poniedziałek, 31 grudnia 2012

Kukbuk'owy napój imbirowy*

Zimy chwilowo brak. A to, co za oknem przypomina raczej wiosnę. Ale... nie dajmy się zwieść. Jeszcze będzie normalnie, czyli zimowo, śniegowo, najzwyczajniej zimno, a wtedy gorący imbirowo - cytrusowy napój może być wybawieniem.
Była już imbirowa wariacja na temat lemoniady - na upał, dla ochłody. Tym razem imbir ma rozgrzewać i przyjemnie otulać.

Napój imbirowy (wersja zimowa)
duży kawałek imbiru
2 duże łyżki syropu z agawy (albo 4 łyżki miodu)
1 pomarańcza
1 cytryna
1 limonka
1 laska cynamonu
1 gwiazdka anyżu (albo 4 goździki)
700 ml gorącej wody

 


Obrany ze skórki imbir ścieramy na tarce. Cytrusy dokładnie myjemy i kroimy na ćwiartki, a następnie wkładamy do dzbanka (razem z imbirem). Dodajemy syrop z agawy (bądź miód) i całość zalewamy gorącą wodą. Owoce ugniatamy łyżką - dzięki temu puszczą sok. Dorzucamy laskę cynamonu i anyż (albo goździki). Odstawiamy na kilka minut. Podajemy jeszcze ciepły.



* Przepis autorstwa Moniki Waleckiej (delikatnie przeze mnie zmodyfikowany) opublikowany w pierwszym numerze magazynu Kukubuk

Pappardelle z truflą!

"Święta, święta i po świętach..." to zdanie pada w moim rodzinnym domu zaraz po wieczerzy wigilijnej i prawo do jego wypowiedzenia ma tylko jedna osoba. Taka nasza lekko zwariowana tradycja. Ale nie o Świętach miało być, ale o tym, że jaki Sylwester - taki cały rok (czy jakoś tak). Zgodnie z tą zasadą - celem zapewnienia sobie bogactwa i samych tylko wspaniałych doznań kulinarnych - dziś (ewentualnie jutro - w ramach obchodów Nowego Roku) kuchnia serwuje coś prostego, ale bardzo spektakularnego: makaron z czarną truflą podsmażaną krótko na maśle. Gdyby nie M* i jej truflowy prezent** (prawdziwy skarb), nie byłoby tego dania.

 

Pappardelle z truflą i serem Pecorino Romano (dla 2 osób)***
6 gniazdek makaronu jajecznego (3 na osobę)
pół trufli (o średnicy ok. 2 cm) - pokrojonej w cienki plasterki
1 łyżka masła
ser Pecorino Romano (może być Parmezan) - ilość dowolna


W trakcie gotowania makaronu - równolegle - przygotowujemy sos maślano - truflowy. Masło rozpuszczamy w rondelku. Wrzucamy plasterki trufli i podsmażamy je delikatnie przez kilka minut (uważamy, żeby nie przesmażyć za bardzo truflowego skarbu, a jedynie wydobyć jego smak i aromat).
Ugotowany makaron odcedzamy z wody - pamiętając, żeby odlać jej odrobinę (przyda się do zagęszczenia sosu). Masło z truflą wlewamy do makaronu - mieszamy delikatnie - dolewamy odrobinę wody z makaronu. Całość posypujemy obficie serem. Przed podaniem posypujemy jeszcze świeżo zmielonym pieprzem. Z solą radziłabym uważać - według mnie wystarczy, że makaron ugotujemy w osolonej wodzie.


Jak dla mnie - po takiej uczcie - może już nadejść Nowy Rok i jestem przekonana, że będzie przewspaniały, czego życzę wszystkim!


* M. - dziękuję!
** Wygląda na to, że Święty Mikołaj jest kobietą i przynosi czasem prezenty przed czasem.
*** Przepis przetestowany w towarzystwie A"Z" - cudowna wizyta!

sobota, 24 listopada 2012

Sos grzybowy: borowiki w śmietanie z kaszą gryczaną

Raz na jakiś czas warto wrócić do potraw, których dawno nie jedliśmy. Odświeżyć smaki. Sprawdzić czy coś, czego nie lubiliśmy jeszcze kilka lat temu (albo nawet w dzieciństwie) nadal nam nie smakuje. Czasem wystarczy impuls: przepis znaleziony na jakimś blogu, albo obiad podpatrzony u kolegi z pracy.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłam kaszę gryczaną. Nie pamiętam też, kiedy jadłam grzyby, bo już dawno uznałam, że ich nie lubię, że wolę je zbierać, niż jeść. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, pewnego dnia stwierdziłam, że chcę zjeść kaszę gryczaną z sosem grzybowym. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam i nie żałuję.

 

Sos grzybowy:
1/2 kg mrożonych grzybów* (najlepsze będą borowiki)
1 średnia cebula
1 ząbek czosnku
1 duży kubek śmietany (30%)
sól i pieprz
natka pietruszki
1 łyżka masła




Cebulę kroimy drobno i podsmażamy na maśle. Dodajemy pokrojony ząbek czosnku, a następnie grzyby. Borowiki możemy zastąpić innymi dowolnymi grzybami (mogą być też pieczarki). Smażymy aż grzyby zmiękną (dodajemy sól). Jeśli mamy białe wino możemy wlać pół szklanki - doprowadzając całość do wrzenia. Pod koniec gotowania dodajemy śmietanę (pamiętając jednak, żeby najpierw dodać do śmietany trochę gorącego sosu - w ten sposób ją hartując). Całość gotujemy do momentu, aż śmietana zgęstnieje. Zdejmujemy z ognia dodajemy świeżo zmielony pieprz.
Podajemy z kaszą gryczaną i posiekaną natką pietruszki. A do tego jeszcze prosta surówka z marchewki, jabłka i soku z cytryny.

* w sezonie świeże - najlepiej zebrane własnoręcznie

wtorek, 20 listopada 2012

Tort czekoladowo - różany

Urodziny, a następnego dnia imieniny to okazja nie byle jaka. Obiecałam przygotować tort, który po pierwsze miał smakować jubilatce i solenizantce w jednej osobie, po drugie miały go również jeść dzieci, więc o nasączaniu go alkoholem nie było mowy, a na dodatek Pani S. rzuciła zdawkowo, że marzy jej się coś bardzo czekoladowego z różą. Taki zadano mi kulinarny rebus, a ja podjęłam wyzwanie.
Róża jest niezastąpiona jako klasyczne nadzienie w pączkach - o tym wie chyba każdy. Świetnie sprawdza się też z chałwą w mazurku, ale to połączenie jest już trochę mniej oczywiste. Tym razem różany aromat został połączony z gorzką czekoladą i okazało się, że te dwa smaki pięknie się zgrały - powstał tort z musem czekoladowym i płatkami róży w cukrze.
Dwa dni wcześniej upiekłam biszkopt wg sprawdzonego przepisu, odjęłam dwie łyżki mąki ziemniaczanej i zastąpiłam je dwiema łyżkami kakao, bo biszkopt miał być ciemny. Każdy z trzech krążków biszkoptu nasączyłam wodą różaną, która jest bardzo aromatyczna, więc rozcieńczyłam ją przegotowaną wodą. Gdyby tort był przeznaczony wyłącznie dla dorosłych, pewnie wodę zastąpiłabym alkoholem. Następnie krążki posmarowałam płatkami róży w cukrze. Tort postanowiłam przełożyć musem czekoladowym na bazie mascarpone i bitej śmietany z odrobiną wanilii.
Kiedy tort został przełożony i udekorowany musem, pojawiła się Pani S. z bukietem róż i  natychmiast wkroczyła do akcji. Wierzch tortu posypała tartą czekoladą, na talerzu dookoła tortu ułożyła płatki róży. Po raz kolejny okazało się, że tworzymy bardzo zgrany zespół.
Tort był aromatyczny, ale nie nazbyt słodki, wilgotny, z puszystym musem - wiem, że na stałe zagości w moim repertuarze.


3 jaja
9 dkg mąki ziemniaczanej
1 łyżka mąki tortowej
2 łyżki kakao
12 dkg drobnego cukru
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia

opakowanie serka mascarpone (250g)
duży kubek śmietanki 36%
200 g gorzkiej czekolady (użyłam 70% Lindt)
łyżeczka esencji waniliowej
łyżka cukru

słoiczek płatków róży w cukrze lub konfitury z płatków róży
dwie łyżki wody różanej + filiżanka przegotowanej wody



Dzień wcześniej przygotowujemy biszkopt. Ubijamy białka na sztywną masę, dodajemy cukier i ubijamy tak długo, aż całkowicie się rozpuści,  następnie dodajemy żółtka. Mieszamy w misce mąkę ziemniaczaną, mąkę tortową, proszek do pieczenia i kakao. Przesianą mieszankę dodajemy stopniowo do masy jajecznej. Przekładamy masę do tortownicy, której dno posmarowaliśmy wcześniej masłem. Pieczemy w temperaturze 180 stopni Celsjusza. Po upływie 30 minut, nakłuwamy środek ciasta patyczkiem, jeśli patyczek będzie suchy, biszkopt jest gotowy, jeśli nie - wydłużamy czas pieczenia.
Przygotowujemy mus czekoladowy: 150 g czekolady rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Ucieramy mascarpone z cukrem i esencją waniliową. Ubijamy śmietanę. Łączymy przestudzoną czekoladę z mascarpone, a następnie stopniowo dodajemy ubitą śmietanę.
Biszkopt kroimy na trzy krążki. Każdy z krążków nasączamy wodą różaną rozcieńczoną przegotowaną wodą.  Krążki smarujemy najpierw płatkami róży w cukrze a następnie musem czekoladowym i układamy jeden na drugim, pamiętając o tym, żeby zostawić trochę musu do posmarowania brzegów tortu. Wierzch tortu posypujemy tartą czekoladą (ok. 50 g). Czekoladę przed starciem dobrze jest na chwilę włożyć do lodówki lub zamrażalnika, wówczas jest twardsza i łatwiej to zrobić.

Proporcje na tortownicę o średnicy 18 cm (dla 6 osób)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Pierogi ruskie i barszcz. Obiad biało - czerwony.

Pierogi ruskie - danie proste (możliwe, że według niektórych wręcz prostackie). Co w nich niezwykłego? Chyba niewiele, ale właśnie ta prostota jest w nich najważniejsza. Ich przygotowanie jest pracochłonne i czasochłonne, wymaga też planowania, bo trzeba kupić twaróg, ugotować ziemniaki, odpowiednio podsmażyć cebulę (a właściwie poddać karmelizacji). Jednym słowem trzeba mieć do tego głowę i chęci... i jeszcze dużo cierpliwości. Ja staram się dążyć do ideału, który wyznaczyła moja Mama, a jestem pewna, że to ona zna ten jedyny - słuszny przepis (przekazany niegdyś przez Dziadka, który był ich wielbicielem). 
Pierogi to jedno - w zasadzie bronią się same, ale czymże by były, gdyby nie barszcz czerwony? Musi być intensywnie buraczkowy - w smaku, jak i w kolorze. Musi być kwaskowy od soku z cytryny (Boże broń przed octem!). Musi być mocno pieprzny i majerankowy. Tylko taki!

Pierogi ruskie
Farsz (na ok. 30 pierogów)
300g ugotowanych ziemniaków
250g półtłustego twarogu
1 średnia cebula
sól i pieprz
masło lub olej do podsmażenia cebuli.



Ziemniaki gotujemy, a następnie ugniatamy dokładnie widelcem. Po ostudzeniu łączymy z twarogiem. Cebulę kroimy drobno i podsmażamy na maśle lub oleju - cały czas mieszamy, bo chcemy ją równomiernie zbrązowić (nie zezłocić, ale właśnie zbrązowić), a nie przypalić. Tak usmażona cebula będzie chrupiąca i słodka. Całość mieszamy i doprawiamy solą i dużą ilością pieprzu.

Ciasto - i tu pojawia się problem, bo nie mam pojęcia, jakie są proporcje (jestem zwolenniczką odmierzania na oko), ale podejrzewam, że na 30 pierogów potrzebujemy ok. 2 szklanki mąki, jedno jajko i pół szklanki ciepłej wody oraz szczyptę soli.
Z mąki formujemy kopczyk - w środek wlewamy rozmącone jajko oraz wodę i szczyptę soli. Całość zagniatamy do momentu aż ciasto stanie się elastyczne. W razie potrzeby podsypujemy mąką (ciasto nie może kleić się do rąk).
Rozwałkowujemy cienko i lepimy zgrabne pierogi (możemy poszaleć i ozdobić je finezyjna falbanką - jeśli umiemy). Podajemy ugotowane i polane rozpuszczonym masłem.

Barszcz czerwony
5 dużych buraków
2 duże marchewki
1 duża pietruszka (korzeń)
pół selera
1 jabłko (winne)
sól i pieprz
suszony majeranek
sok z jednej cytryny
1 łyżeczka cukru


Buraki i resztę warzyw obieramy i kroimy w kostkę. Jabłko wraz ze skórką kroimy i dodajemy do warzyw. Wszystko razem trafia do dużego garnka. Zalewamy zimną wodą - w ilości takiej, żeby przykryła warzywa. Doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień i gotujemy około 20 minut. Następnie zdejmujemy z ognia i studzimy i zagotowujemy ponownie. Zestawiamy z ognia i w tym momencie nie gotujemy go, a jedynie podgrzewamy (gotowanie pozbawia intensywnego koloru). Doprawiamy do smaku: solą, pieprzem, dużą ilością majeranku, sokiem z cytryny i cukrem. Najlepiej smakuje na drugi dzień.

sobota, 10 listopada 2012

Pasta alla puttanesca

Wczoraj wpadł mi w ręce pierwszy (bo zerowego liczyć nie mogę) drukowany numer Magazynu Smak. Już od pierwszej jego strony wiem, że jest dla mnie i o mnie. Dziś miałam najlepszy ( i kolejny) dowód na to, że cierpię na pewną przypadłość, na którą istnieje w krajach anglojęzycznych nazwa foodie (mówiąc w skrócie - osoba zwariowana na punkcie jedzenia). O tak! To ja! Gotuję, jem, piszę o jedzeniu, czytam o jedzeniu, oglądam programy o jedzeniu, a jak umawiam się na sobotni shopping (zdecydowanie ubraniowy), to wracam do domu z akacjową deską Jamie'go Olivera, moździerzem, szpatułkami do ciasta ( i z niczym innym!). No cóż - każdy ma jakiegoś bzika, każdy... jakąś przypadłość ma!
A jak już wróciłam z tego "nieudanie udanego" shoppingu, to zjadłam wariację na temat makaronu alla puttanesca (wariacja polegała głównie na pominięciu dwóch składników: kaparów i oliwek).


Pasta alla puttanesca (wersja uproszczona)
Na rozgrzanej oliwie podsmażamy cebulę, czosnek, ostrą papryczkę i pokrojone w kawałki sardele (na jedną porcję około 4 fileciki). Po chwili dorzucamy pokrojone pomidory (dwa duże) i smażymy do momentu, kiedy sos zgęstnieje. Na koniec dodajemy pieprz i natkę pietruszki. Sól nie jest potrzebna, bo sardele są wystarczająco słone.
I gotowe! Easy - peasy!

wtorek, 6 listopada 2012

Brioszki

Za oknem ponuro, wieje i od czasu do czasu pada - wiadomo listopad. Trzeba poszukać naprawdę dobrego pretekstu, żeby jednak wstać z łóżka. Może by tak... zjeść coś pysznego na śniadanie! Na przykład brioszki. Mocno maślane, niezbyt słodkie, z leciutką nutą wanilii. Najlepiej jeszcze ciepłe i bardzo miękkie, żeby łatwo można było je rwać palcami i do tego kubek kawy z mlekiem, a jeśli ktoś sobie zażyczy - ricotta z miodem, albo konfitura.
Kuchnia wypełnia się zapachem ciepłych bułeczek i świeżo parzonej kawy, to co dzieje się za oknem przestaje nas interesować. Pan J. i Pani O. zajadają kolejne brioszki, mrucząc z zadowolenia...


Sekret ciasta na brioszki tkwi w dużej zawartości masła oraz tym, że nabiera ono smaku wyrastając przez całą noc w lodówce. Przygotowanie brioszek nie jest bardzo pracochłonne, ale jak większość ciast drożdżowych wymaga czasu i cierpliwości.
 

1/4 filiżanki wody
1/4 filiżanki mleka
3 łyżeczki drożdży instant
1 1/2 łyżeczki soli
4 jajka (w tym jedno do posmarowania ciasta)
2 3/4 filiżanki mąki pszennej
3 łyżki cukru
175 g miękkiego masła
1 łyżeczka esencji waniliowej


 
Drożdże rozpuszczamy w wodzie i mleku - ważne, żeby składniki były ciepłe. Odstawiamy na kilka minut. Dodajemy przesianą mąkę, cukier, sól, esencję waniliową i wyrabiamy. Kiedy składniki połączą się, dodajemy po jednym jajku (w sumie trzy) a następnie masło, po łyżce (wyrabiamy, aż składniki dobrze się połączą i dopiero wtedy dodajemy kolejną łyżkę masła). Ciasto przykrywamy i odstawiamy do wyrośnięcia w ciepłe miejsce. Po upływie półtorej godziny ciasto powinno podwoić objętość. Następnie należy odgazować ciasto wbijając w nie pięść, po czym przykryć folią spożywczą i wstawić na całą noc do lodówki. Rano, dzielimy ciasto na 12 części. Z każdej z dwunastu części formujemy po dwie kulki - jedną większą, drugą mniejszą. Większe kulki umieszczamy w foremkach wysmarowanych masłem ( ja użyłam formy do muffinów). Na środku każdej kulki robimy dziurkę, w taki sposób, aby powstał rodzaj obwarzanka. Z drugiej, mniejszej kulki formujemy walec i umieszczamy go w dziurce. Tak uformowane brioszki odstawiamy na godzinę, smarujemy rozmąconym jajkiem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni Celsjusza. Pieczemy ok. 20 minut. Wyjmujemy z foremek, czekamy 10 minut, żeby ostygły.

*Przepis znalazłam na blogu Minta Eats
** Korzystając z tego przepisu można upiec jedną dużą brioszkę, dzieląc ciasto na kulki i umieszczając je w keksówce

poniedziałek, 5 listopada 2012

Surówka z kiszonej kapusty (Oldschool nr 2)

Zawsze ją uwielbiałam. Za soczystość, za słodycz, za kwaskowatość. Jeśli mam akurat ochotę na smażoną rybę i ziemniaczki z wody, to dopełnieniem zestawu może być w zasadzie jedna z dwóch surówek: jabłko + marchew, albo właśnie kiszona kapusta + marchew + jabłko*.
Najsmutniejsze jest jednak to, że kiszonej kapusty (prawdziwej) kupić już nie można. Ktoś, kiedyś wymyślił, że można zastąpić kapustę kiszoną, jej kwaszoną podróbką. Jak dla mnie różnica jest zasadnicza i nie do zaakceptowania. Jedyna nadzieja w kimś**, kto jeszcze sam ją kisi.


Surówka z kiszonej kapusty (wersja klasyczna)
300 g kiszonej kapusty
1 duże jabłko (słodkie i soczyste)
1 średnia marchew
1 mała cebula
1 duża łyżka oliwy z oliwek
pieprz

Kapustę siekamy i przekładamy do dużej miski. Dodajemy do niej startą marchew, jabłko oraz cebulę pokrojoną w drobną kostkę. Niektórzy dodają również odrobinę cukru, ale ja uważam, że dobre jabłko może go skutecznie zastąpić. Całość doprawiamy pieprzem i oliwą. 


* Pewien młody kucharz nazywa ją "surówką z kiszonej sałaty".
** Droga Pani E. i Drogi Panie G. - delikatnie przypominam się w tej sprawie, licząc na pozytywne rozpatrzenie mojego wniosku.

sobota, 3 listopada 2012

Chleb na zakwasie

Udało się! Upiekłam dwa piękne bochenki chleba na zakwasie. Wcześniej piekłam chleby na drożdżach. Myślałam sobie, że upieczenie takiego "prawdziwego" chleba na zakwasie to wyższa szkoła jazdy, ale nadszedł wreszcie dzień, kiedy pomyślałam: a właściwie dlaczego by nie spróbować?
Zaczęłam przeczesywać Internet, żeby dowiedzieć się w jaki sposób robi się zakwas. Przeczytałam niezliczoną ilość przepisów. Zadzwoniłam do Pani M. która od dawna piecze chleb i dobrze zrobiłam, bo jej słowa podziałały zachęcająco.
Okazuje się, że do zrobienia zakwasu i upieczenia na nim chleba potrzeba nie tylko mąki, wody i soli. Przydaje się jeszcze cierpliwość, czas, spokój, ciepło i wiara, że wszystko się uda. W pieczeniu chleba , takiego od podstaw jest coś pierwotnego i bardzo pięknego. Nasze babcie nie potrzebowały do tego żadnych wymyślnych gadżetów, nie musiały dokładnie ważyć i mierzyć składników. Obserwowały jedynie jak to robią ich mamy i babcie, i w ten sposób uczyły się jak ma wyglądać ciasto, ile ma rosnąć i kiedy powinno się wyjąć bochenki z pieca.
Od momentu kiedy zaczęłam robić zakwas, do wyjęcia z piekarnika pierwszych bochenków minął tydzień. Dbałam o to, żeby zakwas rósł w cieple, od czasu do czasu coś tam do niego mówiłam, czasem puściłam jakąś ładną muzyczkę...
Za najbardziej przystępny i rzeczowy uznałam przepis na zakwas Liski. Postępowałam  zgodnie z tym, co radziła. Mój startowy zakwas powstał z żytniej razowej mąki - typ 2000. Już piątego dnia miał niezłą moc i kiedy zobaczyłam w jak szybko rośnie zaczyn, niczym dr Frankenstein zawołałam: "It's alive!!!".
Sam rytuał wyrabiania, wyrastania i pieczenia nie trwał zbyt długo. W końcu, późnym wieczorem, wyjęłam z piekarnika dwa pięknie pachnące bochenki chleba. Przez noc stygły na kratce przykryte lnianą ściereczką. Jeden z bochenków podarowałam - chlebem należy się dzielić. Było watro, bo usłyszałam słowa najwyższego uznania i to od osoby niezbyt skorej do pochwał. Brzmiały mniej więcej tak: "Jest fantastyczny! Genialny! (...) To mógłby być ostatni posiłek przed zgonem."
I pomyśleć, że dopiero się uczę...


Zaczyn

2 łyżki stołowe zakwasu dokarmionego 12 godzin wcześniej
4 filiżanki (250ml) mąki żytniej chlebowej typ 720
300 ml wody w temperaturze pokojowej

Ciasto

2,5 filiżanki mąki żytniej chlebowej typ 720
1,5 filiżanki mąki orkiszowej typ 630
1 filiżanka mąki pszennej typ 1850
400 ml wody
łyżka soli morskiej
olej z pestek winogron do wysmarowania foremek
otręby pszenne do wysypania foremek i posypania chleba


Przygotowujemy zaczyn. Mieszamy w dużej misce 2 łyżki zakwasu z mąką żytnią i wodą. Dokładnie wyrabiamy. Odstawiamy na 12 godzin w ciepłe miejsce, po czym przystępujemy do przygotowania ciasta właściwego. Do zaczynu dodajemy w sumie 5 filiżanek mąki (użyłam trzech różnych), łyżkę soli morskiej oraz 400 ml wody. Całość bardzo dokładnie wyrabiamy (wyrabiałam ręcznie ok. 15 minut) Przykrywamy miskę i ponownie odstawiamy do wyrastania na około 2 - 3 godziny. Następnie ciasto przekładamy do foremek posmarowanych olejem i wysypanych otrębami i odstawiamy do kolejnego wyrastania, tym razem na godzinę. Z podanych proporcji otrzymałam dwie duże keksówki. Wyrośnięty chleb smarujemy wodą i posypujemy otrębami. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 230 stopni Celsjusza. Po upływie 10 minut zmniejszamy  temperaturę do 210 stopni i pieczemy przez kolejne 30-40 minut. Żeby skórka zbyt mocno się nie spiekła, możemy przykryć chleb folią aluminiową. Chleb studzimy na kuchennej kratce i kroimy, kiedy zupełnie ostygnie.

Przepis oparty na recepturze na Chleb Ulubiony, pochodzącej z Pracowni Wypieków.

wtorek, 30 października 2012

Cud - miód czyli Lokal Bistro

Od czasu do czasu lubię zjeść kawał mięcha, więc nie trzeba było mnie specjalnie namawiać na wizytę w Lokalu Bistro Aleksandra Barona. Na temat tego miejsca przeczytałam wiele opinii, jedni wychwalali pod niebiosa, inni narzekali, że drogo, że stoły nieestetyczne, dlatego postanowiłam sama to ocenić. A właściwie nie sama, tylko razem z Panią S.
 

Wreszcie, w minioną niedzielę przekroczyłyśmy próg Lokalu. Znalazłyśmy się w pięknym, wysokim wnętrzu, urządzonym dość skromnie. Kontrowersyjne stoły z płyty, zdaje się, wymieniono na nowe, a i ceny dodatków, które niektórch tak bulwersowały, zdecydowanie zmniejszono. Przy wejściu odbywały się warsztaty dla dzieci, więc wśród klienteli było sporo rodzin z dziećmi.
Zamówiłam burgera z wołowiny rasy Angus, Pani S. z dorsza. Obydwa bardzo nam smakowały. Pominę więc fakt, że Pani S. na swojego burgera musiała czekać trochę dłużej...
Burgery w Lokalu Bistro są spore, podawane są na deskach, owinięte w papier opatrzony firmową pieczątką. Dodatkowo dostajemy jeszcze miniaturowe słoiczki z sosami. Na szczególną uwagę zasługuje sos majonezowy, przygotowywany na bazie oleju lnianego.  Bułka była smaczna, zawierała sporo dodatków.  Mięso - miękkie i soczyste, zupełnie nie przeszkadzało mi, że nie zostało doprawione. Burger z dorsza miał przyjemny dymny smak, jest więc niezłą opcją dla osób niejedzących mięsa. Nasze kanapki popiłyśmy kwasem chlebowym o smaku suszonych owoców (do wyboru było kilka smaków).
Jednak dla mnie największym olśnieniem był deser. Plaster miodu podany na ogromnej porcji tłustego twarogu z kleksem gęstej śmietany. Proste i genialne! Tak, wiem, moje możliwości są spore - Pani S. patrzyła z niedowierzaniem, kiedy po burgerze zabrałam się za deser. Jednak porcja była tak duża, nie byłam w stanie jej zjeść. Mniej więcej w połowie, pognałam do baru po filiżankę espresso, żeby choć trochę zrównoważyć  słodycz.
Jestem pewna, że tam jeszcze wrócę!



niedziela, 28 października 2012

Sezamowa pasta z dyni zgapiona od pewnej Pani, która Gotuje, bo lubi.

Nie ma co się rozpisywać - pomysł na tę pastę nie jest mój. Zobaczyłam ten przepis i wiedziałam, że muszę go jak najszybciej wypróbować. Dzisiejsze śniadanie zawdzięczam więc w połowie jego autorce, resztę zrobiłam sama i nie żałuję. Pasta dyniowo - sezamowa jest bombowa.

Dziś od rana wszystko było slow (zwłaszcza food i Żoliborz...).

Przepis na pastę - na blogu Gotuje, bo lubi




środa, 24 października 2012

Kasza pęczak z dynią

Pęczak, to moja ulubiona kasza. Nie ma drugiej takiej. Lubię go, za to, że nie jest zbyt drobny, że ma orzechowy smak, że jest twardawy, że można go dodać do zupy, że można go jeść na zimno w sałatce i na ciepło z warzywami. Jesień i zima, to idealny czas, żeby go regularnie przyrządzać.

Pęczak z warzywami
1 kubek kaszy pęczak
woda (do ugotowania kaszy)
dynia
marchewka
por
1 ząbek czosnku
natka pietruszki
oliwa (do smażenia warzyw + do sosu z natki pietruszki)
orzeszki piniowe (podprażone)


Kaszę gotujemy w osolonej wodzie - trwa to dłuższą chwilę, więc równolegle przygotowujemy warzywa. Zaczynamy od podsmażenia na oliwie pokrojonej w pół-talarki marchewki (ok. 5-7 minut). Dorzucamy do niej pokrojonego w paski pora, a następnie dynię i czosnek. Całość smażymy aż wszystko odpowiednio zmięknie (podlewając od czasu do czasu wodą, żeby warzywa - zwłaszcza por i czosnek- się nie przypaliły).
Listki pietruszki (pozbawione łodyg) miksujemy razem z oliwą, dzięki temu powstaje aromatyczny - zielony sos.
Ugotowaną kaszę odcedzamy i łączymy z warzywami - całość doprawiamy solą i ulubionymi ziołami (np. tymiankiem) jeszcze przez chwilę razem podsmażamy. Na koniec łączymy z pietruszkowym sosem i posypujemy podprażonymi orzeszkami piniowymi.

wtorek, 23 października 2012

Krem z dyni z lekką nutą szałwii

Jak co roku o tej porze, nowy sezon dyniowy otwiera oficjalnie zupa - krem. Tym razem z dodatkiem szałwii. Każda łyżka tego gęstego płynu, powoduje radosne pomrukiwanie mmmm....Czy trzeba mówić więcej o jej walorach smakowych i estetycznych?

Krem z dyni z szałwią
1 mała dynia (ok 2 kg)
2 duże ząbki czosnku
8 - 10 listków świeżej szałwii
2 duże łyżki oliwy
garść pestek dyni (uprażonych na suchej patelni)
2-3 duże kubki bulionu warzywnego


Całe listki szałwii wrzucamy na rozgrzaną oliwę - smażymy przez chwilkę aż staną się chrupiące i oddadzą swój aromat. Dorzucamy pokrojoną w kostkę dynię i smażymy około 10 minut aż dynia zacznie się lekko rozpadać. W międzyczasie dodajemy pokrojony czosnek. Całość zalewamy gorącym bulionem i gotujemy do momentu, aż dynia całkiem zmięknie. Po ostudzeniu miksujemy wszystko (łącznie z szałwią) na krem.
Przed podaniem posypujemy wierzch pestkami dyni.

poniedziałek, 22 października 2012

Pumpkin in da house!

Jest i ona! Pojawiła się w domu. W końcu! Lekko spóźniona, bo sezon już trwa, ale nie traćmy czasu na wyrzuty sumienia, zastanówmy się raczej, co z niej zrobić (i nie mam tu wcale na myśli wydarzenia zwanego Halloween).
To zaczynamy od zupy, czy może jednak od czegoś innego?



niedziela, 21 października 2012

Chałka

Od dwóch dni, gdzieś w tyle głowy, wyświetlał mi się komunikat: chałka! Nie mogłam pozbyć się tej natrętnej myśli. Wczoraj walczyłam dzielnie, biłam się z myślami - próbowałam zniechęcić, zadając pytanie z serii tych najbardziej bezsensownych: ale po co? Ale przecież to takie pracochłonne i czasochłonne. Ale wcale tego nie potrzebuję. Ale, ale, ale... Już myślałam, że mam problem z głowy..., a tymczasem dziś rano - nie wiem, czy to przez tę poranną mgłę... po prostu w pewnym momencie wstałam, wystawiłam składniki i zaczęłam oficjalną ceremonię. I o dziwo, nie było tak źle! W tak zwanym międzyczasie (czyli  w trakcie dwóch dwugodzinnych tur wyrastania ciasta) zdążyłam: wypić kawę, doczytać do końca książkę*, obejrzeć odcinek nowej Nigelli L.**, ugotować zupę z dyni... 
Miałam idealną synchronizację. Chałka wyszła z pieca, zadzwonił domofon i już mnie nie było, a buła mogła sobie bezpiecznie stygnąć (choć, jak się później okazało, tylko do czasu).***



Chałka (wersja bez mleka i masła)****
2 szklanki mąki pszennej
dwa jajka (dwa żółtka i białko z jednego jajka trafiają do chałki, reszta białka służy do posmarowania chałki przed jej upieczeniem)
1 łyżeczka suszonych drożdży
4 łyżki oleju z pestek winogron
3 łyżki cukru z wanilią
3/4 szklanki ciepłej wody
szczypta soli


Wszystkie składniki wrzucamy do miski i wyrabiamy przez około 15 minut (no chyba że mamy na obiekcie odpowiedni sprzęt - wówczas wyrabianie pozostawiamy robotowi). 
Tak przygotowane ciasto odstawiamy do wyrośnięcia na około 1,5 godziny. Następnie ciasto dzielimy na trzy części, formujemy kulki i odstawiamy na kolejne 15 minut, żeby ciasto "odpoczęło".  Z podzielonego ciasta - uformowanego w wałki - zaplatamy warkocz i odstawiamy do wyrośnięcia na kolejne 1,5 godziny.
Przed wstawieniem do piekarnika (rozgrzanego do 190 stopni) smarujemy rozmąconym białkiem. Możemy posypać kruszonką, sezamem lub cukrem.

A potem już tylko kawa, masło do posmarowania i jakaś przeraźliwie słodka konfitura, czyli śniadanie mistrzów!



* "Kochanie, zabiłam nasze koty" D. Masłowska
** "Nigellissima"
*** Jak się okazało, jej żywot był dość krótki - rozwrzeszczana gromadka zjadła sporą jej część, a resztę zabrała ze sobą "na wynos"!
**** Przepis mocno improwizowany, choć - niewątpliwie - inspiracją był przepis z bloga Gotuje, bo lubi!

środa, 17 października 2012

Ciecierzyca w sosie pomidorowym

Nie ukrywam, że inspiracją do tego dania była powszechnie znana w Polsce (a już zupełnie nieznana w Bretanii) fasolka po bretońsku. Nie od dziś wiadomo, że podobnie dziwnych dań mamy w naszej narodowej kuchni kilka: ryba po grecku, sernik wiedeński, pierogi ruskie... Dawno, dawno temu wierzyłam, że nazwy świadczą o pochodzeniu tych konkretnych dań. Nic bardziej mylnego! Dziś już wiem, że jest inaczej. Śmieję się z nich, ale nadal używam ich bez oporów.
A skoro fasolka po bretońsku, to ściema, to ja pójdę o krok dalej i ugotuję fasolkę po bretońsku, która jest cieciorką po bretońsku, czyli tłumacząc na polski cieciorką w sosie pomidorowym z porem, marchewką i bardzo ostrą papryczką.

 
Cieciorka w sosie pomidorowym
ciecierzyca (ok. 2 kubki)
6 dojrzałych pomidorów
1 średni por
2 średnie marchewki
2 duże ząbki czosnku
garść świeżych liści bazylii
sól i pieprz
oliwa
natka pietruszki
1/2 ostrej papryczki

Cieciorkę zalewamy wodą i odstawiamy na 12 godzin. Następnie zmieniamy wodę i gotujemy aż zmięknie (wodę solimy pod koniec gotowania).
Z czosnku, pomidorów i bazylii przyrządzamy sos. Na rozgrzanej oliwie krótko podsmażamy czosnek. Dodajemy pokrojone w kostkę pomidory i gotujemy aż pomidory rozpadną się, a sos odparuje i zgęstnieje. Na koniec doprawiamy solą, pieprzem i poszarpanymi listkami bazylii (jeśli sos jest zbyt kwaśny dodajemy odrobinę cukru).
Marchewkę kroimy w pół-talarki i podsmażamy na oliwie. Po kilku minutach dodajemy pokrojonego pora i ostrą papryczkę (smażymy kilka minut). Całość zalewamy odrobiną wody (albo bulionu) i czekamy aż marchewka zmięknie.
Wszystko łączymy razem w jednym garnku i gotujemy przez kolejne 10-15 minut.
Przed podaniem - gotowe danie posypujemy listkami pietruszki.

poniedziałek, 8 października 2012

Kulinarny oldschool - surówka z białej kapusty

Ewidentnie mam słabość do tej surówki. Właściwie wystarczy, żebym "zaskoczyła" i wtedy jem ją bez przerwy, bez opamiętania, do wszystkiego... No! Prawie do wszystkiego. Zapewne najlepiej pasuje do tradycyjnego obiadu, czyli do kotleta mielonego z ziemniakami. W związku z tym, że ja kotletów - delikatnie rzecz ujmując - nie poważam, to jem ją z pieczonymi ziemniakami, albo z pulpecikami z bakłażana. Może to kwestia wzmożonego zapotrzebowania na określone witaminy, a może smakowy powrót do dzieciństwa - nie wiem, ale jestem w fazie pochłaniania tej właśnie surówki.

Surówka z białej kapusty:
1/4 główki kapusty
1/2 średniego pora
2 średnie marchewki
1 duże soczyste jabłko
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
2 łyżki oliwy
sól, pieprz
sok z połowy cytryny
 

Kapustę siekamy jak najdrobniej. Podobnie postępujemy z porem. Marchewkę ścieramy na grubych oczkach tarki, a jabłko na mniejszych. Całość od razu skrapiamy sokiem z cytryny (dzięki czemu jabłko nie ściemnieje). Dorzucamy natkę pietruszki, pieprz (sporą ilość) i sól. Na koniec dodajemy oliwę i dokładnie mieszamy.
Surówka najlepiej smakuje po jakimś czasie - wtedy, kiedy kapusta zmięknie, a soki dokładnie się wymieszają i przegryzą. Jest bardzo soczysta i ... genialna - tak po prostu!

niedziela, 7 października 2012

Pasta z cieciorki z kminem rzymskim i wędzoną papryką.

Zachciało mi się jakiegoś smarowidła do chleba. Czasem trzeba zrobić przerwę i sery zastąpić czymś nowym - zupełnie innym. Przyszedł czas na pastę z cieciorki, która nie była hummusem.

Pasta z cieciorki z kminem rzymskim i wędzoną papryką*
200 g ugotowanej cieciorki
1 duży ząbek czosnku
sok z połowy cytryny
łyżeczka kminu rzymskiego
1/4 łyżeczki wędzonej papryki
sól i pieprz
oliwa

Cieciorkę - przed ugotowaniem - zalewamy dużą ilością wody i odstawiamy na 12 godzin. Po tym czasie zmieniamy wodę i gotujemy do miękkości (czyli około godzinę).
Na suchej patelni podprażamy kmin rzymski. Wszystko wrzucamy do miski, dodajemy sok z cytryny, czosnek, resztę przypraw i całość miksujemy. Na koniec stopniowo dodajemy oliwę (ilość zależy od naszych preferencji - dodajemy jej więcej, jeśli chcemy, żeby pasta była rzadsza).




Podajemy na lub z ciemnym pieczywem. Możemy dodać również posiekaną natkę pietruszki.



* Inspiracją do stworzenia tej pasty był przepis Zosi Różyckiej na pastę z fasoli, zamieszczony w ostatnim numerze Zwierciadła (lekko jednak przeze mnie zmodyfikowany).

sobota, 6 października 2012

Żurawina

Jesień bez żurawiny? Nigdy! Żurawina, to stały punkt jesienno - zimowego programu. Zazwyczaj nie zdąży dotrwać do zimy, bo zostaje szybko skonsumowana. W tym roku po raz pierwszy (choć już wiem, że będzie to nowa świecka tradycja) zamroziłam te piękne, czerwone korale i teraz sukcesywnie zużywam je do porannego koktajlu z mlekiem sojowym. Żurawina, to klejnot polskich lasów. Bardzo zdrowa i bardzo smaczna, choć okropnie kwaśna. Idealna w wersji do mięs, w wersji sosu do naleśników i - jak się właśnie okazało - super smaczna, jako podstawowy element koktajlu.



Koktajl żurawinowy na powitanie dnia
Szklanka waniliowego mleka sojowego (można zastąpić kefirem lub maślanką)
Duża garść żurawiny
Łyżka miodu

Wszystko potraktować blenderem i wypić natychmiast po przygotowaniu. Smak cudowny!!! Odrobinę uzależniający, ale to bardzo zdrowe uzależnienie.


I tak sobie piję ten koktajl, patrzę w okno, słucham The Rolling Stones, a potem zerkam na zegarek i wiem, że to już czas, żeby biec na jogę. Sobota!

poniedziałek, 1 października 2012

Imbir i maliny - para jak Ginger i Fred

Stało się! Lata już nie ma (przynajmniej w naszej szerokości geograficznej). Słońce świeci, ale próbuje nas niestety oszukać. Ja jeszcze daję się nabierać na jego sztuczki. Ubieram się zbyt lekko i kolorowo jak na tę porę roku, mam bose stopy, mam szeroko pootwierane okna...  A ciepła jak nie było, tak nie ma. Trzeba pogodzić się z rzeczywistością - będzie już tylko zimniej (czytaj gorzej).
W ramach profilaktyki antywirusowej pozostaje nam: stworzyć listę kilku mocnych postanowień poprawy oraz przepis na koktajl malinowo imbirowy.



Koktajl Ginger i Fred (imbirowo- malinowy)
1 szklanka mleka sojowego (waniliowego)
duża garść malin (albo lepiej dwie)
sok wyciśnięty ze startego korzenia imbiru (około łyżka)

Wszystko razem miksujemy i wypijamy natychmiast po przygotowaniu. A potem żadne wirusy, które już czają się za rogiem, nie są nam straszne.


niedziela, 30 września 2012

Szał na szałwię, czyli kopytka z masłem szałwiowym

Niezbyt często jem ziemniaki. Jeśli już, to w ruskich pierogach, w krupniku albo po prostu pieczone. Zwykle towarzyszą daniom mięsnym, a ja takiego towarzystwa nadal nie toleruję. Jest jeszcze jedno danie, które bez ziemniaka obejść się nie może. To kopytka, ale te bardziej włoskie, niż polskie. Małe, z charakterystycznymi rowkami. Najlepiej jak dodatkiem do nich jest sos ze świeżych, słodkich pomidorów, ewentualnie masło i parmezan, albo ... listki szałwii usmażone na maśle.
Jesień nadeszła, czas na jesienne potrawy! Do tych lżejszych wrócimy w przyszłym roku.

Kopytka z masłem szałwiowym: przepis na same kopytka był już wcześniej publikowany przez Panią A. - można go odnaleźć tutaj

Masło szałwiowe:
Masło rozpuszczamy w garnuszku postawionym na małym ogniu. Dodajemy listki szałwii i smażymy przez kilka minut (aż listki staną się chrupiące*).
Kopytka możemy polać masłem wraz z szałwią i posypać parmezanem, albo podsmażyć je na tym właśnie maśle.






* Jeśli ktoś nie wie, jak smakuje smażona na maśle szałwia, to radzę spróbować. Chrupiące listki z nutą maślaną, to jeden, z tych smaków, których nigdy się nie zapomina i do których się wraca.

środa, 26 września 2012

Winny Przystanek - kolejne ciekawe miejsce na mapie Żoliborza

Niewinnie winny, czy winnie niewinny? Hm... Nie wiem! Ale... wiem, że Winny Przystanek, to miejsce obowiązkowe na mojej żoliborskiej liście - zwłaszcza, jeśli nachodzi mnie nagła i nieopanowana ochota na kieliszeczek dobrego wina, albo jeśli przechodzę akurat obok - w miłym towarzystwie - i razem stwierdzamy, że należy nam się odpoczynek - właśnie tam i nigdzie indziej!
W Winnym Przystanku możemy spróbować również hiszpańskich przekąsek, a raz na jakiś czas organizowane są degustacje win z poszczególnych regionów Hiszpanii.
Jeśli więc mamy ochotę posmakować Hiszpanii, to możemy to zrobić właśnie na Żoliborzu. Kto nam zabroni, no kto?





Jeśli mamy wystarczająco dużo szczęścia - jak na polskie warunki oczywiście - i jest gorący, upalny wieczór, to wizyta w Winnym... jest przyjemnością wprost niewyobrażalną. Taka "mała Hiszpania" dla spragnionych słońca mieszkańców Europy Wschodniej.