niedziela, 29 stycznia 2012

Marchewka z sezamem

Dziś kolejny dzień hibernacji. Świat nabrał biało - lodowo - złotego koloru. Nawet powietrze wydaje się być białe. Piękne światło - idealne do zdjęć. 
Potrzebuję kolorowego kontrastu. Wybieram oranż, więc zadanie jest banalnie proste. Wystarczy marchewka, a do tego już tylko sezam, oliwa i odrobina bulionu. Wielkie było moje zaskoczenie, kiedy spróbowałam tego zestawu po raz pierwszy. Słodycz marchewki i orzechowy smak sezamu zaskakująco dobrze ze sobą współgrają.


Marchewka z sezamem (porcja dla 2 osób)
4 średnie marchewki
1 łyżka prażonego sezamu
1 filiżanka bulionu
sól, pieprz
szczypta curry

Marchewkę kroimy w talarki - wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Smażymy przez kilka minut, a następnie zalewamy bulionem i dusimy, aż delikatnie zmięknie. Marchewka powinna jednak pozostać sprężysta. Dodajemy sól, świeżo zmielony pieprz oraz szczyptę curry. Zestawiamy z ognia i dodajemy podprażone ziarno sezamu.
Idealny dodatek do obiadu. Przepis podpatrzony z zestawu lunch'owego, który swego czasu zamówiła do pracy Pani M. Jestem jej za to wdzięczna, bo stosuję go bardzo często.

Skoro oranż na talerzu, to w tle musi zabrzmieć Ultra Orange.

Pstrąg rozmarynowy

Oooooobiaaad! Dziś daniem dnia jest smażony filet z pstrąga zamarynowany w soku z cytryny, z czosnkiem i świeżym rozmarynem.
Rybę skrapiamy sokiem z cytryny, posypujemy pieprzem, dodajemy czosnek i gałązki rozmarynu. Odstawiamy do lodówki na co najmniej godzinę.


 Marynata
 sok z jednej cytryny
1 ząbek czosnku
 pieprz
świeży rozmaryn

Wyjmujemy z marynaty i solimy. Na patelni rozgrzewamy olej z pestek winogron, wrzucamy czosnek i rozmaryn. Po chwili wyjmujemy czosnek i smażymy kawałki ryby - kilka minut z każdej strony.
Tak przygotowanego pstrąga możemy podać skropionego cytryną, w towarzystwie marchewki z sezamem, szpinakiem, albo z puree ziemniaczanym.


A na koniec zaśpiewa nie kto inny jak sam Fisz.

Hummus i pita

Nie ma nic prostszego niż hummus. Wystarczy zmiksować ciecierzycę z puszki z oliwą, pastą tahini, sokiem z cytryny, odpowiednio przyprawić i gotowe. Ale nie ze mną te numery. Pani A nie była by Panią A, gdyby sobie odpowiednio nie komplikowała życia. Dziś nie idę na żadne kompromisy, dziś robię wszystko od podstaw, w ramach pracy nad charakterem. Większość ludzi ma swoje drobne szaleństwa. Jeden Taki, na ten przykład, co sobota odsuwa lodówkę, żeby za nią odkurzyć. Inny, ma w szafie swetry poukładane w idealne kosteczki, według kolorów... A ja robię sobie czasem hummus od podstaw. Wieczorem zalewam suchą ciecierzycę wodą. Rano gotuję ją w nowej, lekko osolonej wodzie, do miękkości. Czekam, aż wystygnie. Na suchej patelni prażę sezam do momentu uzyskania złotego koloru. Następnie miksuję go z olejem sezamowym. W ten sposób otrzymuję pastę tahini - inaczej masło sezamowe. W moździerzu rozbijam łyżeczkę kminu rzymskiego. Do blendera wrzucam ciecierzycę, pastę tahini, kmin, łyżeczkę sproszkowanej, słodkiej papryki, sok z połowy cytryny, oliwę, ząbek czosnku, jeśli trzeba sól. Całość miksuję. Jeśli masa jest zbyt gęsta, dolewam trochę wody, w której gotowała się ciecierzyca.



Składniki
200 g suchej ciecierzycy
4 łyżki pasty tahini
4 łyżki oliwy
sok z połowy cytryny
łyżeczka kminu rzymskiego
łyżeczka słodkiej sproszkowanej papryki
ząbek czosnku
sól

Pasta tahini
Filiżankę sezamu uprażyć na złoto na suchej patelni, zmiksować z dwiema łyżkami oleju sezamowego. Więcej na temat pasty można przeczytać tutaj.

Ale to jeszcze nie koniec. To było by zbyt łatwe. Dziś do hummusu upiekłam pitę. Do przesianej mąki dodałam łyżeczkę soli. W ciepłej wodzie rozrobiłam drożdże. Do mąki wlałam wodę z drożdżami, dodałam 2 łyżeczki oliwy. Wyrobiłam miękkie ciasto. Odstawiłam na godzinę w ciepłe miejsce. Kiedy ciasto podwoiło swoją objętość, podzieliłam je na osiem części. Każdą z kulek rozwałkowałam, podsypując delikatnie mąką, na placki o grubości 5 mm i ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawiłam ponownie do wyrośnięcia, tym razem na około pół godziny. Piekłam w temperaturze 230 stopni, aż placki delikatnie się zarumieniły, jakieś 10-15 minut.



Składniki
150 g mąki pszennej (białej)
150g mąki pszennej razowej
175 ml ciepłej wody
20 g drożdży
2 łyżeczki oliwy
sól

sobota, 28 stycznia 2012

Sery Korycińskie

Produkty regionalne to coś, czego powinniśmy śmiało próbować, ale co powinniśmy też promować - chwaląc się nimi, jak tylko się da. Jednym z takich produktów jest właśnie Ser Koryciński - podpuszczkowy ser wytwarzany na Podlasiu (gm. Korycin) z niepasteryzowanego mleka krowiego.
Jak głosi legenda, mieszkańcy Korycina nauczyli się wytwarzania serów od Szwajcarów - w czasie Potopu Szwedzkiego.
Podobno każdy, kto zna ten ser i wielbi jego walory smakowe, powinien choć raz wybrać się na Podlasie, by zobaczyć jak i przez kogo są wytwarzane.


Według mnie są genialne. Świeży jest delikatny, ale z każdym dniem dojrzewa i staje się coraz bardziej wyrazisty i ostrzejszy.
Chyba nie jestem w stanie jednym tchem wymienić wszystkich wersji "Korycina": klasyczny - naturalny, wędzony, z czosnkiem, z czarnuszką, z lubczykiem, z suszonymi pomidorami, z borowikami, z ziołami, z żurawiną... Na Hali Mirowskiej - jest takie urocze stoisko, gdzie wczoraj dopadł mnie paraliż decyzyjny: który tym razem wybrać? Na który mam ochotę? Przecież ja mam ochotę na wszystkie! Ja chcę tam zamieszkać!
Znam kogoś, kto na co dzień mieszka we Francji, więc doskonale wie, jak smakuje dobry ser. Od kiedy zaserwowałam "Korycina" w czasie jednej z wizyt w moim skromnym domu, czuję się w obowiązku obdarowywać nim Tę osobę. Zobaczyć błysk w czyimś oku na widok czegoś: pysznego,zdrowego, regionalnego, slow-food'owego? Bezcenne!
A. - wiesz, że Ciebie mam tu na myśli?!

Kromka świeżego chleba razowego z masłem i "Korycinem" na sobotnie śniadanie? Czego chcieć więcej!





Złota rybka

Jeśli kiedykolwiek spotkasz na swojej drodze złotą rybkę, nie dyskutuj z nią. Daruj sobie trzy życzenia - zjedz ją od razu!
Kolejny smak zapamiętany z dzieciństwa - makrela - zwana oficjalnie złotą rybką. Tłusta. O bardzo wyrazistym smaku.


Idealna do kanapek - można spokojnie zjeść ją bez dodatków, ale czemu nie urozmaicać sobie życia?
Chyba sama nie wpadłabym na pomysł, żeby potraktować ją chrzanem. Na szczęście są na tym świecie mądrzejsi ode mnie, którzy przetestowali ten zestaw i wynik okazał się strzałem w dziesiątkę. Dodatek chrzanu sprawia, że makrela staję się lżejsza, bardziej soczysta i zaskakująco dobra.

Pasta z makreli
1 średnia makrela
1 łyżka pokrojonego szczypiorku (można zastąpić natką pietruszki)
1 łyżka chrzanu
2 łyżki majonezu (można śmiało pominąć - jeśli ktoś, tak jak ja szczerze go nie poważa!)
pieprz (duuużo!)
1/2 łyżeczki słodkiej papryki
sok z cytryny

Makrelę obieramy ze skóry, pozbawiamy ości. Mięso rozdrabniamy widelcem i mieszamy z pozostałymi składnikami. Dodajemy przyprawy. Gotowa pasta nie wymaga użycia soli - moim zdaniem wędzona makrela ma jej wystarczająco dużo. Odrobina cierpliwości sprawi, że smaki się "przegryzą", zatem dajmy jej odstać przynajmniej 30 minut.

Jeśli nie mamy akurat makreli, a jakąś inną wędzoną rybę, to możemy śmiało ją wykorzystać. Ja miałam ochotę na pstrąga - też złota rybka (co widać na załączonym obrazku).



Kolejny raz zrezygnowałam z wymyślania trzech życzeń - za dużo z tym zachodu! A pasta? Mmmmm...






Przepis z White Plate

Hala Mirowska - czyli jak skutecznie poprawić humor jedzeniem?

Piątek - koniec tygodnia i początek. Ulubiony dzień milionów. Piątkowy poranek tradycyjnie zaczynam w towarzystwie Wojciecha Manna, a jak do tego dołączy jeszcze Michał Nogaś, to już wiadomo, że coś z tego będzie. No i jest - kolejna rekomendacja książki do nabycia drogą kupna i przeczytania rzecz jasna!
Potem szybkie śniadanie i milion dylematów, czyli przede wszystkim pytanie zasadnicze: co na siebie założyć? Ma być ładnie, czy ciepło, bo za oknem wyjątkowo powiało dziś chłodem, a spadek temperatury do -10 st nie jest jednak powodem wystarczającym, by nie pojawić się w pracy. Przede mną jeszcze bieg do metra, a potem chwila przyjemności, czyli spacer jedną z najbardziej tajemniczych i zjawiskowych uliczek, czyli Próżną (czy tylko próżne dziewczyny lubią Próżną ulicę???) Jeszcze parę kroków i jestem na miejscu.
Dzień nie zapowiadał się szczególnie spokojnie, ale... wizyta na Hali Mirowskiej w czasie lunchu okazała się być genialną terapią. Czyste szaleństwo! Wyskoczyłam po ryby, a wróciłam nie tylko z odmrożonymi kończynami, ale także z torbą pełną świeżych i wędzonych pstrągów oraz całym zestawem serów korycińskich.


Po tej wizycie entuzjaści pstrągów nie mieli już czego szukać, a była dopiero 13-sta... Zdradziłam tym samym żoliborski bazarek, ale to było silniejsze ode mnie. 

Zatem jest plan - będzie o serach korycińskich i będą ryby... A może coś jeszcze? Mam podstawy, żeby twierdzić, iż Pani A. zapoda w końcu coś mięsnego, ale może to tylko moja wyobraźnia, poddana nieoczekiwanie hibernacji?

czwartek, 26 stycznia 2012

Szpinak

Wiele zalet ukrytych pod krótką i lekko szeleszczącą nazwą. Czy są jeszcze na świecie ludzie, którzy kojarzą go z paskudną, pozbawioną smaku paćką, którą niegdyś karmiono dzieci w przedszkolu? Mnie karmiono i mam ten smak w pamięci. Moja awersja do szpinakowego „braku smaku”, równała się awersji do kompotu z rabarbaru. Zupełnie nie rozumiem, skąd wziął się pomysł, by pozbawić szpinak smaku i podawać go w formie niedoprawionej i brutalnie rozdrobnionej substancji?
Szczęśliwie jednak szpinak przetrwał ciężkie czasy. Dziś wiadomo, że kilka sprytnych sposobów pozwala wydobyć z niego to, co najlepsze.


Szpinak można wykorzystać do świeżych sałat, farszy do pierożków (np. z kozim serkiem),  czy do cannelloni (np. z ricottą)… Mogłabym tak jeszcze wymieniać.
Ale dziś będzie najprostszy z możliwych sposobów. Miałam ochotę na szpinak w wersji podstawowej, która moim zdaniem jest genialna - w swej prostocie. Na szczęście zdobycie świeżego, pięknego szpinaku nie jest już wyzwaniem.


Duży pęk świeżego szpinaku
1 średnia cebula
1 duży ząbek czosnku
Gałka muszkatołowa (!)
Pieprz, sól
oliwa

Na rozgrzaną oliwę wrzucamy drobno pokrojoną cebulę, którą podsmażamy do momentu zeszklenia. Dorzucamy liście szpinaku - pozbawione twardawych łodyżek (delikatnie rwiemy liście, jeśli są duże). Gdy szpinak wystarczająco zmięknie i niestety straci swoją pierwotną objętość, dorzucamy drobno posiekany czosnek. Na koniec doprawiamy solą i pieprzem. Do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze ostatniego, choć niewątpliwie kluczowego elementu: świeżo startej gałki muszkatołowej, której aromat doskonale harmonizuje się ze szpinakiem.
Wersję bazową możemy zmieniać – dodając starty parmezan, albo odrobinę śmietany, albo jedno i drugie.


 Mam wrażenie, że ten Pan też kocha szpinak i próbuje  coś o nim zaśpiewać, ale nie ma do końca śmiałości: "Szszszszzzzzzz...."

środa, 25 stycznia 2012

Zielone curry z krewetkami

Pomyślałam sobie: zjadłabym "coś dobrego", ale nie chce mi się sterczeć godzinami w kuchni. Szybka analiza zawartości lodówki i już wiem! Zrobię sobie krewetki w zielonym curry. Danie o działaniu rozweselającym, rozgrzewającym, które właściwie robi się samo, a jego przygotowanie zajmuje akurat tyle czasu, ile gotowanie porcji ryżu. Danie w sam raz na kolejny zimowy dzień bez słońca.



garść mrożonych krewetek
niewielka cebula
ząbek czosnku
1 peperoncino
świeży imbir (około 2 cm)
dwie łyżeczki zielonej pasty curry
mała puszka mleka kokosowego
sok z połowy limonki
posiekana kolendra lub natka pietruszki
ryż jaśminowy
oliwa
ewentualnie sól


Drobno pokrojoną cebulę i posiekany ząbek czosnku podsmażamy na oliwie, uważając, żeby przypadkiem nie przypalić czosnku, który robi się wtedy gorzki i moim zdaniem zupełnie niejadalny.
Dodajemy starty imbir i pastę curry - mieszamy. Dorzucamy krewetki i chwilę podsmażamy. Następnie dolewamy mleko kokosowe i czekamy aż całość się zagotuje. Jeśli mamy wystarczająco dużo odwagi, wrzucamy ostrą papryczkę. Podobno im mniejsza, tym ostrzejsza. Swoją drogą, ciekawe, czy to zdanie sprawdza się również w odniesieniu do osób? :-p Ja dodałam jedno maleńkie, suszone peperoncino. Doprawiamy sos sokiem z limonki i ewentualnie solą. Curry podajemy z jaśminowym ryżem, obficie posypane posiekaną kolendrą lub natką pietruszki.
Cel został osiągnięty, humor mam zdecydowanie lepszy, a za oknem chyba się przejaśnia...

wtorek, 24 stycznia 2012

Pancakes

Wolny dzień to doskonała okazja, żeby celebrować śniadanie. Największym przebojem na mojej prywatnej liście przebojów śniadaniowych są pancakesy. Pan J. zawsze deklaruje pomoc w ich przygotowaniu i trzeba przyznać, że nieźle potrafi namieszać :-)



Każdy ma swoje ulubione dodatki. Ja najbardziej lubię serek waniliowy i mus malinowy. Latem, kiedy pojemniczek malin kosztował 3 złote na Hali Mirowskiej, zrobiłam zapasy i zamroziłam mus na gorsze czasy. Pan J. jada pancakesy "na bogato" z bitą śmietaną, a Pani O. tylko i wyłącznie w wersji ortodoksyjnej, czyli z syropem klonowym. Ile osób - tyle wersji.



szklanka mąki
jajko
330 ml maślanki
3 łyżki cukru
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka sody
dwie łyżki masła
olej do smażenia

Wymieszać przesianą mąkę z cukrem, proszkiem do pieczenia i sodą. Wymieszać maślankę, żółtko i stopione masło. Połączyć suche i mokre sładniki. Ubić pianę z białka i delikatnie dodać do masy. Smażyć na patelni posmarowanej np. olejem z pestek winogron. Podawać z ulubionymi dodatkami, np. syropem klonowym, miodem, owocami...


Pesto pietruszkowe

Nie będę ukrywać - uwielbiam pesto. Zarówno w wersji podstawowej, czyli bazyliowej, jak i wersji pietruszkowej. Zapach i smak pietruszki kojarzy mi się z dzieciństwem, czyli bardzo pozytywnie. Między innymi z pewnym bardzo konserwatywnym kulinarnie ( i nie tylko!) domem, w którym rządziła Ciocia Klara - niewątpliwy autorytet kulinarny, który nie uznawał eksperymentów w tej dziedzinie.
Rosół - podawany zawsze z natką pietruszki, ziemniaczki - podobnie, najlepsze pod słońcem jajka faszerowane - również z ogromną ilością pietruszki. Mniam!
Ale nie o tym miałam pisać! Wróćmy zatem do pesto, które możemy jeść nie tylko z makaronem, ale również możemy stosować jako dodatek do kanapek. Świetnie smakuje z chlebem razowym i kozim serem, albo z grzankami z bagietki z dodatkiem parmezanu. Oprócz walorów smakowych i estetycznych, pesto to bomba witaminowa, a o tej porze roku witamina c jest na wagę złota.

 
Pesto pietruszkowe
2 pęczki natki pietruszki
2 ząbki czosnku (ilość dla osób o silnych nerwach!)
garść pestek słonecznika
2 łyżki tartego parmezanu
sól i pieprz
ok. 1/2 szklanki oliwy

Listki pietruszki, czosnek, pestki słonecznika, parmezan, sól i pieprz miksujemy. Następnie stopniowo dodajemy oliwę i miksujemy aż do uzyskania gładkiej masy.
Gotowe pesto możemy spokojnie przechowywać przez kilka dni w lodówce w zamkniętym słoiczku, ale w moim przypadku to rozwiązanie raczej się nie sprawdza, bo moja wyjątkowo słaba "silna wola" wystawiona na próbę, przegrywa z łakomstwem i miłością do tej zielonej - za przeproszeniem - "papyrdy".
Każdy, kto choć raz zrobił je sam, prawdopodobnie wie, o czym mówię.

niedziela, 22 stycznia 2012

Ciastka owsiane

Bardzo lubię wszelkie notatniki, kalendarze i "zeszyciki" służące do zapisywania niekoniecznie złotych myśli. Najczęściej kończy się to tak, że już nic w nich nie zapisuję, tylko utykam luźne kartki, zdjęcia, bilety. Oto jeden z nich - bardzo "dziewczyński" :-)


Wewnątrz kilka prostych przepisów. I jeden nadzwyczajnie prosty.


Jak mawiał mój nauczyciel matematyki w liceum: "trzeba przyznać, że charakter masz brzydki, pisma naturalnie..." i jak się tu z Panem nie zgodzić, Panie profesorze... A przepis jest wręcz ascetyczny. 100g płatków na ten przykład. Jakich płatków? Śniegu? Opis wykonania również jest dosyć dyskretny: suche składniki wymieszać, dodać jaja i masło. Ciastka owsiane robiłam tyle razy, że żadne szczegóły nie są potrzebne. Za każdym razem przepis modyfikuję w zależności od tego, jakie akurat bakalie mam pod ręką. Tym razem są to morele, suszona żurawina, jabłka - suszone przez Panią E. i orzechy laskowe (wyhodowane i wyłuskane przez Pana G.). Niesiarkowane morele nie są może zbyt urodziwe, ale za to jak smakują!



Podstawowa wersja przepisu.

100g płatków owsianych
100g mąki pszennej (tym razem wybrałam pełnoziarnistą)
80 g cukru (dodałam trzcinowy, w którym przechowywałam laskę wanilii)
2 łyżki rodzynków
2łyżki orzechów
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 roztrzepane jaja
100 g miękkiego masła
szczypta soli

Mieszamy suche składniki, w tym bakalie. Dodajemy jajka, masło. Moczymy ręce w zimnej wodzie i formujemy kulki, które rozpłaszczamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Pieczemy, aż ciastka będą złote, w temperaturze 180 stopni. Ciastka można dość długo przechowywać w szczelnie zamkniętej puszcze. Z podanych proporcji uzyskałam 24 ciastka.

Zupa - krem z dyni

Wiadomo - sport to zdrowie. Warto popracować nad masą mięśniową. W ramach regularnych ćwiczeń fizycznych należy przytaszczyć do domu wielką dynię. I tu pojawia się pytanie: co z nią zrobić? Problem może szczególnie dotknąć osoby, które nie celebrują tradycyjnego - słowiańskiego święta o wdzięcznej nazwie Halloween. Otóż można ją kulinarnie wykorzystać na wiele sposobów. Jednym z nich jest moja ukochana zupa - krem. Nie dość, że dobra, zapewne również zdrowa, to jeszcze spełniająca wszystkie wymagane normy estetyczne. To jest dopiero kolor! A do tego tempo jej przygotowania jest porównywalne z czasem przygotowania "gorącego kubka".



Zupa - krem z dyni

1/2 dużej dyni
2 duże ząbki czosnku (lub więcej - w ramach walki z potencjalnymi wampirami energetycznymi)
2 ziemniaki  (opcjonalnie - dodatkowy zagęszczacz zupy)
1 duży kubek bulionu warzywnego (może być z kostki eko)
sól, pieprz
szczypta curry
oliwa

Pokrojoną w kostkę dynię (oraz ziemniaki - jeśli je dodajemy) podsmażamy przez kilka minut na oliwie, dorzucamy czosnek i po chwili zalewamy bulionem. Gotujemy tak długo, aż dynia zmięknie i zacznie się rozpadać. Miksujemy na gładką masę i przyprawiamy solą, pieprzem i odrobiną curry.
Można podawać z różnymi dodatkami: gęstym jogurtem naturalnym, grzankami, startym serem (np. serem bursztyn), podprażonymi pestkami dyni lub ziarnem sezamu.


Dynia chyba już zawsze będzie mi się kojarzyć z opowieścią Pani A. o jej podróży pociągiem PKP relacji Warszawa - Gdynia, w której współtowarzyszem w przedziale był pewien Azjata, który na każdej stacji pomiędzy Warszawą, a miejscem docelowym, którym w jego przypadku była Gdynia, zadawał jedno i to samo pytanie, które było krótkie acz treściwie. Brzmiało mianowicie: "Diiiinia????"
Ale kto wie, może nie o Gdynię mu chodziło, a raczej o miskę pożywnej zupy?

Crumble - maliny pod słodką kruszonką

Jak sprawić by w połowie stycznia zawitało do nas lato? Nie będzie to trudne, jeśli przygotujemy owocowy deser. Poza tym dziś niedziela, a niedziela bez deseru może być jedynie tanią imitacją tego dnia. 
Za oknem sypie śnieg. Upał raczej zelżał, ale nic to! U mnie dziś pachnie malinami.
Crumble to bardzo wdzięczny deser - szybki, niespecjalnie skomplikowany - właściwie banalnie prosty. To połączenie dowolnie wybranych owoców i słodkiej kruszonki - przepis można modyfikować wedle indywidualnych preferencji. Ja nie byłabym sobą, gdybym czegoś w nim nie zmieniła. Tym razem zamiast zwykłej mąki używam zmielonych płatków owsianych.




Maliny pod kruszonką (proporcje na duże naczynie do zapiekania)

Mrożone maliny
Zmielone migdały
Cukier
Esencja waniliowa

Kruszonka:
110 g zmielonych płatków owsianych
75 g zimnego masła
75 g cukru
Migdały (do posypania)

Maliny układamy na dnie naczynia. Skrapiamy esencją waniliową, posypujemy zmielonymi migdałami oraz cukrem.
Kruszonkę przygotowujemy łącząc zmielone płatki owsiane z pokrojonym masłem, a następnie z cukrem. Delikatnie mieszamy składniki opuszkami palców, tak aby powstały niewielkie grudki.
Owocową warstwę przykrywamy kruszonką. Wierzch posypujemy jeszcze migdałami.
Całość zapiekamy w 180 st. do momentu, kiedy kruszonka stanie się chrupiąca i apetycznie złocista.





sobota, 21 stycznia 2012

Konfitura z cebuli.

Dziś do akcji wkracza Pani A.

Pokonałam wreszcie wszystkie ograniczenia techniczne i postanowiłam dzisiaj coś opublikować. Jak już zdążyła donieść Pani S. - pojechałam na Bio Bazar do Fabryki Norblina. Nabyłam między innymi bardzo zgrabną dynię hokkaido, czerwoną cebulę, chleb orkiszowy, niesiarkowane morele, daktyle i kawałek koziego sera - niezły misz-masz, ale gdzie nie spojrzysz: i to kusi... i to nęci...




Do zrobienia konfitury z czerwonej cebuli zainspirowała mnie wizyta w "Opasłym Tomie" w miniony czwartek. Właściwie trafiłam tam zupełnie przez przypadek, ponieważ okazało się, że plan A się nie powiódł, bo pierwotny cel wizyty tego dnia był zamknięty, plan B również nie wypalił, bo knajpa zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się zupełnie inna. Właśnie w "Opasłym" spróbowałam konfitury z cebuli, którą podano jako dodatek do deski serów i to było to!
Okazuje się, że zrobienie konfitury jest bardzo proste. Wymaga jednak pewnych poświęceń. Nie są to "krew, pot i łzy". Powiedzmy sobie szczerze: tylko łzy... Jeśli mamy przy tym starannie wytuszowane rzęsy - efekt misia pandy - murowany. No to sobie popłakałam. Czy to za sprawą cebuli, czy może z innego powodu, nie do końca wiadomo... Jedno jest pewne - wyglądam teraz jak panda!



1kg czerwonej cebuli
3 ząbki czosnku
oliwa
suszony tymianek
3 łyżki miodu
6 łyżek octu balsamicznego
sól
pieprz

Kroimy zatem kilogram cebuli w piórka, dusimy do miękkości na oliwie, jeśli posolimy od razu - cebula szybciej zmięknie. Gdy już będzie miękka - zwiększamy temperaturę i podsmażamy cebulę na złoto. Dodajemy posiekany czosnek, roztarty w dłoniach tymianek, doprawiamy miodem (tu pojawił się problem, bo w okazało się, że posiadam przynajmniej trzy gatunki!). Wybrałam lipowy. Następnie dodajemy ocet balsamiczny, czekamy aż się zredukuje, dodajemy świeżo zmielony pieprz i ewentualnie jeszcze sól i gotowe!


Link
wg przepisu Agnieszki Kręglickiej

Polpette di melanzane

Pani A. prawdopodobnie szaleje teraz na bio - bazarze w Fabryce Norblina - znaczy się będzie "slow food". A ja tymczasem spędzam czas na uskutecznianiu przepisu z serii "nówka - sztuka". Motywem przewodnim będzie bakłażan, ale inaczej niż zwykle. Nie wiem, czy pamięć nie płata mi figla, ale mam w głowie obrazek z dzieciństwa, kiedy nasz Tata eksperymentował w przydomowym ogródku i hodował między innymi bakłażany. Wygląda na to, że był pionierem ruchu Slow Food! Może przez to bezpowrotnie straciłam głowę dla tego warzywa?


Pulpety z bakłażana. "Pulpet" to jedno z moich ulubionych określeń. Zajmuje miejsce zaraz za moim nr 1 czyli "garsonką". Nie bez powodu jednak go używam - mogłabym go swobodnie zastąpić słowem "kotlecik", ale skoro to włoska wersja - wegetariańskiego - kotleta mielonego, to przestrzegajmy reguł.
Owe pulpety nie dawały mi spokoju odkąd dowiedziałam się o ich istnieniu. Uznałam, że dziś jest ten dzień. Popełniłam 12 sztuk. Są delikatne, miękkie, wręcz kremowe. Włosi podają je z sosem pomidorowym i makaronem. Ja mogę je jeść same - ewentualnie w towarzystwie sosu pomidorowego.

Polpette di melanzane (proporcje na 12 zgrabnych pulpetów)

1 bakłażan
ser bursztyn
bułka tarta
1 żółtko
natka pietruszki
czosnek
gałka muszkatołowa
sól, pieprz,
tymianek (lub inne przyprawy wedle uznania)

Nie będę ukrywać, że odrobinę zmodyfikowałam przepis. Świeżą miętę zastąpiłam natką pietruszki, a parmezan polskim serem bursztyn.
Bakłażana kroimy na pół. Skrapiamy oliwą i pieczemy do momentu, aż miąższ stanie się wystarczająco miękki. Po upieczeniu oddzielamy od skóry, odciskamy nadmiar soku, rozdrabniamy widelcem i zostawiamy do przestygnięcia.


Do bakłażana dodajemy przyprawy (czosnek, posiekaną natkę pietruszki - w moim przypadku w ilości hurtowej, sól, pieprz, gałkę muszkatołową, tymianek), tartą bułkę, starty ser (proporcję "na oko" - tak, żeby powstała w miarę zwarta masa) oraz jedno żółtko. Całość łączymy i formujemy niewielkie pulpety.

Smażymy do uzyskania złoto - brązowego koloru. Wykładamy na papierowy ręczniczek, żeby usunąć nadmiar tłuszczu, bo każdy wielbiciel wyrobów bakłażanowych wie, że pan bakłażan ma słabość do tłuszczu.
Zgodnie z pierwowzorem, pulpety z bakłażana podajemy z makaronem i wcześniej przygotowanym sosem pomidorowym.



Według mnie są genialne!

Przepis zaczerpnięty stąd:

Weekend!

Przepis na dobry początek weekendu! Zna ktoś? To może tym razem tak:
Po pierwsze trzeba wyjść z pracy. Po drugie pójść do kina na film, na który od dawna się czekało i który zgodnie z oczekiwaniami okazał się być świetny. Panie Polański - wszystko wskazuje na to, że szwajcarski areszt domowy podziałał na Pana twórczo. "Rzeź" jest zaskakująco dobra! Jedyne79 minut filmu, tylko cztery postacie, jedno mieszkanie... i ja wraz z nimi przeżywająca traumę tego spotkania. Jako widz powinnam mieć nad nimi przewagę, ale tu stało się coś dziwnego. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem piątą postacią i że zdenerwowanie również u mnie zaczyna osiągać niebezpieczny poziom. Mimo to śmiałam się momentami do łez - choć paradoksalnie nie było z czego się śmiać. Świetna gra aktorska, świetne zdjęcia - ta dziwna perspektywa i ten niesamowity amerykański charakter filmu! Majstersztyk!




Tyle o filmie, ale dzień się jeszcze nie skończył, bo okazuje się, że jest kolejna niespodzianka. Przewodnik Warsaw City Alive czekający na mnie w skrzynce pocztowej. Wywalczyłam go i jest już mój! Polecam każdemu, kto lubi wiedzieć więcej o swoim mieście. I nie dajcie się zwieść - to nie jest klasyczny przewodnik. Jego hasło przewodnie brzmi "Jak się zgubić, żeby znaleźć?" A wiem, że znaleźć dzięki niemu można wiele. To co, może spacerek po mieście?

Skoro jest tak ambitnie, to trzeba zaplanować jeszcze kolejne dni. Nie samym piątkiem przecież człowiek żyje! A może by jutro pójść do TR-u na "Między nami dobrze jest", bo Jarzyna, bo Woronowicz, bo nie widziałam, bo chcę!



A poza tym zwykła sobota, czyli wizyta w warzywniaku, słuchanie RKD'u i kolejne kuchenne eksperymenty, które jeśli nie zakończą się katastrofą, to pewnie znajdą swoje miejsce gdzieś tutaj. Mam ochotę na Polpette di melanzane i na Truskawkowe Crumble, i jeszcze na to ... i na tamto też...
A co potem? Będzie i w międzyczasie, i potem...

Udanego początku, środka i końca weekendu!

środa, 18 stycznia 2012

Cytrynowe ciasto Panny Dahl

Podobno Sophie Dahl dostała ten przepis od taksówkarza z Sorrento. Ciekawe, jaki przepis podałby mi pierwszy napotkany przeze mnie warszawski taksówkarz? Wolę pozostawić to pytanie bez odpowiedzi i zająć się migdałowo - cytrynowym przepisem.




Odważyłam się i spróbowałam. Wygląda pięknie, ale ja nadal zastanawiam się, czy to efekt użycia mielonych migdałów, czy jednak niestety to coś na "z"? Co do smaku nie mam zastrzeżeń. Migdał z cytryną tworzą duet niemal doskonały. Ale ta konsystencja... Chociaż może nie powinnam się nad tym zastanawiać - przecież usłyszałam od Pani O. okrzyki zachwytu i mam na to świadków!



Cytrynowe ciasto Capri
150 g masła
1 szklanka miałkiego cukru
6 jajek
sok i skórka otarta z 4 cytryn
300 g (2 szklanki) migdałów podprażonych i zmielonych
1 szklanka mąki ziemniaczanej

 Masło ucieramy z cukrem. Dodajemy żółtka, skórkę oraz sok z cytryny (tę część operacji wykonujemy ostrożnie, bo sok może spowodować zważenie ciasta). Białka ubijamy na niezbyt sztywną pianę i dodajemy do utartego z cukrem masła. Delikatnie łączymy z migdałami i mąką ziemniaczaną.

Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni C. Ciasto wstawiamy do piekarnika i po upływie 10 minut zmniejszamy temperaturę do 150 stopni C. Pieczemy przez kolejne 40 minut.

Podajemy oprószone cukrem pudrem i jeśli ktoś lubi w towarzystwie bitej śmietany.


Przepis pochodzi z książki "Apetyczna panna Dahl" autorstwa Sophie Dahl.

niedziela, 15 stycznia 2012

Orzotto verde

Pęczak to moja ulubiona kasza, a wersje orzotta mogą być najróżniejsze. Moje ulubione to Orzotto d'Oro (czyli kasza z dynią w kolorze złotym) oraz wersja zielona. Jak łatwo się domyśleć zielony kolor uzyskujemy dzięki odpowiednio wybranym warzywom. Ja mam szczęście - ulubiony żoliborski warzywniak zapewnia mi wybór czego tylko zapragnę - nawet w środku kapryśnej zimy.


Orzotto verde

kasza pęczak (ok. 4 łyżki na osobę)
bulion ekologiczny
por
cukinia
szpinak (najlepiej świeży)
natka pietruszki
czosnek
oliwa (ewentualnie masło)
kieliszek białego wina
sól, pieprz, gałka muszkatołowa

Pora i cukinię podsmażamy na oliwie. W osobnym garnku rozgrzewamy oliwę (lub masło) i podsmażamy kaszę. Po kilku minutach dolewamy do kaszy kieliszek wina, a po jego odparowaniu zaczynamy wlewać bulion (pamiętając o odpowiednim jego dozowaniu - nie wlewamy całego płynu od razu).
Szpinak podsmażamy z czosnkiem, gałką muszkatołową, dodajemy sól i pieprz.
Gdy kasza zacznie mięknąć dodajemy cukinię i pora. Odpowiednio miękką kaszę wraz z dodatkami doprawiamy do smaku pieprzem i - jeśli to konieczne - solą.
Podajemy na pierzynce ze szpinaku i posypujemy natką pietruszki. Możemy dodać starty ser: np. parmezan lub polską wersję czyli ser bursztyn.



Jeśli ktoś, tak jak ja dziś, spędził niedzielne przedpołudnie jeżdżąc na łyżwach, to może być pewien, że Orzotto verde sprawdzi się jako posiłek regeneracyjny. Mi już jest lepiej!

sobota, 14 stycznia 2012

Radiowy Dom Kultury

Jeśli dziś sobota, to czas miedzy 12:00 a 14:00 należą do Trójkowego RDK'u. W tym momencie nie istnieję, nie ma mnie dla nikogo. Jestem tylko ja i radio - to radio! Zawsze coś tam dla siebie znajdę - często nową muzykę, namiary na nowe książki, zapowiedzi wystaw, koncertów. To taki radiowy organizator czasu wolnego.

Jakież było moje szczęście kiedy usłyszałam, że w dzisiejszym odcinku będzie mowa o projekcie WARSAW City Alive, którego celem jest poznawanie przestrzeni miejskiej poprzez odkrywanie znaków na ogół przez nas nie dostrzeganych.Nie jest to klasyczny przewodnik. To opowieść o Warszawie z perspektywy różnych osób, w różnym wieku i o różnym doświadczeniu życiowym i zawodowym. To również instrukcja obsługi miasta, czyli kilka wskazówek jak szukać - i co ważniejsze - jak znajdować najmniejsze choćby przejawy sztuki ulicznej.

Żoliborz


Przewodnik dostępny jest w wersji elektronicznej oraz na specjalne zamówienia w wersji tradycyjnej - drukowanej. Zawiera mnóstwo zdjęć i namiarów na smakowite kąski. Problem w tym, że trzeba się spieszyć, bo street art pojawia się i znika z dnia na dzień.
 


Żoliborz


Żoliborz (Battlemouse by Swanski)


Polecam wszystkim, którzy nie potrafią obojętnie przejść obok street art'owych dzieł. Ja złapałam się już na tym, że gdzie bym nie była, zawsze instynktownie szukam miejsc, gdzie mogą kryć się elementy tak zwanej sztuki ulicznej. Taką mam słabość!

Owsianka

Chyba jestem monotematyczna. Kolejny raz o śniadaniu i kolejny raz z płatkami owsianymi w roli głównej. Mówi się trudno! Wytłumaczmy to uzależnieniem, słabością, chwilowym kryzysem wywołanym zimą i brakiem wystarczającej ilości promieni słonecznych.
Wszystko wskazuje na to, że moje śniadania są częściej słodkie, niż wytrawne. Zimowa pora sprawia, że dzień bez owsianki jest dniem straconym.
Przedstawiam mój sprytny sposób na owsiankę bez gotowania, bez wysiłku - właściwie ona zrobi się sama.






Owsianka waniliowa z morelami (porcja na jedną miseczkę):

garść płatków owsianych
3 suszone morele (używam moreli niesiarkowanych -suszonych na słońcu)
kilkanaście migdałów
jogurt naturalny
kilka kropel esencji waniliowej

Owsiankę częściowo przygotowujemy wieczorem - w dniu poprzedzającym nasze śniadanie.

Kroimy morele i mieszamy z płatkami owsianymi. Połowę jogurtu naturalnego mieszamy z esencją migdałową, a następnie łączymy z płatkami i morelami. Resztę jogurtu zostawiamy na rano. Przez noc płatki wchłoną jogurt i staną się miękkie wręcz kremowe, a morele oddadzą smak i słodycz.
Rano do powstałej masy dodajemy resztę jogurtu (amatorzy słodkości mogą dodać jeszcze odrobinę miodu) oraz podprażone migdały.
Powstała masa jest delikatna, przyjemnie słodka i morelowa, a nuta wanilii i migdały dodają jej nieoczekiwanie charakteru.


Nie lubię zimy! Źle znoszę ciemności jej towarzyszące. Poranki są dla mnie ostatnio koszmarem. Pogoda nie zachęca do wyjścia z domu, ale myśl o owsiance morelowo - waniliowo - migdałowej w towarzystwie świeżo zaparzonego espresso sprawia, że kolejny raz powtarzam sobie słowa: "Wstań i idź!" I to działa! To moja owsiana terapia anty-zimowa.

wtorek, 10 stycznia 2012

Granola!


Zacznijmy od śniadania. Od czegoś przecież musimy zacząć! Skoro według niektórych śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia, to dlaczego nie zacząć tego dnia od czegoś przyjemnie chrupkiego, wystarczająco słodkiego i chyba całkiem nieźle energetyzującego?
Uwielbiam śniadać i uwielbiam przygotowywać granolę!!! Ten, kto choć raz sam ją zrobił, wie o czym mówię i wie, że gotowy produkt o tej nazwie nijak się ma do granoli homemade.




Granola jest świetną alternatywą dla nudnych płatków śniadaniowych. Łatwa w przygotowaniu, choć jednak odrobinę czasochłonna. Najfajniejsze w niej jest to, że możemy dowolnie komponować składniki i dostosowywać ją do własnego "widzimisie". Ja tak właśnie robię.
Moim zdaniem jest nie tylko pyszna, ale i "wyględna" choć może nie dla wszystkich. Jadłam ją kiedyś w pracy, jako drugie śniadanie. Zobaczył to mój kolega. Spojrzał na zawartość miski i powiedział: "O! jedzenie dla chomika". Nie miałam w życiu chomika, więc może dlatego tak kocham to jedzenie.Może w ten sposób rekompensuję sobie trudne dzieciństwo pozbawione chomików.

Zaczynamy od wymieszania wszystkich suchych składników, czyli dowolnie wybranych płatków, otrębów, sezamu, migdałów (można zastąpić je orzechami, pestkami dyni, słonecznika), soli, cukru (jeśli lubimy słodszą wersję). Następnie dodajemy sok jabłkowy oraz miód (płynny). Po wymieszaniu powstaną nam posklejane, słodkie grudki, które rozsypujemy na blaszce wyłożonej pergaminem. Pieczemy w 150st do czasu aż granola uzyska złoty kolor. Trzeba pamiętać o częstym mieszaniu, bo granola jest kapryśna i jeśli przestajemy na nią zwracać uwagę, to odpłaca nam się goryczą spieczonych kawałków.



Granola z migdałami

3 kubki płatków owsianych (najlepiej górskich)
1/2 kubka otrębów (np. pszennych)
1/2 kubka sezamu
1/2 kubka soku jabłkowego (lub 1 starte jabłko)
2 garście migdałów (najlepiej gdyby nie były łuskane i solone)
1 garść rodzynek
1 garść żurawiny
2 łyżki miodu
szczypta soli
łyżka cukru trzcinowego (opcjonalnie)

Oczywiście powyższy przepis jest tylko wariacją na temat i można go dowolnie zmieniać i dostosowywać do własnych upodobań.
Jedna tylko uwaga - trzeba z nią ostrożnie. Silnie uzależnia! Na szczęście Minister Zdrowia jeszcze przed nią nie ostrzega.