceny dodatków, które niektórch tak bulwersowały, zdecydowanie zmniejszono. Przy wejściu odbywały się warsztaty dla dzieci, więc wśród klienteli było sporo rodzin z dziećmi.
Zamówiłam burgera z wołowiny rasy Angus, Pani S. z dorsza. Obydwa bardzo nam smakowały. Pominę więc fakt, że Pani S. na swojego burgera musiała czekać trochę dłużej...
Burgery w Lokalu Bistro są spore, podawane są na deskach, owinięte w papier opatrzony firmową pieczątką. Dodatkowo dostajemy jeszcze miniaturowe słoiczki z sosami. Na szczególną uwagę zasługuje sos majonezowy, przygotowywany na bazie oleju lnianego.  Bułka była smaczna, zawierała sporo dodatków.  Mięso - miękkie i soczyste, zupełnie nie przeszkadzało mi, że nie zostało doprawione. Burger z dorsza miał przyjemny dymny smak, jest więc niezłą opcją dla osób niejedzących mięsa. Nasze kanapki popiłyśmy kwasem chlebowym o smaku suszonych owoców (do wyboru było kilka smaków).
Jednak dla mnie największym olśnieniem był deser. Plaster miodu podany na ogromnej porcji tłustego twarogu z kleksem gęstej śmietany. Proste i genialne! Tak, wiem, moje możliwości są spore - Pani S. patrzyła z niedowierzaniem, kiedy po burgerze zabrałam się za deser. Jednak porcja była tak duża, nie byłam w stanie jej zjeść. Mniej więcej w połowie, pognałam do baru po filiżankę espresso, żeby choć trochę zrównoważyć  słodycz.
Jestem pewna, że tam jeszcze wrócę!



niedziela, 28 października 2012

Sezamowa pasta z dyni zgapiona od pewnej Pani, która Gotuje, bo lubi.

Nie ma co się rozpisywać - pomysł na tę pastę nie jest mój. Zobaczyłam ten przepis i wiedziałam, że muszę go jak najszybciej wypróbować. Dzisiejsze śniadanie zawdzięczam więc w połowie jego autorce, resztę zrobiłam sama i nie żałuję. Pasta dyniowo - sezamowa jest bombowa.

Dziś od rana wszystko było slow (zwłaszcza food i Żoliborz...).

Przepis na pastę - na blogu Gotuje, bo lubi




środa, 24 października 2012

Kasza pęczak z dynią

Pęczak, to moja ulubiona kasza. Nie ma drugiej takiej. Lubię go, za to, że nie jest zbyt drobny, że ma orzechowy smak, że jest twardawy, że można go dodać do zupy, że można go jeść na zimno w sałatce i na ciepło z warzywami. Jesień i zima, to idealny czas, żeby go regularnie przyrządzać.

Pęczak z warzywami
1 kubek kaszy pęczak
woda (do ugotowania kaszy)
dynia
marchewka
por
1 ząbek czosnku
natka pietruszki
oliwa (do smażenia warzyw + do sosu z natki pietruszki)
orzeszki piniowe (podprażone)


Kaszę gotujemy w osolonej wodzie - trwa to dłuższą chwilę, więc równolegle przygotowujemy warzywa. Zaczynamy od podsmażenia na oliwie pokrojonej w pół-talarki marchewki (ok. 5-7 minut). Dorzucamy do niej pokrojonego w paski pora, a następnie dynię i czosnek. Całość smażymy aż wszystko odpowiednio zmięknie (podlewając od czasu do czasu wodą, żeby warzywa - zwłaszcza por i czosnek- się nie przypaliły).
Listki pietruszki (pozbawione łodyg) miksujemy razem z oliwą, dzięki temu powstaje aromatyczny - zielony sos.
Ugotowaną kaszę odcedzamy i łączymy z warzywami - całość doprawiamy solą i ulubionymi ziołami (np. tymiankiem) jeszcze przez chwilę razem podsmażamy. Na koniec łączymy z pietruszkowym sosem i posypujemy podprażonymi orzeszkami piniowymi.

wtorek, 23 października 2012

Krem z dyni z lekką nutą szałwii

Jak co roku o tej porze, nowy sezon dyniowy otwiera oficjalnie zupa - krem. Tym razem z dodatkiem szałwii. Każda łyżka tego gęstego płynu, powoduje radosne pomrukiwanie mmmm....Czy trzeba mówić więcej o jej walorach smakowych i estetycznych?

Krem z dyni z szałwią
1 mała dynia (ok 2 kg)
2 duże ząbki czosnku
8 - 10 listków świeżej szałwii
2 duże łyżki oliwy
garść pestek dyni (uprażonych na suchej patelni)
2-3 duże kubki bulionu warzywnego


Całe listki szałwii wrzucamy na rozgrzaną oliwę - smażymy przez chwilkę aż staną się chrupiące i oddadzą swój aromat. Dorzucamy pokrojoną w kostkę dynię i smażymy około 10 minut aż dynia zacznie się lekko rozpadać. W międzyczasie dodajemy pokrojony czosnek. Całość zalewamy gorącym bulionem i gotujemy do momentu, aż dynia całkiem zmięknie. Po ostudzeniu miksujemy wszystko (łącznie z szałwią) na krem.
Przed podaniem posypujemy wierzch pestkami dyni.

poniedziałek, 22 października 2012

Pumpkin in da house!

Jest i ona! Pojawiła się w domu. W końcu! Lekko spóźniona, bo sezon już trwa, ale nie traćmy czasu na wyrzuty sumienia, zastanówmy się raczej, co z niej zrobić (i nie mam tu wcale na myśli wydarzenia zwanego Halloween).
To zaczynamy od zupy, czy może jednak od czegoś innego?



niedziela, 21 października 2012

Chałka

Od dwóch dni, gdzieś w tyle głowy, wyświetlał mi się komunikat: chałka! Nie mogłam pozbyć się tej natrętnej myśli. Wczoraj walczyłam dzielnie, biłam się z myślami - próbowałam zniechęcić, zadając pytanie z serii tych najbardziej bezsensownych: ale po co? Ale przecież to takie pracochłonne i czasochłonne. Ale wcale tego nie potrzebuję. Ale, ale, ale... Już myślałam, że mam problem z głowy..., a tymczasem dziś rano - nie wiem, czy to przez tę poranną mgłę... po prostu w pewnym momencie wstałam, wystawiłam składniki i zaczęłam oficjalną ceremonię. I o dziwo, nie było tak źle! W tak zwanym międzyczasie (czyli  w trakcie dwóch dwugodzinnych tur wyrastania ciasta) zdążyłam: wypić kawę, doczytać do końca książkę*, obejrzeć odcinek nowej Nigelli L.**, ugotować zupę z dyni... 
Miałam idealną synchronizację. Chałka wyszła z pieca, zadzwonił domofon i już mnie nie było, a buła mogła sobie bezpiecznie stygnąć (choć, jak się później okazało, tylko do czasu).***



Chałka (wersja bez mleka i masła)****
2 szklanki mąki pszennej
dwa jajka (dwa żółtka i białko z jednego jajka trafiają do chałki, reszta białka służy do posmarowania chałki przed jej upieczeniem)
1 łyżeczka suszonych drożdży
4 łyżki oleju z pestek winogron
3 łyżki cukru z wanilią
3/4 szklanki ciepłej wody
szczypta soli


Wszystkie składniki wrzucamy do miski i wyrabiamy przez około 15 minut (no chyba że mamy na obiekcie odpowiedni sprzęt - wówczas wyrabianie pozostawiamy robotowi). 
Tak przygotowane ciasto odstawiamy do wyrośnięcia na około 1,5 godziny. Następnie ciasto dzielimy na trzy części, formujemy kulki i odstawiamy na kolejne 15 minut, żeby ciasto "odpoczęło".  Z podzielonego ciasta - uformowanego w wałki - zaplatamy warkocz i odstawiamy do wyrośnięcia na kolejne 1,5 godziny.
Przed wstawieniem do piekarnika (rozgrzanego do 190 stopni) smarujemy rozmąconym białkiem. Możemy posypać kruszonką, sezamem lub cukrem.

A potem już tylko kawa, masło do posmarowania i jakaś przeraźliwie słodka konfitura, czyli śniadanie mistrzów!



* "Kochanie, zabiłam nasze koty" D. Masłowska
** "Nigellissima"
*** Jak się okazało, jej żywot był dość krótki - rozwrzeszczana gromadka zjadła sporą jej część, a resztę zabrała ze sobą "na wynos"!
**** Przepis mocno improwizowany, choć - niewątpliwie - inspiracją był przepis z bloga Gotuje, bo lubi!

środa, 17 października 2012

Ciecierzyca w sosie pomidorowym

Nie ukrywam, że inspiracją do tego dania była powszechnie znana w Polsce (a już zupełnie nieznana w Bretanii) fasolka po bretońsku. Nie od dziś wiadomo, że podobnie dziwnych dań mamy w naszej narodowej kuchni kilka: ryba po grecku, sernik wiedeński, pierogi ruskie... Dawno, dawno temu wierzyłam, że nazwy świadczą o pochodzeniu tych konkretnych dań. Nic bardziej mylnego! Dziś już wiem, że jest inaczej. Śmieję się z nich, ale nadal używam ich bez oporów.
A skoro fasolka po bretońsku, to ściema, to ja pójdę o krok dalej i ugotuję fasolkę po bretońsku, która jest cieciorką po bretońsku, czyli tłumacząc na polski cieciorką w sosie pomidorowym z porem, marchewką i bardzo ostrą papryczką.

 
Cieciorka w sosie pomidorowym
ciecierzyca (ok. 2 kubki)
6 dojrzałych pomidorów
1 średni por
2 średnie marchewki
2 duże ząbki czosnku
garść świeżych liści bazylii
sól i pieprz
oliwa
natka pietruszki
1/2 ostrej papryczki

Cieciorkę zalewamy wodą i odstawiamy na 12 godzin. Następnie zmieniamy wodę i gotujemy aż zmięknie (wodę solimy pod koniec gotowania).
Z czosnku, pomidorów i bazylii przyrządzamy sos. Na rozgrzanej oliwie krótko podsmażamy czosnek. Dodajemy pokrojone w kostkę pomidory i gotujemy aż pomidory rozpadną się, a sos odparuje i zgęstnieje. Na koniec doprawiamy solą, pieprzem i poszarpanymi listkami bazylii (jeśli sos jest zbyt kwaśny dodajemy odrobinę cukru).
Marchewkę kroimy w pół-talarki i podsmażamy na oliwie. Po kilku minutach dodajemy pokrojonego pora i ostrą papryczkę (smażymy kilka minut). Całość zalewamy odrobiną wody (albo bulionu) i czekamy aż marchewka zmięknie.
Wszystko łączymy razem w jednym garnku i gotujemy przez kolejne 10-15 minut.
Przed podaniem - gotowe danie posypujemy listkami pietruszki.

poniedziałek, 8 października 2012

Kulinarny oldschool - surówka z białej kapusty

Ewidentnie mam słabość do tej surówki. Właściwie wystarczy, żebym "zaskoczyła" i wtedy jem ją bez przerwy, bez opamiętania, do wszystkiego... No! Prawie do wszystkiego. Zapewne najlepiej pasuje do tradycyjnego obiadu, czyli do kotleta mielonego z ziemniakami. W związku z tym, że ja kotletów - delikatnie rzecz ujmując - nie poważam, to jem ją z pieczonymi ziemniakami, albo z pulpecikami z bakłażana. Może to kwestia wzmożonego zapotrzebowania na określone witaminy, a może smakowy powrót do dzieciństwa - nie wiem, ale jestem w fazie pochłaniania tej właśnie surówki.

Surówka z białej kapusty:
1/4 główki kapusty
1/2 średniego pora
2 średnie marchewki
1 duże soczyste jabłko
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
2 łyżki oliwy
sól, pieprz
sok z połowy cytryny
 

Kapustę siekamy jak najdrobniej. Podobnie postępujemy z porem. Marchewkę ścieramy na grubych oczkach tarki, a jabłko na mniejszych. Całość od razu skrapiamy sokiem z cytryny (dzięki czemu jabłko nie ściemnieje). Dorzucamy natkę pietruszki, pieprz (sporą ilość) i sól. Na koniec dodajemy oliwę i dokładnie mieszamy.
Surówka najlepiej smakuje po jakimś czasie - wtedy, kiedy kapusta zmięknie, a soki dokładnie się wymieszają i przegryzą. Jest bardzo soczysta i ... genialna - tak po prostu!

niedziela, 7 października 2012

Pasta z cieciorki z kminem rzymskim i wędzoną papryką.

Zachciało mi się jakiegoś smarowidła do chleba. Czasem trzeba zrobić przerwę i sery zastąpić czymś nowym - zupełnie innym. Przyszedł czas na pastę z cieciorki, która nie była hummusem.

Pasta z cieciorki z kminem rzymskim i wędzoną papryką*
200 g ugotowanej cieciorki
1 duży ząbek czosnku
sok z połowy cytryny
łyżeczka kminu rzymskiego
1/4 łyżeczki wędzonej papryki
sól i pieprz
oliwa

Cieciorkę - przed ugotowaniem - zalewamy dużą ilością wody i odstawiamy na 12 godzin. Po tym czasie zmieniamy wodę i gotujemy do miękkości (czyli około godzinę).
Na suchej patelni podprażamy kmin rzymski. Wszystko wrzucamy do miski, dodajemy sok z cytryny, czosnek, resztę przypraw i całość miksujemy. Na koniec stopniowo dodajemy oliwę (ilość zależy od naszych preferencji - dodajemy jej więcej, jeśli chcemy, żeby pasta była rzadsza).




Podajemy na lub z ciemnym pieczywem. Możemy dodać również posiekaną natkę pietruszki.



* Inspiracją do stworzenia tej pasty był przepis Zosi Różyckiej na pastę z fasoli, zamieszczony w ostatnim numerze Zwierciadła (lekko jednak przeze mnie zmodyfikowany).

sobota, 6 października 2012

Żurawina

Jesień bez żurawiny? Nigdy! Żurawina, to stały punkt jesienno - zimowego programu. Zazwyczaj nie zdąży dotrwać do zimy, bo zostaje szybko skonsumowana. W tym roku po raz pierwszy (choć już wiem, że będzie to nowa świecka tradycja) zamroziłam te piękne, czerwone korale i teraz sukcesywnie zużywam je do porannego koktajlu z mlekiem sojowym. Żurawina, to klejnot polskich lasów. Bardzo zdrowa i bardzo smaczna, choć okropnie kwaśna. Idealna w wersji do mięs, w wersji sosu do naleśników i - jak się właśnie okazało - super smaczna, jako podstawowy element koktajlu.



Koktajl żurawinowy na powitanie dnia
Szklanka waniliowego mleka sojowego (można zastąpić kefirem lub maślanką)
Duża garść żurawiny
Łyżka miodu

Wszystko potraktować blenderem i wypić natychmiast po przygotowaniu. Smak cudowny!!! Odrobinę uzależniający, ale to bardzo zdrowe uzależnienie.


I tak sobie piję ten koktajl, patrzę w okno, słucham The Rolling Stones, a potem zerkam na zegarek i wiem, że to już czas, żeby biec na jogę. Sobota!

poniedziałek, 1 października 2012

Imbir i maliny - para jak Ginger i Fred

Stało się! Lata już nie ma (przynajmniej w naszej szerokości geograficznej). Słońce świeci, ale próbuje nas niestety oszukać. Ja jeszcze daję się nabierać na jego sztuczki. Ubieram się zbyt lekko i kolorowo jak na tę porę roku, mam bose stopy, mam szeroko pootwierane okna...  A ciepła jak nie było, tak nie ma. Trzeba pogodzić się z rzeczywistością - będzie już tylko zimniej (czytaj gorzej).
W ramach profilaktyki antywirusowej pozostaje nam: stworzyć listę kilku mocnych postanowień poprawy oraz przepis na koktajl malinowo imbirowy.



Koktajl Ginger i Fred (imbirowo- malinowy)
1 szklanka mleka sojowego (waniliowego)
duża garść malin (albo lepiej dwie)
sok wyciśnięty ze startego korzenia imbiru (około łyżka)

Wszystko razem miksujemy i wypijamy natychmiast po przygotowaniu. A potem żadne wirusy, które już czają się za rogiem, nie są nam straszne.