środa, 27 czerwca 2012

Kompot owocowy

Kto jeszcze gotuje kompoty, no kto? Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy
ostatnio widziałam kompot na własne oczy. Nie mówiąc już o jego gotowaniu, czy piciu. Jest jedno takie miejsce, gdzie kompotu nie brakuje - bar mleczny Bambino.
Postanowiłam jednak zaryzykować i popełnić osobiście owocowy napój. Wiedziałam, że odwiedzi mnie dwójka rozbrykanych młodych ludzi, których trzeba czymś napoić. Oprócz knedli z truskawkami i muffinów z malinami musiałam przecież przygotować coś dobrego do picia, bo upał dawał się wszystkim we znaki. Miałam truskawki, miałam rabarbar, wody też nie brakowało. Dodałam jeszcze tylko odrobinę cukru, goździki i kilka kropli ekstraktu waniliowego.

Jaki był tego rezultat? Chyba wystarczy fakt, że kompot znikał w zastraszającym tempie, a Pani O i Pan J orzekli chórem, że jest "mmm...pyszny".

Dokładnych proporcji nie podam, bo nie pamiętam. Wydaje mi się, że nie są wcale potrzebne. Użyłam - prawdopodobnie około 1/2 kg truskawek, kilka łodyg rabarbaru, około litra wody, 2-3 łyżki cukru i kilka goździków.
Zagotowałam wodę z goździkami. Do wrzątku wrzuciłam umyte i pozbawione szypułek truskawki oraz pokrojony rabarbar. Cukier dodałam na samym końcu. Całość gotowała się około pół godziny.



wtorek, 19 czerwca 2012

Mango lassi - czyli gorączka wtorkowego poranka

Jest wtorek. Siódma rano. Czerwcowy poranek. Za oknem słońce. Przez okno wlewa się żar. Jest pięknie - chce się żyć, mimo że nie chce się specjalnie jeść. A przecież śniadanie, to bardzo przyjemny posiłek. Stwierdzam - zaniepokojona, że oprócz kawy niczego więcej chyba raczej nie jestem w stanie przyjąć. No może jedynie coś lekkiego, orzeźwiającego, owocowego..., co zapewni siły na początek dnia.

 

Tylko mango lassi może mnie uratować i sprawić, że upał nie będzie już straszny.
Są różne jego wersje - w zależności od dodatków: począwszy od szczypty soli, kardamonu, albo szafranu. Najważniejsze, żeby było dobrze schłodzone.

 
Mango lassi (1 szklanka)
1 mango (dojrzałe)
1 jogurt naturalny (mały kubek)
1 filiżanka mleka
cukier / miód (opcjonalnie)
1/4 łyżeczki szafranu namoczonego w ciepłej wodzie (4 łyżki wody)
kostki lodu (opcjonalnie)

Mango obieramy ze skóry i kroimy w kostkę. Wrzucamy do blendera i miksujemy z jogurtem. Dolewamy mleko. Najlepiej, żeby jogurt i mleko były zimne. Szafran zalewamy ciepłą wodą i odstawiamy na około 15 minut. Jeśli mango nie jest wystarczająco dojrzałe (czyli słodkie) dosładzamy cukrem lub miodem. Dodajemy szafran (razem z wodą) i ewentualnie rozkruszony lód.
Szafran możemy zastąpić kardamonem lub szczyptą soli.






poniedziałek, 18 czerwca 2012

Pavlova

Podobno ten deser pochodzi z Australii... Hmmm...dziwne, bo najczęściej jadałam go u mojej cioci, zwanej Panią W., w pewnym miasteczku na Pomorzu Gdańskim. Tak, tak, ciocia też ma w tym miesiącu imieniny i zwykle z tej okazji częstuje nas bezą z bitą śmietaną i truskawkami.
Deser nazwano na cześć rosyjskiej primabaleriny Anny Pawłowej, której podano bezę z bitą śmietaną i owocami, kiedy zażyczyła sobie "coś lekkiego". Nie ma co, pavlova jest lekka, a jaka przy tym kaloryczna! Nie wiem, czy po takiej dawce słodkości chciało by mi się jeszcze odgrywać umierającego łabędzia, czy chociażby robić maleńkie fik nóżką.
Pewnie nie zostanę już baletnicą, w sukienkach typu "beza" raczej nie gustuję, za to kawałka bezy ze śmietaną i truskawkami nie umiem sobie odmówić.


Składniki
3 białka
150 g drobnego cukru
łyżeczka białego octu winnego
łyżeczka mąki ziemniaczanej
400 ml słodkiej śmietany (30-36%)
łyżeczka esencji waniliowej
1/2 kg truskawek
łyżeczka octu balsamicznego


Białka ubijamy na sztywną pianę, stopniowo, po łyżeczce dodajemy cukier. Kiedy piana stanie gładka i lśniąca, dodajemy ocet i mąkę ziemniaczaną. Na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia wykładamy pianę tworząc krążek. Wyrównujemy wierzch. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Po pięciu minutach zmniejszamy temperaturę do 150 stopni i pieczemy przez ok. godzinę. Studzimy w piekarniku. Idealna beza powinna być na zewnątrz chrupiąca, a środek powinien się trochę ciągnąć. Przed upieczeniem bezy, należy przygotować truskawki. Odcinamy szypułki, każdą truskawkę przecinamy na pół i tak przygotowane owoce mieszamy z łyżeczką octu balsamicznego, odstawiamy w chłodne miejsce.
Ubijamy śmietanę dodając pod koniec łyżeczkę esencji waniliowej. Można śmietanę delikatnie posłodzić, ale nie jest to konieczne, ponieważ beza i tak jest bardzo słodka. Wierzch dekorujemy śmietaną, na śmietanie układamy truskawki. Dodatek balsamico podkręca smak truskawek.

niedziela, 17 czerwca 2012

Imieniny Joli Bord

Pamiętacie Państwo film "Być jak John Malkovich" w reżyserii Spike'a Jonze'a i scenę w restauracji? Jeśli nie, to uprzejmie proszę:

 


Powyższy cytat filmowy postanowiłam przytoczyć, ponieważ tak właśnie miałam okazję poczuć się w minioną sobotę. Swoją drogą, do obu panów, Spike'a i John'a, mam ogromną słabość. John'a cenię przede wszystkim za rolę wicehrabiego de Valmont, a Spike'a za dokonania z Beastie Boys, sadystyczne pandy, zresztą, długo by wymieniać. 
Ale "wracając do ad remu" - jak mawiała sąsiadka mojej cioci, wszystko zaczęło się tak... Co roku, około 15 czerwca, czyli imienin Jolanty, mieszkańcy Żoliborza organizują sąsiedzkie święto.  Jest piknik, pchli targ, kiermasz domowych przetworów i wyrobów kulinarnych. Chłopcy z pobliskiej szkoły pożarnictwa prezentują wóz bojowy i sikawkę, organizowane są spacery po dzielnicy z przewodnikiem oraz "spotkania z ciekawym człowiekiem" (w zeszłym roku Jakub Żulczyk czytał swoje opowiadanie). Inicjatywa jest oddolna, wszystko przebiega radosnej i niezobowiązującej atmosferze. W tym roku pogoda jak zwykle dopisała, nie mogło więc i tym razem zbraknąć na Skwerze Żniwiarz pewnej mieszkanki Żoliborza oraz Pani A. 
Tegoroczne obchody imienin Joli zbiegły się z Euro 2012, dlatego jedną z atrakcji był mecz piłki nożnej. Dodatkowo w sobotę przypadało Aliny, a Aliną mieszkańcy Żoliborza nazywają rzeźbę przy fontannie w Parku Żeromskiego, dlatego drużyna złożona z Jolant, stanęła przeciwko drużynie Alin. Instynkty stadne są mi obce, stref kibica - unikam, bo boję się tłumów, tu jednak wiernie kibicowałam. A komu, jak nie Alinom mogła kibicować Pani A? Aliny zresztą wygrały 1-0. Jakaś dzielna Alina strzeliła Jolantom gola. Przez cały mecz skandowano: A-l-i-n-a! A-l-i-n-a! A-l-i-n-a! 11 Alin, miało na sobie koszulki z imieniem Alina. Alina na bramce, Alina w obronie, Alina w ataku, Alina na trybunach...
Tradycyjna, pomeczowa wymiana koszulek się nie odbyła, pan komentujący mecz, był wyraźnie rozczarowany...

 



Dla niektórych młodych ludzi oczekiwanie na sikawkę wydawało się nie mieć końca. Atrakcje, takie jak lody i lizaki, zdecydowanie pomagały znosić wszelkie niedogodności (młodzi ludzie przez niedogodności rozumieją wizytę w pobliskich Faworach).




O matko, ale mam chęć na Fawory

"Chcemy Żoliborza od morza, do morza" - podpisuję się pod tym zdaniem. Lubię ten klimat i spokój.  Lubię żoliborską architekturę.  Lubię tę niesamowitą"zieloność" i zapach: najpierw bzu, potem jaśminu, a na końcu lip, zwiastujący nadejście wiosny i lata... Poza tym: na Żoliborzu czas płynie wolniej!


Od teraz lubię go również za jedno z nowych miejsc, czyli za kawiarnię Fawory*. Miejsce, które od razu bardzo mi się spodobało. Podglądałam je w trakcie remontu - jeszcze przed otwarciem. Przechodząc obok, zaglądałam wścibsko przez wielką witrynę i zastanawiałam się: jak tu będzie?
Dziś - oprócz muralu - zdradzającego miłość do dzielnicy, znajdziemy tu przestrzeń, światło i spokój. Wielkie drzwi - a raczej ogromna przeszklona ściana - w ciepłe dni otwiera się i pozwala cieszyć się naturalnym, energetyzującym światłem.
Oprócz tego, że możemy posiedzieć i spokojnie pogadać, albo poczytać (lub jak kto woli popracować), to możemy jeszcze coś zjeść: na śniadanie granolę, na obiad zupę lub kanapkę... Jeśli mamy ochotę na kawę, to możemy zażyczyć sobie drip, czyli kawę zaparzaną w specjalnym, ceramicznym dripperze - przez papierowy filtr (idealna propozycja dla wszystkich, którzy chcą być "eko", wybierają produkty slow - food'owe, ze znakiem "fair trade". Dla spragnionych znajdzie się również polski cydr (jeśli akurat go nie zabrakło), wino, albo zestaw orzeźwiających lekko dziwacznych napojów: z baobabu, albo z rabarbaru (polecam!) lub kwas chlebowy o smaku malinowym.
Wszystko tu jest proste, oszczędne w formie, przyjazne i nienachalne - i liczę, że tak pozostanie.
Zaznaczam Fawory na mapie moich ulubionych warszawskich miejsc.


* Fawor - dawniej: łaska, przychylność, życzliwość

sobota, 16 czerwca 2012

Ogórki małosolne!

Kiedy słońce zaczyna mocniej grzać, a powietrze pachnie już lipami (uwielbiam!!!!), w
mojej głowie automatycznie pojawia się hasło "małosolniaki". Latem robię je często, ale zawsze w małych ilościach. Głównie dlatego, że lubię je w wersji dosyć hardcorowej, czyli zjadam je najwcześniej, jak tylko się da. Przekiszone ogórki nie budzą już u mnie takiego zachwytu. Ogórek małosolny musi mieć ten charakterystyczny ostry i wbrew nazwie - słony smak. Po rozkrojeniu musi jeszcze być lekko "surowy"i jaskrawo zielony.
Dwa dni oczekiwania są dla mnie męczarnią. Zazwyczaj nie wytrzymuje tej próby i otwieram słoik już następnego dnia. Zjadam zawartość, kwicząc z radości (i już myślę o zakiszeniu kolejnej porcji).


Ogórki małosolne (proporcje na 1/2 kg ogórków)

ogórki (najlepiej jak najmniejsze)
zestaw do kiszenia: liść chrzanu, główka czosnku, koper, korzeń chrzanu
2 łyżki soli (płaskie)
1/2 litra przegotowanej wody



Ogórki dokładnie myjemy. Wyparzamy naczynie, w którym będziemy kisić ogórki (ja używam dużego słoika). Na jego spód kładziemy liść chrzanu. Wkładamy do środka ogórki (jak najciaśniej) - w miejsca "pomiędzy" ogórkami upychamy: ząbki czosnku (ja na taką porcję zużywam całą główkę młodego czosnku), rozcięty na kawałki korzeń chrzanu i koper. Wszystkich dodatków musi być dużo, dzięki temu ogórki będą bardziej aromatyczne i ostrzejsze. Zagotowujemy 1/2 litra wody i następnie mieszamy z solą. Ogórki zalewamy jeszcze ciepłym roztworem (to przyspieszy cały proces) i odstawiamy w ciepłe miejsce.
Czekamy - odliczając niecierpliwie każdą godzinę. W zależności od upodobań i naszej silnej woli - czekamy około dwóch dni. Jeśli jest chłodno, to czas może się wydłużyć - aż do trzech dni. W moim przypadku będzie to - co najwyżej - półtora dnia.


piątek, 15 czerwca 2012

Tarta z musem z białej czekolady i truskawkami

Są jeszcze takie miejsca na ziemi, gdzie sam fakt obchodzenia urodzin przez pracownika/współpracownika, nie może przejść bez echa. Obowiązuje zasada: "kto świętuje, ten częstuje". Najlepiej czymś słodkim - idealnym do kawy. 
Nadszedł ten dzień i moja kolej, nie mogłam więc  wyłamać się - udając, że nigdy się nie urodziłam. Bojkot nie wchodzi w grę, bo nie ma przecież nic gorszego niż wykluczenie społeczne. Od razu wiedziałam, co będę chciała tego dnia zjeść i czym przy okazji nakarmię innych. Jak mus, to mus! - pomyślałam, przystępując do przygotowywania musu z białej czekolady. 
Tarta - co widać na załączonym obrazku - jest po prostu piękna. Tego nie widać, ale jest przyjemnie słodka. Czekoladowa - bardzo! Owocowa - delikatnie. Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko w odpowiednich proporcjach.
Na pierwszy rzut oka pewnie wydaje się pracochłonna, ale moim zdaniem jest inaczej. Jest prosta, a przy tym budzi powszechny zachwyt.

Tarta z musem z białej czekolady

Czekoladowy spód z kruchego ciasta

1 i 2/3 szklanki (200 g) mąki
9 łyżek (135 g) masła
2/3 szklanki (70 g) cukru pudru
1 żółtko
1/4 łyżeczki ekstraktu z wanilii
2 łyżki czekolady w proszku (jeśli jej nie mamy, możemy użyć kakao)
1-2 łyżki zimnej wody

Mąkę przesiewamy przez sitko i  łączymy z cukrem pudrem i czekoladą w proszku (lub z kakao). Dodajemy żółtko, ekstrakt z wanilii i pokrojone w kostkę masło. Całość zagniatamy szybko (wystarczy, żeby składniki dobrze się połączyły). Jeśli potrzeba - dodajemy 2 łyżki zimnej wody (żeby lepiej związać ciasto). Gotowe ciasto owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki na przynajmniej 1 godzinę.

Wylepiamy formę do tarty schłodzonym ciastem - nakłuwamy spód widelcem. Wierzch przykrywamy papierem do pieczenia, na który wysypujemy fasolę lub suchy ryż (dzięki temu spód zachowa kształt). Pieczemy przez 15 minut w temperaturze 180 stopni. Po tym czasie zdejmujemy fasolę/ryż i papier. Pieczemy jeszcze 10 minut.

Mus z białej czekolady

250 ml serka mascarpone
150 g białej czekolady

Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej (ciągle mieszając i pamiętając, żeby miska, w której jest czekolada, nie dotykała gotującej się wody). Rozpuszczoną czekoladę studzimy, żeby była letnia. Serek mascarpone miksujemy delikatnie - tak, żeby powstała gładka masa. Stopniowo dodajemy rozpuszczoną czekoladę (ciągle mieszając całość).

Mus czekoladowy przekładamy na spód tarty i całość schładzamy w lodówce (przynajmniej 2 godziny). Przed podaniem układamy (na musie) pokrojone truskawki i posypujemy całość prażonymi płatkami migdałów.

Uwielbiam ją i wiem, że innym też smakuje. I nawet ci, którzy twierdzą, że nie lubią słodyczy, po pierwszym kęsie miękną i przyłączają się do jej fanklubu. 



czwartek, 14 czerwca 2012

Pomidorowa ... sałatka

To nie jest mój dzień! Rano zaczęło się od odpadających elementów mojego jednośladu. Potem był fala rowerowych piratów drogowych. A na koniec jeszcze zwarzył mi się krem, nie dopiekłam babeczek, a następnie je przypaliłam. Ratuj się kto może! To ja już może nic nie będę dziś robić? Położę się na podłodze - będę leżeć bez ruchu i czekać na jutro.
Problem w tym, że trzeba coś zjeść.  Kulinarne popisy odpadają, bo ich efekt łatwo mogę przewidzieć. Podsumowując - musi to być coś prostego, czego nie będę w stanie popsuć.

 

Mam!!! Oprócz ewentualnego zagrożenia, jakim może być w tym przypadku odcięcie sobie paluszków, nic innego zdarzyć się nie może, bo ta prosta sałatka pomidorowa zawsze się udaje, a ponadto koi nerwy, cieszy smakiem i widokiem.
Kocham ją! Idealna z bagietką, bo pomidory puszczają sok, który trzeba koniecznie zebrać za pomocą chrupiącego i najlepiej "mięsistego" pieczywa. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko zestawu serów. Ucztę czas zacząć.

I już mi lepiej!!! Mogę spokojnie dotrwać do jutra. A jutro piętnasty dzień najpiękniejszego miesiąca w roku - taki sobie dziwny dzień.

Sałatka z pomidorów

pomidory (najlepiej różnego rodzaju)
cebula dymka
liście bazylii
sos: ocet balsamiczny + oliwa + czosnek + cukier
pieprz i sól

Pomidory kroimy w ćwiartki. Dodajemy poszatkowaną dymkę i porwane listki świeżej bazylii. Doprawiamy solą i pieprzem. Polewamy sosem przygotowanym - w proporcjach (3:1) - z oliwy i octu balsamicznego z dodatkiem czosnku i odrobiny cukru. Najlepiej jest odczekać ze zjedzeniem sałatki około 15 minut. Dzięki temu wszystkie smaki połączą się, pomidory puszczą sok i stworzą - łącząc się z oliwą i octem - pyszny sos.


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Zupa z pokrzyw

Taki był plan: wyjechać, odpocząć, zmienić otoczenie, złapać dystans, no i może jeszcze w przypływie lekkiego szaleństwa, ugotować zupę z pokrzyw. W trakcie przedłużonego, czerwcowego weekendu - uzbrojona w nożyce i koszyk oraz parę ogrodowych rękawic (które nie dały jednak rady pokrzywie zwyczajnej) zaczęłam pokrzywowe żniwa. Żeby ugotować zupę potrzebujemy sporej ilości wierzchołków młodych pokrzyw, bo w trakcie obróbki liście - podobnie jak szpinak - znacznie tracą na objętości.  . Zbieramy je przed kwitnieniem, najlepiej rankiem i raczej wtedy, gdy nie pada deszcz. Wybieramy miejsca oddalone od dróg, bo nie zależy nam na dużej zawartości ołowiu.


 

Skąd pomysł, żeby jeść pokrzywy? Tak z własnej i nieprzymuszonej woli? Czyżby kryzys? A może chorobliwa oszczędność? Nic podobnego. Zupę z pokrzyw jadłam tylko raz w życiu - dawno temu. Wiedziałam, że kiedyś spróbuję sama ją ugotować, bo ta którą jadłam bardzo mi smakowała.
Walory smakowe to tylko część z jej zalet. Pokrzywa to źródło wielu witamin (A, C, B2), magnezu, żelaza, ale także naturalny antybiotyk.


W ostatnią sobotę powstała pierwsza wersja tej zupy w moim wykonaniu. Nadal myślę nad przyprawami i dodatkami, które jeszcze lepiej mogłyby podkreślić jej smak. Z doświadczenia wiem, że każdy może wykończyć ją inaczej. Sobotni debiut zupy miał szerszą widownię. Właściwie powstał specjalny zespół testujący - szczególne ukłony należą się Pani A - czyli raczej K., a także Panu G. - czyli raczej B. (czytaj Państwu M.), którzy nie mieli żadnych oporów, żeby spróbować i co więcej, żeby ocenić i podpowiedzieć, co by tu jeszcze dodać (?) Naturalnie w składzie była też Pani A (znana entuzjastka pokrzywowej) i Pani E (która żadnych kulinarnych nowości się nie boi). Cztery pozostałe osoby (i osóbki) nie podjęły wyzwania (niektóre z nich argumentowały swój wybór tym, że to zupa nie z pokrzyw, a raczej z Crittersa).

Zupa z pokrzyw (ok. ok 8-9 porcji)

Wierzchołki młodej pokrzywy zwyczajnej (dużo - ja miałam pełen średniej wielkości koszyk)
ok. 1 i 1/2 litra bulionu warzywnego (marchew, seler, pietruszka, cebula, natka pietruszki, świeży majeranek, sól, pieprz, liść laurowy, ziele angielskie, woda).
3-4 średnie ziemniaki
4 cebulki dymki
2 - 3 ząbki czosnku
gałka muszkatołowa
słodka śmietanka
ok. 4 - 5 łyżek oliwy


Z warzyw gotujemy bulion, dorzucamy ziemniaki pokrojone w kostkę. Pokrzywy dokładnie myjemy, a następnie blanszujemy - czyli zalewamy na chwilę wrzątkiem. Na patelni rozgrzewamy oliwę i przesmażamy cebulę i czosnek. Dodajemy odsączoną z wody i pokrojoną pokrzywę - smażymy aż liście zmiękną (ok. 15 minut).
Bulion przecedzamy - usuwamy wszystkie warzywa. Wykorzystujemy tylko ziemniaki, które miksujemy (dzięki temu zupa będzie gęsta i kremowa). Miksujemy również pokrzywy. Całość (bulion, zmiksowane ziemniaki i pokrzywy) łączymy. Doprawiamy pieprzem, gałką muszkatołową. Na samym końcu dodajemy słodką śmietankę.
Co można do niej jeszcze dodać? Grupa testerów orzekła, że może to być: feta, grzanki, jajko ugotowane na twardo, albo starty twardy ser np. kozi (albo może parmezan). Podsumowując - ile gustów - tyle wersji.

Może jeszcze wspomnę, że oprócz lekkiego poparzenia dłoni nie zanotowałam innego uszczerbku na zdrowiu. Sparzona pokrzywa nie jest już zupełnie groźna, a w dłoniach przynajmniej nie będę miała reumatyzmu.


niedziela, 10 czerwca 2012

Zapachniało piwoniami*

Dziś pachnie u mnie truskawkami i piwoniami... Mój świat niespodziewanie zaróżowił się!
Jutro na śniadanie będzie różowy koktajl, możliwe, że do pracy ubiorę różową bluzkę.
Hmm... Czyżby Pani S. wchodziła - w lekko spóźnioną - fazę różową?
Zacznę się martwić, gdy stwierdzę, że mój rower (dziś jeszcze czarny) też musi być różowy.


* Piwonie - podobnie jak truskawki - pochodzą z jednego źródła.

Truskawkowe pole

Jest takie jedno miejsce, które jest dla mnie rajem. Co roku o tej porze raj ten nabiera szczególnego koloru i zapachu. Tylko tam truskawki smakują tak, jak smakować powinny. Idealnie słodkie, pachnące słońcem- bossskie!!!
Nigdy tego nie zrozumiem, że te, które kupujemy są ich jedynie namiastką (i to bardzo kiepskiej jakości).
Ja naprawdę nie muszę jeść truskawek już w maju. Ja mogę grzecznie poczekać aż do czerwca. Mam jednak warunek - one muszą być smaczne (nie tylko ładne). A mają je tylko te jedne jedyne. Pewnie dlatego, że jest w nich serce - a w zasadzie dwa!
Zawsze jak trafiam między krzaczki "tych" truskawek, mimowolnie zaczynam nucić jedną piosenkę:

" Chcę to i to obok chcę też,
A tego tutaj, to chcę podwójnie,
A z tego biorę wszystko, co jest,
Wiesz, i niech to będzie moje,
Niech będzie słodkie i kolorowe,
Niech pachnie jakoś tak, wiesz, ładnie
I niech zawsze będzie ekstra, nowe.
I niech to dla mnie, i tylko dla mnie będzie błyskać i migać.
Żeby zawsze to było blisko
I żeby nigdy nie trzeba było się po to schylać..."


 

A! I jeszcze jedno - nie mam zamiaru ich myć przed zjedzeniem. Uznaję wyższość lekko opiaszczonej truskawki z wiadomego źródła, nad bezsmakową, bezimienną, ale umytą dokładnie "niby - truskawką".

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Sałatka z liści botwiny i szpinaku

Ja wiem, że deszcz jest czasem potrzebny. Ja wiem, że bez niego nie będzie truskawek, szparagów, sałaty, cukinii, szpinaku, kwiatków, zielonej trawy... Ja to wszystko rozumiem, ale litości - deszczu przestań już padać! Ja potrzebuję stałej dawki słońca, bo inaczej tracę humor, energię, chęć chcenia. Poza tym, padający deszcz odbiera mi możliwość przemieszczania się jednośladem, a to boli najbardziej.
Szarość za oknem zastępuję ferią barw na talerzu i od razu zapominam o niesprzyjających okolicznościach przyrody.Wystarczy kilka listków botwiny, młody szpinak, pomidory w rożnych kolorach, dymka, ser i od razu zmysł wzroku przekazuje sygnał do mózgu, że już jest dobrze.




Sałatka z liści botwiny i szpinaku
1 garść liści botwiny
1 garść liści świeżego szpinaku
kilka pomidorów (najlepiej różnokolorowych)
1 cebula - dymka
ser - np. pleśniowy kozi
sól i pieprz
świeża bazylia
sos: oliwa + ocet balsamiczny + czosnek + odrobina miodu


 


Liście botwiny i szpinaku myjemy dokładnie pod bieżącą wodą (pozbędziemy się w ten sposób niechcianego piasku). Nie rwiemy ich (chyba że są bardzo duże) - tylko całe rozkładamy na talerzu. Na wierzch kładziemy pokrojone w ćwiartki pomidory oraz kawałki sera. Posypujemy pokrojoną w krążki dymką oraz listkami bazylii. Sałatkę przed podaniem skrapiamy sosem z oliwy, octu balsamicznego, zmiażdżonego czosnku i miodu (wszystkie składniki mieszamy używając do tego małego słoiczka, którym potrząsamy tak, jak shaker'em). Podajemy z grzankami z bagietki (kawałki polane oliwą pieczemy w piekarniku aż do zezłocenia). Po upieczeniu nacieramy je ząbkami czosnku.


niedziela, 3 czerwca 2012

Paj rabarbarowo - truskawkowy

Nie dość, że czasem piszę o jedzeniu, to jeszcze czasem o nim czytam. No cóż, bez tego ani rusz, bo owszem, inspiracji doszukać się można wszędzie, ale trzeba też posłuchać mądrzejszych i bardziej doświadczonych.
Mam wypracowany pewien rytuał i kiedy słońce wysyła w naszym kierunku tak nieznośnie silną energię, że nawet w mieszkaniu trudno szukać ukojenia i kiedy tylko znajduję wolną chwilę, to łapię butelkę wody mineralnej, wrzucam do torby książki i magazyny - właśnie o gotowaniu i zamykam za sobą drzwi. Szczęśliwie dwa kroki od domu mam park, który kochają dzieci, ale i nie tylko. Wiem dobrze, gdzie pójść i usiąść na ławce lub rozłożyć się na trawie, żeby z dala od miejskiego zgiełku, chłonąć to co najprzyjemniejsze: tylko spokój, śpiew ptaków, w tle stary (choć już nowy) fort, obok współodpoczywający, piknikujący lub sjestujący ludzie. Psy biegają, ewentualnie biegają rodzice wraz z fotografami za dziećmi - w ramach plenerowej sesji zdjęciowej: spójrz w obiektyw, uśmiechnij się, wychyl się zza drzewa, stój... 
W trakcie jednego z takich popołudniowych, niespieszno - niedzielnych momentów, wertowałam FOOD&FRIENDS. Oprócz tego, że znalazłam tam przepis na ciastka pokrzywowe (!) i ciasto szafranowe (a przecież kanaryjski szafran z mojej mikro spiżarni czeka na swoją kolej), to jeszcze zobaczyłam PAJ rabarbarowy. Niby zupełnie nieodkrywczy, niezbyt też zaskakujący, ale od razu wiedziałam, że i tak go zrobię. Tradycyjnie przepis został poszerzony i delikatnie zmieniony.


Przepis na PAJ pochodzi z menu restauracji Leva Kungslador (LEVA to akronim szwedzkich słów: Levande: "życie", Ekologiskt: "ekologicznie", Visionart: "wizjonersko", Arkitektur: "architektura"). Zgodnie z założeniem właścicieli, to miejsce, w którym kultura spotyka się z ekologią i gdzie panuje przekonanie (moim zdaniem słuszne), że życie zgodnie z naturą jest piękne!
Wystarczyło, że przeczytałam artykuł o tym miejscu i spojrzałam na fotografię, na której uwieczniono firmowy PAJ i wiedziałam już, że w mojej kuchni powstanie jego nowa wersja.


PAJ rabarbarowy (podaję proporcje restauracji - na uwaga: 20 porcji!!!! Jeśli potrzeba ich mniej, to dziel lub odejmuj do woli; ja swoją przygotowałam na tradycyjne "oko")

Nadzienie
1 kg rabarbaru
50 ml mąki pszennej
100 ml cukru

Kruszonka
150 g masła
20 ml cukru
350 ml płatków owsianych
200 ml ziaren słonecznika (użyłam płatków migdałowych)
2 łyżki cynamonu
1 łyżeczka esencji waniliowej (opcjonalnie)


Rozgrzej piekarnik do 200 stopni. Pokrój rabarbar na kawałki i wymieszaj z mąką i cukrem (ja dodałam również truskawki) - przełóż na naczynia żaroodpornego. W misce wymieszaj wszystkie składniki na kruszonkę i rozłóż ją równomiernie na nadzieniu. Piecz około 25 minut.

Jak widać na poprzednim zdjęciu trudno jest zapanować nad łakomstwem i nie posmakować gotowego deseru zaraz po wyjęciu z piekarnika. Ostrzegam więc przed tym - kara bywa dolegliwa, no chyba, że komuś niestraszne poparzone podniebienie.

sobota, 2 czerwca 2012

Truskawkowy shake (inny niż zwykle)

Dziś powstał truskawkowy shake - inny niż zwykle. Podstawowe składniki, czyli truskawki, maślanka i cukier zostały wzbogacone o nowość: orzeszki ziemne i wanilię. Efekt więcej niż zadowalający. Nie powinno to jednak dziwić tych, którzy lubią połączenie smaku masła orzechowego z truskawkową konfiturą. Jeśli więc ktoś ma już dość koktajlu na bazie samych truskawek i chociażby kefiru, to z czystym sumieniem mogę polecić moje dzisiejsze odkrycie.
Jeśli ktoś woli, może zastąpić maślankę lub kefir mlekiem sojowym, a cukier z wanilią np. syropem z agawy. Poza tym nic więcej nie trzeba (zwłaszcza bananów, które w tego typu miksturach są zbędne i moim zdaniem wszystko psują - ja w koktajlach mówię im stanowcze nie!).

 

Shake truskawkowo - orzechowy
maślanka/ kefir/ mleko sojowe (jedno wybrane)
świeże truskawki
orzeszki ziemne - niesolone (ok. 1 garść na szklankę koktajlu)
cukier trzcinowy z wanilią

Nie podaję dokładnych proporcji, bo każdy ma swój sposób na koktajl - jeden lubi bardzo truskawkowy, drugi bardziej mleczny, albo słodszy... Każdy może go skomponować według własnych upodobań.

Orzechy wrzucamy do blendera i rozdrabniamy je. Dodajemy truskawki i cukier z wanilią. Na koniec wlewamy maślankę lub mleko sojowe. Idealny pomysł na szybkie, letnie śniadanie.