niedziela, 15 grudnia 2013

Lekarstwo na przedświąteczną gorączkę

Masz już dość tego, co dzieje się wokół ciebie w związku ze świątecznym szaleństwem? Mdli cię od wszechobecnej słodyczy piosenek z dzwoneczkami w tle, a zapach przypraw korzennych przyprawia cię o dodatkowy zawrót głowy? W powietrzu czuć zapach szaleństwa - to pewne! Moja odpowiedź na to brzmi: nie, dziękuję, ja wysiadam!
Walczę z każdą próbą wmówienia mi, że mam oszaleć, że mam rzucić się w wir bezsensownych i co gorsza nietrafionych zakupów. Nic z tego! Wypieram ze swojej głowy takie komunikaty. W tym roku (i po raz pierwszy w moim życiu) wykonałam założony plan i dziś mogę spokojnie omijać zakupowe piekło. Mogę robić to, co chcę. Mogę być z siebie dumna, że prezenty czekają już tylko na zapakowanie. A jak to zrobić, żeby szukanie prezentów sprawiało przyjemność (bo niewątpliwie ja w tym roku taką przyjemność odczuwam)? Recepta jest dość banalna - przede wszystkim trzeba słuchać ludzi, obserwować ich, zapamiętywać to, co do nas mówią, by potem nie zawahać się to wykorzystać. Skoro sama chciałabym dostać coś fajnego, to dlaczego druga strona ma dostać coś, co wybrałam bez większego zastanowienia i wysiłku?
Zatem dziś zupełnie spokojna - robię sobie na obiad ostry ryż z krewetkami, zieloną pastą curry, ostrą papryczką, trawą cytrynową, czosnkiem, czerwonym pieprzem i cukinią. Wszystko dosmaczone sosami: rybnym i sojowym. Danie piekielnie ostre, ale takie ma być. Ma mnie budzić z letargu, rozgrzewać i chronić przed smakami świąt, bo na nie będzie czas w przyszłym tygodniu.




Zaparzam sobie wodę z cytryną i imbirem, otulam ciepłym pledem i uciekam od świata zakupów w świat "Siły nawyku"*, a tym, którzy chcą wiedzieć, w jaki sposób rzeczy przejmują kontrolę nad naszym życiem, polecam "Język rzeczy"** - książka idealna na tę porę roku.



* "Siła nawyku. Dlaczego robimy to, co robimy i jak można to zmienić w życiu i w biznesie" Charles Duhigg; PWN
** "Język rzeczy. Dizajn i luksus, moda i sztuka. W jaki sposób przedmioty nas uwodzą?" Deyan Sudjic; Wydawnictwo Karakter

sobota, 30 listopada 2013

Stek z tuńczyka

Od samego rana wyświetlał się w mojej głowie pewien komunikat - niczym wielki neon świecił napis : "Dziś masz ochotę na rybę!" I nie chodziło o żadną małą szprotkę, czy tłustą makrelkę zjedzoną na kolację, ale o solidny kawał ryby.
Pogoda pod psem, grudzień u progu, a ja z własnej i nieprzymuszonej woli, rzuciłam się w wir wymyślania i szukania świątecznych prezentów, dodatkowo czytam ostatnio książkę Ruth Reichl (krytyka kulinarnego New York Timesa)* - podsumowując powyższe, zasłużyłam na nie byle jaką rybę, albo po prostu narobiłam sobie na nią ochotę. Jak szaleć, to szaleć, więc padło na tuńczyka i chciałam, żeby smakował tak, jak miałam szczęście zjeść go w pewnym kulinarnym raju.



Wino: białe
Pieprz: czerwony
Oliwa: z oliwek

Ziemniaki i cukinia zostały upieczone.
Tuńczyk krótko obsmażony na oliwie (2 minuty z każdej strony), a następnie uduszony w cebuli (4 minuty), która wcześniej przez 15 minut smażyła się na oliwie, a potem dusiła kolejne 10 minut w białym winie.


* "Czosnek i szafiry, czyli sekretne życie krytyka w przebraniu".

niedziela, 17 listopada 2013

Tarte Tatin

Często najlepsze rzeczy są dziełem przypadku. Najprostsze rzeczy są najlepsze.

Tarta Tatin, to klasyczny deser, który powstał przez przypadek, pod koniec XIX wieku. Podobno jedna z sióstr Tatin, chcąc ratować przypaloną tartę jabłkową wykorzystała karmelizowane jabłka, przykryła je warstwą ciasta i w ten sposób po raz pierwszy upiekła odwróconą tartę, którą podała na ciepło.

Wykonanie tarty wymaga nieco zręczności, ale to nic trudnego. Dobrze mieć żeliwną patelnię, którą bez obaw można wstawić do rozgrzanego piekarnika, ale równie dobrze możemy przygotować jabłka na zwykłej patelni i przełożyć je do okrągłej formy, a następnie przykryć ciastem.

Kolejną istotną sprawą jest wybór jabłek. Najlepsze będą takie, które w czasie gotowania w karmelu zachowają kształt i nie zamienią się w jabłkowy mus. Dobrze też, żeby nie były za słodkie.


nadzienie:
4-5 jabłek
0,5 szklanki cukru
łyżka masła

ciasto:
szklanka mąki krupczatki
100g masła
1 żółtko
2 łyżki cukru
szczypta soli

Składniki siekamy z zimnym masłem, a następnie zagniatamy ciasto, które należy schłodzić w lodówce przynajmniej przez 30 minut.
Na  żeliwnej patelni o średnicy 20cm podgrzewamy cukier do momentu aż stanie się płynny i brązowy, nie mieszając zbyt często. Następnie dodajemy masło i mieszamy. Na przygotowanym w ten sposób karmelu ciasno układamy obrane, pokrojone w ćwiartki jabłka i gotujemy aż staną się złotobrązowe.
Schłodzone ciasto dość cienko rozwałkowujemy, następnie wycinamy okrąg o trochę większej średnicy niż średnica patelni. Karmelizowane jabłka przykrywany płatem ciasta. Brzegi ciasta podwijamy pod jabłka.
Ciasto pieczemy w temperaturze 200 stopni Celsjusza ok. 30 minut.

W zależności od kaprysu tartę Tatin podajemy z lodami waniliowymi, mascarpone lub kleksem bitej śmietany. Tarta jest świetna na ciepło, ale osobiście wolę kiedy ostygnie.

 * kruche ciasto możemy z powodzeniem zastąpić ciastem francuskim.

** dzisiejszy przepis dedykuję Pani E. w wigilię Jej dwudniowego święta.


sobota, 16 listopada 2013

Ciasteczka brownie

Szary kolor jest idealny dla ciepłego, wełnianego (albo najlepiej kaszmirowego) swetra. Świetnie sprawdza się również w mieszkaniu - szara sofa i szare elementy wystroju to dla mnie bomba.
Niestety szarość za oknem jest dla mnie zupełnie niedopuszczalna, a o tej porze roku raczej nie ma co marzyć o złotych barwach, cieniach, półcieniach... Wszędzie panuje - nawet nie szarość, tylko zwyczajna szarzyzna. To, co w letnim słońcu jest piękne, teraz staje się smutne i żałosne.
Jak sobie z tym poradzić? Najlepiej odwracając uwagę, albo łącząc pasujące do siebie kolory. Według mnie szary doskonale komponuje się z czekoladowym, zatem w taki dzień jak dziś, najlepiej sprawdzą się mocno czekoladowe ciasteczka (a la brownie).
Łącz kolory, mieszaj i piecz!

Mocno czekoladowe ciasteczka brownie*
300g gorzkiej czekolady (70%)
160g mąki pszennej
30g masła
175g cukru
4 jajka
1/3 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
płatki migdałowe do posypania wierzchu - opcjonalnie (ja z nich zrezygnowałam)
 
 

W misce mieszamy suche składniki: mąkę, proszek do pieczenia i sól. Masło i czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej - odstawiamy do ostudzenia.
Jajka ubijamy z cukrem na puszystą masę. Delikatnie łączymy z czekoladą, a następnie z mąką. Gotową masę wstawiamy na 40 minut do lodówki.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Ciastka pieczemy ok. 10 minut - wyjmujemy z pieca jak tylko zaczną pękać na wierzchu. Po wyjęciu z pieca zostawiamy przez 5 minut na blaszce. Potem przekładamy do całkowitego ostudzenia.
Najlepiej smakują z kubkiem mleka.


*przepis pochodzi z najnowszego numeru Magazynu Smak (Listopad 2013)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wyśledź sobie śledzia!

Śledź, śledź, śledź... Chcę zjeść śledzia. Nastał już listopad, czyli ten fatalny moment w roku, kiedy opad deszczu i brak światła słonecznego powoduje w człowieku głównie opad sił i motywacji. Śledź, to tłusta ryba - ma w sobie moc cennych składników, czyli tego, czego trzeba nam teraz najbardziej.
Jest tani, zdrowy i prosty w obsłudze. Nie wymaga kulinarnych sztuczek, gardzi wymyślnymi dodatkami. Nie uszczęśliwiajmy się na siłę tuńczykami, doradami, czy innymi sea food'ami, spójrzmy przychylniej na pana śledzia, bo warto.

Wyśledź sobie śledzia i przygotuj tak jak lubisz!

 

Śledź marynowany z kolorowym pieprzem (proporcje na 8 filetów)
solone filety śledziowe
1 duża cebula
3 szklanki wody
6 łyżek octu winnego
5 ziaren ziela angielskiego
2 liście laurowe
garść ziaren kolorowego pieprzu

Wodę doprowadzamy do wrzenia, dodajemy ocet i odstawiamy do ostygnięcia. Wsypujemy ziele angielskie, pieprz i liście laurowe. Śledzie kroimy w kawałki i układamy warstwowo w słoju, przekładając krążkami pokrojonej cebuli. Całość zalewamy marynatą i odstawiamy do lodówki na dobę.
Podajemy z cebulką, skropione olejem słonecznikowym - najlepiej w towarzystwie kawałka domowego chleba posmarowanego masłem.

niedziela, 13 października 2013

Jak śliwka w ... owsiankę

Z każdym kolejnym spadającym liściem, rosła moja ochota na powrót do tradycyjnego jesienno - zimowego śniadania. Mimo że jest jeszcze bajecznie ciepło i całkiem słonecznie, to mój organizm nie ma już za bardzo ochoty na koktajle owocowe, czy nawet pomidory. Wszystko to, co latem ma ratować przed upałem, w porze jesiennej staje się naszym wrogiem Jedzenie niczym jesienna garderoba musi ogrzewać, otulać i dobrze nastrajać. Owsianka ze śliwkami spełnia wszystkie te wymagania. Jest aromatyczna, rozgrzewa i daje zastrzyk energii na pół dnia.



Owsianka z korzennymi śliwkami
1 filiżanka płatków owsianych (dowolny rodzaj)
4 łyżki jogurtu naturalnego
1 łyżeczka miodu
kilka śliwek węgierek (ok. 8 sztuk)
garść orzechów (ja użyłam włoskich)
kawałek kory cynamonu i laski wanilii (kawałki ok. 2 cm)
1-2 łyżeczki cukru brązowego

Płatki owsiane podprażamy przez chwilę na patelni (do momentu, kiedy zaczną przyjemnie pachnieć). Przesypujemy je do miseczki i odstawiamy do ostygnięcia. Następnie mieszamy z 3 łyżkami jogurtu wymieszanego z miodem. Tę część najlepiej przygotować dzień wcześniej, odstawiając na noc. Dzięki temu płatki wchłoną jogurt i staną się miękkie.
Śliwki pozbawiamy pestek i kroimy na ćwiartki - wrzucamy do rondelka, zasypujemy cukrem, dodajemy cynamon i wanilię. Smażymy około 10 minut (aż zgęstnieją). Przed zjedzeniem usuwamy korę cynamonu i kawałki laski wanilii (ewentualnie dosładzamy do smaku).
Płatki owsiane dekorujemy korzennymi śliwkami, jeśli sama owsianka jest zbyt gęsta, to możemy dodać do niej jeszcze trochę jogurtu. Dodajemy podprażone orzechy włoskie. Tak przygotowana owsianka jest aksamitna, kremowa, delikatnie ciepła (dzięki śliwkom) i aromatyczna, bo łączy smak śliwek, cynamonu, wanilii i orzechów.


Po takim śniadaniu możemy pójść na długi spacer - obowiązkowo radośnie szurając nogami wśród opadłych liści.

sobota, 28 września 2013

Ostatnio lubię śliwki...

Jesień! Już wiem, że nadeszła i że nie ma odwrotu. Ostatnio żyłam w przekonaniu, że ta pora roku jednak mnie nie dotyczy, a pierwszy jej dzień był najgorętszym, jaki ostatnio było mi dane przeżyć.
Jesień jednak mnie dopadła, wręcz zaatakowała: coraz krótszym dniem, coraz zimniejszym wiatrem i coraz bardziej żółtymi liśćmi.  Jak sobie z tym poradzić? Chyba trzeba spróbować zaakceptować, a jeszcze lepiej - polubić, bo właśnie teraz można jeść na przykład śliwki, które w tym roku wyjątkowo mi smakują. 

 

Ubieram się cieplej, biorę w dłonie kubek z kawą, siadam w ogrodzie i gapię się na niebo. A potem idziemy na grzyby - nie ma ich wiele, ale do sosu śmietanowego i makaronu z wielką garścią pietruszki wystarczy.
Piekę jeszcze ciasto ze śliwkami i orzechami z przepisu Liski z White Plate*.
To są właśnie smaki jesieni i jej najpiękniejsza odsłona - na razie pierwsza (ale na pewno będzie tego więcej).

 

* Przepis na orzechową tartę ze śliwkami dostępny- tutaj (ja użyłam orzechów włoskich, do których po zmieleniu dodałam - oprócz cukru - jeszcze szczyptę cynamonu).

niedziela, 15 września 2013

Przetwór mojej wyobraźni - domowy ketchup

O tym, że w kuchni warto zwracać uwagę na sezonowość, nie trzeba raczej przypominać. Ale czy warto ryzykować danie, gdy nasz nastrój, czy okoliczności pozostawiają wiele do życzenia? To dosyć oczywiste, że jeśli mamy czas, dużo cierpliwości i dobry nastrój, to uda na się coś bardziej skomplikowanego, czy przynajmniej bardziej wymagającego (np. ciasto drożdżowe, jakiś skomplikowany sos, czy chociażby bita śmietana).
W takim razie, czy jest coś, co można ugotować, kiedy trzeba zużyć energię i uspokoić skołatane nerwy?
Okazuje się, że jest coś takiego. Zabrzmi to groteskowo, ale nie ma nic lepszego niż przygotowanie domowego ketchupu. Można "ciachać", siekać, dusić, miażdżyć i miksować do woli i bez opamiętania. I nie mówię tu o żadnych wymyślnych torturach, ale o zwykłym procesie domowego przetwórstwa.

Ketchup - czyli jesienny przetwór mojej wyobraźni!


Domowy ketchup (wersja ostra)*
Pomidory
Marchew, korzeń pietruszki, kawałek selera, cebula, czosnek
Papryka słodka (świeża + w proszku), ostra papryczka
Cynamon, goździki, liść laurowy, ziele angielskie, pieprz, sól
Ocet (ja użyłam jabłkowego)
Cukier

Wszystkie warzywa siekamy i wrzucamy do dużego garnka. Dusimy na ogniu tak długo, aż wszystkie zmiękną, a całość zgęstnieje. Przed zmiksowaniem (lub przetarciem) wyjmujemy goździki, liść laurowy i ziele angielskie. Dodajemy ocet, cukier i cynamon. Gotujemy, smakujemy i jeszcze doprawiamy (jeśli trzeba).
Gorący ketchup wkładamy do wyparzonych słoiczków, mocno zakręcamy i odstawiamy do ostygnięcia - stawiając je do góry dnem.
Jeśli chcemy przygotować ketchup nieco łagodniejszy, to wystarczy wyeliminować ostrą paprykę.

Taki ketchup przyda nam się do zimowych kanapek z serem żółtym, abo do awanturki z makreli, czy z tuńczyka.


* Nie podaję proporcji, bo ketchup powstał w drodze eksperymentu. Bez pomiarów ile i czego potrzeba - po prostu użyłam tego, co miałam i co uznałam, że wydobędzie smak, o którym myślę. Zatem proporcje są mocno "na oko".

niedziela, 8 września 2013

Tajska zupa z krewetkami

Od kilku dni miałam ją w głowie. Myślałam, planowałam i czekałam na odpowiedni moment, żeby ją ugotować. Zupa ta jest prosta, ale wymaga jednak pewnego wysiłku, bo: po pierwsze trzeba odpowiednio dobrać składniki. Po drugie: trzeba przygotować właściwą bazę (wywar rybny). A po trzecie: trzeba wydobyć z niej wszystkie smaki (żeby przypadkiem żaden z nich nie przytłoczył reszty swoim ciężarem - a jak wiadomo każdy z tych smaków jest charakterystyczny).
Ugotowałam, zjadłam i poczułam radość, bo dostałam co chciałam. Jak wielką radość można poczuć z osiągnięcia kulinarnego celu, wie tylko ten, kto choć raz - mimo wielkich starań i dobrych chęci - go nie osiągnął.


Tajska zupa z krewetkami
1 litr wywaru rybnego
1 puszka mleczka kokosowego
200g krewetek tygrysich
pęczek kolendry
1 duży ząbek czosnku
świeży imbir (ok. 3 łyżki - startego)
1 mała papryczka chilli
1 duża łyżka zielonej pasty curry
1 łyżka sosu rybnego
2 łyżki sosu sojowego
sok z połowy limonki
1 trawa cytrynowa
1 łyżka oliwy
1 łyżeczka brązowego cukru

Przygotowanie zupy zaczynamy od ugotowania wywaru, który będzie bazą. Gotujemy bulion z: 2 dużych marchewek, 1 pietruszki, 1/2 selera (dodajemy też nać, bo daje wiele dobrego smaku), 1 pora, połowy pęczka kolendry, 3 plastrów imbiru, 1 liścia laurowego, 2 ziaren ziela angielskiego (plus sól - około 1 łyżeczki). Najważniejszym elementem wywaru jest ryba - najlepiej dorsz (koniecznie razem z płetwami i ogonem). Całość gotujemy około jednej (do półtorej) godziny. Odstawiamy do ostygnięcia. Następnie wyjmujemy rybę, a resztę przelewamy przez sito. Odstawiamy w zimne miejsce.
Wywar najlepiej ugotować dzień wcześniej - zjadając rybę tego samego dnia na obiad, bo nie będziemy jej używać do zupy (chodzi nam tylko o jej smak). Gotowanie wywaru jest niesamowicie przyjemne- zapachy łączą się w cudowny sposób - zwłaszcza kolendra nadaje zwykłemu bulionowi rybnemu niepowtarzalny zapach i smak.

Następnego dnia zaczynamy od podgrzania wywaru i podsmażenia na patelni (na łyżce oliwy): zielonej pasty curry, startego imbiru, drobno posiekanej papryczki chilli, trawy cytrynowej i czosnku - smażymy krótko (ok. 1-2 minut) uważając, żeby składniki się nie przypaliły (bo staną się gorzkie - a tego nie chcemy).
Podsmażoną pastę zalewamy 1 filiżanką wywaru rybnego - zagotowujemy całość. Po chwili dorzucamy krewetki - gotujemy kilka minut. Przelewamy do garnka z resztą wywaru i zaczynamy powolny proces gotowania, łącznia smaków i doprawiania naszego dzieła.
Po 15 minutach dodajemy cukier oraz sosy: rybny i sojowy. Sprawdzamy czy krewetki są miękkie, jeśli tak, to możemy dodać mleczko kokosowe. Smakujemy i sprawdzamy, czy czegoś nie brakuje - możemy dodać więcej sosu rybnego, wyciśniętego soku z imbiru (lub więcej chilli - jeśli zależy nam, żeby zupa była ostra). Na koniec dodajemy sok z połowy limonki.

Podajemy z ryżem basmati i z listkami kolendry (jeśli ktoś nie toleruje kolendry, może ją zastąpić natką pietruszki).



poniedziałek, 2 września 2013

Kulinarna terapia kolorem

Minęło ładnych parę lat od ostatniego rozpoczęcia roku szkolnego, w którym brałam udział.
Ile to już? Dziesi... Dwana... Trzyn... Nie, nie. Może lepiej daruję sobie te rachunki.
Nadal niestety zauważam pewną prawidłowość związaną z tym właśnie dniem. Zawsze, ale to absolutnie zawsze "pierwszy dzień szkoły" był (i chyba nadal musi być) paskudny. I nie myślę tu jedynie o stanie ducha statystycznego ucznia, ale bardziej o pogodzie towarzyszącej  temu wydarzeniu.
Dziś jest podobnie: zimno, ciemno, mokro i wietrznie.  Zaparzam kawę zbożową i czekam na to, żeby wrzesień łaskawie się rozgrzał i rozświetlił.
Jak jeszcze można poradzić sobie z gorszą formą? Może jakaś szybka autoterapia? A w jej ramach na przykład coś rozgrzewającego, kolorowego i zawierającego milion kalorii w każdym małym kawałeczku? Nie, nie myślę o batonie czy ciastku, ale o sprawdzonym przepisie na doskonały obiad lub kolację.




Bardzo maślane galette z ricottą, cukinią, pomidorkami koktajlowymi i rozmarynem. Taki obiad spełnia funkcję estetyczną, terapeutyczną (terapia kolorem) i odżywczą - naturalnie! A tego nam dziś może brakować do szczęścia.
Przepis na galette publikowałam już wcześniej -  tutaj. Można dowolnie zmieniać dodatki. Bawić się kolorami i smakami.

niedziela, 1 września 2013

A figa!

Figi. Szczerze mówiąc wolę ich zieloną wersję. Niby minimalna różnica w smaku, ale jednak.
Nie jest to żadne wiekopomne odkrycie -  najlepiej smakują tam, gdzie naturalnie występują, ale nie ma co narzekać, bo to jest ten moment, gdy możemy trochę ich sobie podjeść, znajdując na polskim straganie.





niedziela, 25 sierpnia 2013

Moje niejasności. A ponadto sałata z gruszką i serem pleśniowym.

Lato jest jeszcze, czy już jesień nadeszła? Miasto, czy to wieś jest?
...
Najlepszy plan, to nie mieć planu. Wstać rano (bez planu), zjeść śniadanie (bez planu), wyjść z domu (prawie bez planu), odebrać we właściwym czasie i miejscu telefon i...
Pojechać ulubioną trasą. Zastanawiać się, czy lato już się poddało, czy jeszcze dzielnie walczy z jesienią. Słońce jest już niżej. Świat wygląda inaczej. Barwy są nasycone, wręcz przejaskrawione. Wszystko jest bardziej... złote i soczyste. Całość tworzy niesamowity widok. Dodatkowo w powietrzu czuć już zapach suchych liści. Trochę mnie to martwi, nawet smuci, bo to znak, że niewątpliwie zbliża się koniec, ale jak to w życiu bywa - banalnie rzecz ujmując: każdy koniec, jest początkiem. Teraz tylko trzeba to przyjąć z godnością. Pociesza mnie fakt, że wrzesień też może być piękny. Złoty, nierzadko bardzo ciepły i pachnący. No i jeszcze jesienne płody ziemi, których nie uświadczymy w najukochańszych miesiącach roku (w maju, czy w czerwcu) dynie, śliwki, gruszki, papryki i pomidory!

A dziś mogłam cieszyć oczy cudami od Majlertów. Dyni w takim kolorze (a chodzi o jasny turkus z kroplą błękitu i szarości) jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam.
Od teraz jestem też fanką czosnku bulwiastego (tak, tak - to ten bukiecik białych kwiatków - gotowy do spożycia). Kwiatki można dodawać do sałat, sałatek, pomidorów. A tymczasem zdobi stół i roztacza miodowo - czosnkowy zapach. Yummy!



Skoro jesień obwieszcza już swoje nadejście, to trzeba korzystać z darów natury.
Dziś na obiad była sałata dębowa lattughino (zdecydowana w smaku i lekko orzechowa) z gruszką, serem pleśniowym (kolor pleśniowej skórki sugerował, że twór ten nie powstał z mleka, ale wyrósł na murach jakiejś pieczary, ewentualnie starej przedwojennej piwnicy) i z  pestkami dyni. Wszystko skropione sosem  cytrynowo - musztardowym na bazie oliwy z oliwek.

Taka jesień - to ja rozumiem!




niedziela, 18 sierpnia 2013

Szybki slow food miejski

Ile radości może sprawić obiad zrobiony w 30 minut, składający się w głównej mierze ze składników, których źródło jest mi dobrze znane? Zaprawdę powiadam wam - wiele radości!
Wiem dokładnie, kto wyhodował pomidory, cukinię, paprykę, pora, więc to dla mnie prawdziwe skarby.
Tylko bakłażan i świeży tymianek były bardziej anonimowe, bo zostały kupione pod Halą Mirowską, a oliwa w sprawdzonym i ukochanym sklepie z włoskimi produktami.

  

 

To był bardzo szybki slow food, bo szkoda by było spędzić taki cudny dzień siedząc w domu.
Piękne lato, piękny sierpień, piękna niedziela...Trzeba było wskoczyć na rower i mrużąc oczy od słońca, jechać przed siebie, odwiedzając między innymi stały letni punkt programu, czyli Zielony Jazdów. A tam jak zwykle warzywno - roślinne cuda (np. pomidory uwiecznione na zdjęciu).

Wszystkie warzywa zostały usmażone na oliwie z oliwek (każde osobno), a następnie połączone i duszone w sosie pomidorowym. Tylko tyle i aż tyle!



niedziela, 11 sierpnia 2013

Śniadanie filmowe: "French toast vs. Pain perdu*"

To śniadanie prześladowało mnie od dawna. Przepis na nie wyskakiwał z każdej książki kulinarnej, albo z każdego pisma, które ostatnio trafiały do moich rąk** Po raz kolejny (nie wiem który) oglądałam ostatnio film "Sprawa Kramerów"***. Każdy, kto widział go choć raz wie, że smażenie francuskich tostów jest jedną z najważniejszych scen (razy dwa, bo ma miejsce dwukrotnie). Kto filmu nie widział, niech nie da się zwieść przekonaniu, że skoro mowa o tostach, to film jest z gatunku filmów kulinarnych. Nic bardziej mylnego!


Jeśli chodzi o dokładny przepis, to każdy jest odrobinę inny. Zmieniają się proporcje i dodatki. Trzeba zatem spróbować kilku lub wybrać losowo jeden i przetestować - najlepiej na sobie.
Ja wybrałam ten, który podała w WO Marta Gessler - według mnie te proporcje składników są najlepsze. Reszta, czyli dodatki to indywidualny wybór.


Tosty francuskie (lekko zmodyfikowany przeze mnie przepis Marty Gessler)
80 ml mleka
1 jajko
1/2 łyżeczki cukru
skórka otarta z cytryny
kilka kromek chałki (1-2 na osobę) - najlepiej z własnego wypieku
masło do smażenia (niezbędne, bo żaden inny tłuszcz nie nada smaku, o który nam chodzi)

Dodatki
miód lipowy
owoce sezonowe - np. porzeczki, jeżyny, maliny, albo nasiona granatu (lub dowolna konfitura)

W dosyć sporym, ale płaskim naczyniu ubijamy jajka z mlekiem, dodajemy cukier i skórkę z cytryny. Dość grube (ok. 1,5 cm) kromki chałki zanurzamy z obu stron w miksturze, a następnie smażymy na maśle kilka minut z każdej strony. Skórka musi być złoto-brązowa i chrupiąca.
Gotowe tosty polewamy miodem, posypujemy ulubionymi owocami. Możemy również użyć ulubionej konfitury.
Ja dziś - skoro niedziela - wybrałam opcję: miód lipowy (jeszcze płynny, bo świeży - rocznik 2013), ricotta i nasiona granatu.

Jak mawia przed posiłkiem moja siostrzenica (lat trzy): Bon appétit!!!!

 



*W tłumaczeniu: "zagubione pieczywo"
**Kukbuk nr 4, Wysokie Obcasy nr 30 (737), "Mała paryska kuchnia Rachel Khoo
** * Tytuł oryginalny "Kramer vs. Kramer"

sobota, 10 sierpnia 2013

Moje domowe przeTwory

Deszcz! Może zabrzmi to dziwnie, ale po tym, co ostatnio miało miejsce (a przecież ja lubię upały), deszcz był wyczekiwanym wybawieniem i upragnionym katharsis. Dzięki niemu można było wreszcie odetchnąć (przede wszystkim chłodniejszym, wilgotnym i rześkim powietrzem), odpocząć i zając się czymś, co w czasach upałów jest niemożliwe i bolesne.
W końcu można było upiec porcję granoli i spędzić pół dnia smażąc konfitury: na przykład porzeczkową oraz wiśniową z odrobiną wanilii*.





<- konfitura wiśniowa z wanilią


konfitura z czerwonej porzeczki        ->











Teraz można sobie zaśpiewać i - jeśli ktoś bardzo chce - zatańczyć (jak ten pan: "Singing In The Rain")

* Proporcji nie podaję, bo były mocno "na oko. Podstawą mojej domowej przetwórni jest improwizacja.

Black&White

Posiłek regeneracyjny w  przerwie między wytwarzaniem/przetwarzaniem kolejnych dżemiko - konfitur*.




* Dziś dwa rodzaje: czerwona porzeczka i wiśnia.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Summer in the city!

Jak przetrwać kanikułę? Najlepiej znaleźć sobie odpowiednie miejsce. I lepiej niech to nie będzie klimatyzowane pomieszczenie - bo to może przyprawić nas o nagłą gorączkę i paskudne przeziębienie (!)*, ani piwnica (bo choć chłodna, to jednak paskudnie ciemna, a nam potrzeba słońca, które sprowokuje produkcję witaminy D), ani też mieszkanie (bo choć przyjazne, to nadal nieznośnie gorące).
Tym miejscem jest dla mnie park - ten ulubiony, najbliższy, gdzie można siedzieć w cieniu drzewa i nawet w najgorszy upał czuć się całkiem przyjemnie. A jeśli dodatkowo - po drodze do parku - odwiedzimy najlepszą w okolicy lodziarnię i zapodamy sobie odrobinę zimy w wafelku (najlepiej o smaku lawendy i rozmarynu, wiśni z chili i pistacji**), to już jesteśmy w niebie.






* Wiem, co mówię, bo przerobiłam ten scenariusz w ostatnią upalną sobotę - stanowczo odradzam!
** Lody Bliklego i żadna kanikuła nie jest nam straszna.

środa, 24 lipca 2013

Prosta historia - pesto i pomidory

To jest to, co kocham najbardziej. Jedzenie, które nie wymaga sztuczek, wielkich przygotowań, ani specjalnego wysiłku. Potrzeba jedynie trochę wyobraźni, kilka podstawowych sezonowych składników i chęć, żeby przygotować samemu to, co najlepsze. A przecież zasłużyliśmy na to!


Domowe bazyliowe pesto - koniecznie ucierane w moździerzu (a nie za pomocą blendera).
Proszę mi wierzyć różnica jest przeogromna. Czosnek ucieramy z solą, dodajemy liście bazylii, następnie oliwę z oliwek, pieprz, płatki migdałów i starty parmezan.

 

Sałatka z kolorowych pomidorków koktajlowych - z oliwą, octem balsamicznym, solą, pieprzem i czosnkiem (można dodać jeszcze cienkie krążki młodej cebuli).

Grzanki z chleba pszennego na zakwasie*



* Chleb oczywiście domowy - dar, który otrzymałam od Pani A.

Jak dobrze być poziomką...

Kiedy ja ostatnio jadłam poziomki? Nie pamiętam, więc musiało to być dawno.
Kiedyś nie przepadałam za ich smakiem. Wydawały mi się dziwne i miały jak mi się wtedy zdawało - co zabrzmi śmiesznie - za dużo smaku, jak na ich nikczemne rozmiary. Mogłam skubnąć jedną, dwie, no może trzy, ale żeby się nimi zajadać?
Teraz wiem, co mi w nich przeszkadzało. Otóż nigdy nie lubiłam zbyt dojrzałych truskawek. Wolałam te czerwone (nie bordowe), a poziomki mają w sobie ten sam aromat, co bardzo dojrzałe truskawki.
Dziś zafundowałam sobie poziomkowy zawrót głowy. I oszalałam na ich punkcie!



I jeszcze jedno skojarzenie - dosyć oczywiste, dla każdego, kto wychował się na tej piosence:
...
Jak dobrze być poziomką
Ten tylko o tym wie,
Kto tego sam spróbował
I sam poziomką jest.
... *


* Piosenka pochodzi ze słuchowiska "Lato Muminków" (1978) z muzyką Tadeusza Woźniaka.

niedziela, 21 lipca 2013

Tarta bez pieczenia

Niecierpliwie odliczam czas do urlopu. Jestem już na ostatniej prostej. 

Dziś będzie banalnie prosta tarta, bo niedziela bez ciasta się nie liczy, a trzeba łapać każdą chwilę lata.





opakowanie ciastek Oreo 
100g roztopionego masła
4 łyżki sera mascarpone
2 łyżeczki drobnego cukru
garść malin
garść jagód
łyżeczka esencji waniliowej lub likieru limoncello



Ciastka Oreo pozbawiamy nadzienia i rozbijamy w blenderze, tak aby powstały okruchy. Dodajemy roztopione masło i dokładnie mieszamy. Powstałą masę wykładamy na formę do tarty i dociskamy palcami, aby powstał spód ciasta. Spód wkładamy do lodówki przynajmniej na godzinę. Następnie mieszamy mascarpone z cukrem i esencją waniliową, bądź w wersji dla dorosłych z likierem limoncello. Masę z mascarpone wykładamy na spód z ciastek i dekorujemy owocami.

czwartek, 18 lipca 2013

Śniadaniowo: drożdżowe bułeczki i konfitura z agrestu

Miałam plan upiec chałkę, bo znowu wpadłam w "chałkowy trans". No i odrobinę zaszalałam! Późnym wieczorem upiekłam: dużą chałkę, małą chałkę i bułeczki. A do tego powstała jeszcze ekspresowa konfitura agrestowa, bo kupiłam agrest, który okazał się być strasznie kwaśny i niedojrzały (to się nazywa szczęście w nieszczęściu). Spora ilość cukru oraz cierpliwość (w trakcie mieszania) zmieniła kwaśne, zielone owoce w słodki dodatek do drożdżowych wypieków.



 

Przepis na chałkę (albo na bułeczki) tutaj * Ciasto jest genialne i łatwe, co nie znaczy, że robi się je szybko. Trzeba trochę się wysilić, ale efekty są tego warte, bo ciasto rośnie jak szalone. Jest puszyste, miękkie i bardzo smaczne.


* źródło: White Plate