niedziela, 30 września 2012

Szał na szałwię, czyli kopytka z masłem szałwiowym

Niezbyt często jem ziemniaki. Jeśli już, to w ruskich pierogach, w krupniku albo po prostu pieczone. Zwykle towarzyszą daniom mięsnym, a ja takiego towarzystwa nadal nie toleruję. Jest jeszcze jedno danie, które bez ziemniaka obejść się nie może. To kopytka, ale te bardziej włoskie, niż polskie. Małe, z charakterystycznymi rowkami. Najlepiej jak dodatkiem do nich jest sos ze świeżych, słodkich pomidorów, ewentualnie masło i parmezan, albo ... listki szałwii usmażone na maśle.
Jesień nadeszła, czas na jesienne potrawy! Do tych lżejszych wrócimy w przyszłym roku.

Kopytka z masłem szałwiowym: przepis na same kopytka był już wcześniej publikowany przez Panią A. - można go odnaleźć tutaj

Masło szałwiowe:
Masło rozpuszczamy w garnuszku postawionym na małym ogniu. Dodajemy listki szałwii i smażymy przez kilka minut (aż listki staną się chrupiące*).
Kopytka możemy polać masłem wraz z szałwią i posypać parmezanem, albo podsmażyć je na tym właśnie maśle.






* Jeśli ktoś nie wie, jak smakuje smażona na maśle szałwia, to radzę spróbować. Chrupiące listki z nutą maślaną, to jeden, z tych smaków, których nigdy się nie zapomina i do których się wraca.

środa, 26 września 2012

Winny Przystanek - kolejne ciekawe miejsce na mapie Żoliborza

Niewinnie winny, czy winnie niewinny? Hm... Nie wiem! Ale... wiem, że Winny Przystanek, to miejsce obowiązkowe na mojej żoliborskiej liście - zwłaszcza, jeśli nachodzi mnie nagła i nieopanowana ochota na kieliszeczek dobrego wina, albo jeśli przechodzę akurat obok - w miłym towarzystwie - i razem stwierdzamy, że należy nam się odpoczynek - właśnie tam i nigdzie indziej!
W Winnym Przystanku możemy spróbować również hiszpańskich przekąsek, a raz na jakiś czas organizowane są degustacje win z poszczególnych regionów Hiszpanii.
Jeśli więc mamy ochotę posmakować Hiszpanii, to możemy to zrobić właśnie na Żoliborzu. Kto nam zabroni, no kto?





Jeśli mamy wystarczająco dużo szczęścia - jak na polskie warunki oczywiście - i jest gorący, upalny wieczór, to wizyta w Winnym... jest przyjemnością wprost niewyobrażalną. Taka "mała Hiszpania" dla spragnionych słońca mieszkańców Europy Wschodniej.

poniedziałek, 24 września 2012

Szarlotka




Składniki

kilka antonówek,
pół laski wanilii,
szczypta cynamonu
brązowy cukier do smaku

300 g mąki
200 g masła
100 g cukru
1 żółtko
szczypta soli

Antonówki obieramy i kroimy na kawałki. Wrzucamy do rondla razem z cukrem, odrobiną cynamonu i połową laski wanilii i gotujemy. Laskę wanilii należy nakroić wzdłuż i zeskrobać nożem nasiona. Do rondla wrzucamy i nasiona i laskę, ale tę ostatnią po wygotowaniu usuwamy. Kiedy jabłka zaczną się rozpadać - mus jest gotowy.
Przygotowujemy kruche ciasto, czyli najpierw siekamy nożem masło z mąką, cukrem, żółtkiem i szczyptą soli, a następnie szybko zagniatamy. Ciasto dzielimy na dwie części i formujemy kulki, które wkładamy na dwie godziny do lodówki lub na pół godziny do zamrażalnika. Następnie jedną częścią wylepiamy formę do tarty, nakłuwamy widelcem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni Celsjusza. Kiedy ciasto będzie podpieczone - nakładamy na nie mus jabłkowy, który przykrywamy kratką zrobioną z drugiej części ciasta. W tym celu ciasto rozwałkowujemy, a następnie ostrym nożem wycinamy z ciasta paski. Całość ponownie wkładamy do piekarnika i pieczemy, aż kratka na wierzchu stanie się rumiana. Podajemy na ciepło z kulką waniliowych lodów, bitą śmietaną lub serkiem mascarpone.

W przygotowaniu szarlotki dzielnie pomagał mi Pan J, który kroił jabłka i wrzucał je do rondla. Przy okazji dowiedziałam się, że kiedyś zostanie szefem kuchni, chociaż jeszcze wczoraj miał być motorniczym w metrze...

* na pierwszym zdjęciu jedna z "Bajek Misia Fisia"

czwartek, 20 września 2012

Wrzesień, który był sierpniem, czyli przepis na sprawdzoną"dietę - cud"

Dziś w usłyszałam, że idzie jesień i niestety nie był to żart. Jest już raczej rześko, a jeszcze przed chwilą było tak gorąco. Wrzesień stał się nieoczekiwanie sierpniem, słońce cudownie grzało i opalało skórę na złoto. Do szczęścia wystarczyło kilka rzeczy: piękne miejsce, od czasu do czasu papierowa torebka pełna fig, porcja gelato, hektolitry oliwy i kieliszek prosecco wypity na Piazza della Passera.

Przepis na dietę - cud, która poprawia samopoczucie, humor i koloryt skóry:

Po pierwsze - oliwa z oliwek i wino (w dużych ilościach)


Po drugie - gelato, czyli lody w najdziwniejszych smakach (przynajmniej raz dziennie*)




Po trzecie - wizyta na Mercato Centrale (codziennie!)- w celu zakupienia świeżych fig** lub innych owoców. Możemy dorzucić porcję serów i jeśli ktoś je mięso - również prosciutto. Ponadto trzeba przejść przez wszystkie stragany - w ramach treningu. Zapewniam, że wychodząc z hali będziemy mieli uśmiech przyklejony do twarzy, a torby ciężkie od zakupów sprawią, że nabierzemy odpowiedniej masy mięśniowej.



Po czwarte - posiłek regeneracyjny plus napój energetyzujący! Musimy dostarczyć organizmowi odpowiednio zbilansowany posiłek. Zalecam pasty (np. z owocami morza), ravioli z szałwią, risotto z borowikami... etc. oraz wino - dużo wina!!!
A potem espresso i dietetyczna Panna Cotta


Do szczęścia potrzebujemy już tylko spaceru*** - najlepiej wąskimi uliczkami, na których nie spotykamy turystów, tylko panią w fartuchu, która wyszła na chwilę ze swojej kuchni (pewnie nie mogła się nadziwić, że ktoś jednak trafił pod jej dom). Idziemy sobie spokojnie, podziwiamy piękne kamienice, zadzieramy głowy, żeby podziwiać balkony i ogrody na dachach, mrużymy oczy od słońca i zastanawiamy się, czy aby nie za bardzo się spiekliśmy. Od czasu do czasu uciekamy przed rozpędzonym skuterem. W końcu docieramy do celu, siadamy na ulubionej ławce, biegnąc uprzednio po kieliszek (a raczej "...szki") pełne prosecco. Zasłużyliśmy na odpoczynek, więc siedzimy i patrzymy na wpółsiedzących, pijących i patrzących. Jesteśmy w raju!!!
A jak zgłodniejemy, to cały cykl rusza od początku, bo dłuższe przerwy w jedzeniu i piciu są bardzo niewskazane.


* Ja - podobno - nie lubię lodów (czyli życie jednak potrafi zaskoczyć)

** Nadal nie wiem, które wolę bardziej - zielone, czy fioletowe???

** No może do pełni szczęścia brakuje nam już tylko spotkania z pewnym florenckim celebrytą, ale to niestety tylko nielicznym się udaje. Ale kto wie - może zamieszkamy nawet w jego uroczym mieszkanku?

czwartek, 13 września 2012

Karczochy

Pod nieobecność drogiej Pani S, postanowiłam panoszyć się na blogu, ktoś w końcu musi dbać o to, żeby blogosfera zupełnie nie zamarła. Dziś będzie prosto, co nie oznacza, że prostacko, bo to danie raczej z gatunku tych wykwintnych, choć i to nie do końca prawda. Bo jak tu być "ęą", kiedy trzeba jeść rękoma oraz mlaskać? Na dodatek nie najemy się zbytnio, bo jadalnych części karczoch nie ma za wiele, ale słowo daję i tak warto! Miałam sporo zabawy odrywając listek po listku i wysysając mięsistą część każdego z nich, żeby w końcu dotrzeć do sedna sprawy, czyli serca.




Moje karczochy zwyczajnie ugotowałam - nie chciałam żeby cokolwiek zdominowało ich delikatny smak. Wcześniej zajrzałam do "Kuchni Neli" Anieli Rubinstein, która radzi, żeby odróżnieniu od innych warzyw, karczochy gotować do miękkości, jednocześnie uważając, żeby się nie rozpadły podczas gotowania.
Górną część warzywa należy odciąć mniej więcej na wysokości trzech czwartych, a pozostałe listki przyciąć nożyczkami. Przycięte listki należy posmarować sokiem z cytryny, żeby nie ściemniały. Karczochy gotujemy w osolonej wodzie z dodatkiem liści laurowych, ziaren czarnego pieprzu, ząbków czosnku, oraz połówek cytryny (możemy wykorzystać te, którymi smarowaliśmy warzywo). Ugotowane karczochy polałam oliwą i danie było gotowe. Prawda, że to proste?



środa, 12 września 2012

Ajwar

Niektórzy zapewne siedzą sobie teraz w kafejce, popijają najlepsze na świecie cappuccino, albo może spacerują wąskimi uliczkami pewnego, nieziemsko pięknego miasta, z nonszalancko przewieszoną birkin bag* - a przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Inni natomiast, ciągle czekają na swoją kolej, ale już odliczają czas do wyjazdu i jak to mają w zwyczaju - zabijają czas gotując. Kupują na Hali Mirowskiej kilogramy papryki, pomidorów i bakłażanów, potem to wszystko pieką, obierają, następnie to jeszcze gotują, mieszają i doprawiają. W wolnych chwilach, kiedy warzywa ciemnieją w piekarniku, lub bulgoczą w wielkim garze, a to książkę poczytają (oczywiście związaną z celem podróży), która niespodziewanie wpadła im w łapki, a to pozwiedzają wirtualnie, korzystając funkcji street view. Wszystko po to, żeby nie doznać zbyt wielkiego szoku kulturowego, bo ktoś, kto tam jest ostrzega: "musisz się przygotować psychicznie na kontakt może nie z trzecim światem, ale ze światem 2,5..."



 Składniki:
3 kilogramy mięsistej czerwonej papryki
2 ostre małe papryczki
2 bakłażany
2 pomidory
cebula
trzy ząbki czosnku
sól
trzy łyżki oliwy
dwie łyżki białego octu winnego






Paprykę i papryczki układamy na blasze i pieczemy w całości w temperaturze 180 stopni, do momentu, kiedy skórka zacznie robić się czarna. W trakcie pieczenia kilkakrotnie obracamy strąki papryki, żeby upiekły się równomiernie. Po upieczeniu, wkładamy paprykę do worka i szczelnie zamykamy, żeby się zaparzyła. Dzięki temu, skórka powinna łatwiej odchodzić od miąższu. Bakłażany kroimy wzdłuż na pół, przekrojoną powierzchnię nacinamy w kratkę i solimy, odstawiamy na pół godziny. Następnie pieczemy w piekarniku do miękkości. Paprykę dokładnie oczyszczamy z nasion oraz obieramy ze skórek. W przypadku obierania ostrych papryczek, należy zachować ostrożność - ich moc potrafi być naprawdę piekielna, zwłaszcza w przypadku nasion. W dużym garnku, najlepiej o grubym dnie, podsmażamy na oliwie drobno pokrojoną cebulę, dodajemy upieczoną, obraną paprykę, miąższ bakłażana (najlepiej wybrać go łyżką), sparzone, pozbawione skórek oraz gniazd nasiennych pomidory oraz zmiażdżone ząbki czosnku. Całość miksujemy i gotujemy na bardzo wolnym ogniu przez dwie, trzy godziny. Chodzi o to, żeby sos się zredukował. Solimy do smaku, pod koniec gotowania doprawiamy białym octem winnym. Ajwar możemy zamknąć w słoikach, żeby mieć na później. W tym celu, nakładamy do wyparzonych słoików, jeszcze gorący. Słoiki mocno zakręcamy, ustawiamy na zakrętce i zostawiamy do ostygnięcia.
Ajwar możemy stosować jako pastę do kanapek i grzanek, sos do makaronu, czy pizzy. Na bazie ajwaru możemy przygotować tartę, albo zwyczajnie wyjadać go łyżką ze słoika.

* birkin bag pożyczona od kolegi, czy może kolegi kolegi ;-) oj, żarcik taki...

sobota, 8 września 2012

Pizza z owocami morza

Nie wiem, czy pizza, którą upiekłam była bardziej efektem syndromu dnia następnego, czy jednak próbą teleportacji do słonecznej Italii. Jedno jest pewne - powstała tylko po to, żeby natychmiast zniknąć. Ciasto było raczej z tych cienkich, twardawych i chrupiących. Wierzch, to tylko pomidorowy sos i owoce morza. Ot tyle! A przepis jest autorstwa Trufli




W trakcie jedzenia pizzy trzeba koniecznie słuchać tego - Beirut "Postcards From Italy"