czwartek, 30 maja 2013

Lunch box na piątek - sałatka z komosy ryżowej z warzywami

Nareszcie nadszedł czas, kiedy od pomysłu na jutrzejszy obiad, do jego wykonania dzieli nas zaledwie chwila i gdy sam proces wymyślania nie jest specjalnie bolesny. Wystarczą minimalne zapasy podstawowych produktów plus odrobina sezonowych warzyw i ziół. Nie musimy niczego smażyć, długo gotować, czy piec. Wystarczy posiekać, wymieszać, zapakować i radośnie skonsumować następnego dnia w pracy.

 

Jutro mój lunch box będzie zawierał sałatkę z: komosy ryżowej, świeżego ogórka, pomidora malinowego (oraz dodatkowo - suszonego), dymki, kaparów, dużej ilości świeżego tymianku.
Tym, co dopełni całości, będzie sos, który powstał z czosnku utłuczonego w moździerzu z solą morską wraz z liśćmi bazylii, z dodatkiem soku z imbiru i oliwy z oliwek. Do tego pieprz i ostra papryka i gotowe!



niedziela, 26 maja 2013

Sałatka mniej lub bardziej nicejska

Ten przepis może zdenerwować ortodoksyjnych wielbicieli sałatki nicejskiej. Ja sama już dawno straciłam pewność, co do składników, które powinny się z niej znaleźć, a które są w niej wręcz zakazane.
Jedno jest pewne baza zawsze jest taka sama: gotowane jajka, czerwona cebula, tuńczyk, czerwone pomidory, oliwa, ocet winny...

 

Ja wbrew wszystkiemu i wszystkim dodałam trochę od siebie: sałatę karbowaną, kapary, oliwki, dymkę zamiast czerwonej cebuli, sos musztardowy i sporą garść świeżego tymianku.

Może popełniłam kulinarne przestępstwo... Może stworzyłam podróbkę, ale dziś właśnie tego smaku trzeba mi było. Taka niedzielna improwizacja z Niceą w tle.


wtorek, 21 maja 2013

Anchoiade - smakując Prowansję

Od pewnego czasu bywam w Prowansji. Nie jest to jednak przebywanie w sensie fizycznym, ale raczej bywanie w wymiarze duchowym i kulinarnym, a wszystko to za sprawą pewnej lektury*.
Czterdzieści lat temu pewna pisarka i autorka książek kulinarnych postanowiła przenieść się z Kalifornii do Prowansji i całą tę historię opisała ze szczegółami (zwłaszcza kulinarnymi) w swojej książce. Na szczęście dla czytelnika Brennan wie, o czym pisze, więc lektura ta jest czystą przyjemnością, która pobudza zmysły (o apetycie nie wspominając).
Właśnie dzięki Georgeanne Brennan zapragnęłam nagle grzanek z anchoiade.I tak też uczyniłam.

Prowansalskie anchoiade**
1 ząbek czosnku
szczypta soli gruboziarnistej
2 duże garście oliwek (ja użyłam różnych gatunków)
1-2 łyżki oliwy z oliwek (z pierwszego tłoczenia)
natka pietruszki
1 łyżka kaparów
1 filet anchois
kilka gałązek świeżego tymianku




Czosnek ucieramy z solą w moździerzu. Oliwki odsączmy z zalewy i pozbawiamy pestek. Do blendera wrzucamy czosnek z solą, oliwki, kapary, anchois, natkę pietruszki i tymianek. Całość dokładnie miksujemy. Na sam koniec dodajemy oliwę z oliwek - tyle oliwy, żeby całość uzyskała konsystencję pasty.

Oliwkową pastę podajemy na grzankach. A do tego koniecznie sałatkę ze świeżych pomidorów z octem balsamicznym, dymką i bazylią, która cudownie równoważy ostry czosnkowy i słony sardelowy smak. Ja ten smak wielbię. A jak już chcemy, żeby było idealnie, to musimy jeszcze otworzyć butelkę dobrego białego wina.

Z każdym kęsem jesteśmy bliżej Prowansji.


* "Świnia w Prowansji. Dobre jedzenie i proste przyjemności w południowej Francji".
** Anchoide od tapenade różni zaledwie jeden składnik - a mianowicie fileciki sardeli.

niedziela, 12 maja 2013

Konfitura rabarbarowa z wanilią i migdałami

Czas: Majowy poranek, sobota
Miejsce: Hala Mirowska
Akcja rozgrywa się przy jednym ze straganów. Właśnie odchodziłam z kupionym rabarbarem, a przede mną była pewna pani.

...
Pani X: Pani uważa z tym rabarbarem...
Pani S: Ale dlaczego? (zerknęłam badawczo na zielono - różowe łodygi, udając, że nie wiem o co chodzi, choć podejrzewałam co może nastąpić)
Pani X: Nie można go jeść za dużo. On ma te szczawiany i inne takie.
Pani S: Ale, ale... ja go lubię!

Skąd ten czarny PR? Przecież to jest przyzwoita roślina, której i tak nie jemy przecież w hurtowych ilościach, bo towarzyszy nam tylko w maju. Dlaczego niektórzy się go boją? Ja się nie boję, a nawet powiem więcej, ja go naprawdę lubię. Podobno zawiera dużo błonnika, witaminy A, C i E, a także potas i magnez. I tego się trzymajmy.

Mam ulubioną konfiturę, którą mogę jeść praktycznie przez cały rok. Postanowiłam ją przygotować sama - z tych składników, które jestem w stanie w niej rozpoznać.
Samodzielne smażenie konfitury uświadomiło mi jak dużo cukru ma w sobie ta, którą kupuję, bo moja domowa wersja (mimo że moim zdaniem zawierała dużo cukru, w dalszym ciągu nie była tak słodka, jak oryginał).

Konfitura rabarbarowa z wanilią i migdałami (porcja na jeden mały słoik)
1/2 kg rabarbaru
cukier trzcinowy (dużo cukru, czyli kilka solidnych łyżek)
wanilia (1/2 laski)
garść uprażonych płatków migdałowych


 

Rabarbar myjemy, odcinamy końcówki i kroimy na kawałki. Zasypujemy 3 łyżkami cukru i odstawiamy na godzinę, żeby puścił sok.
Po tym czasie całość przekładamy do rondla i zaczynamy proces powolnego smażenia. Dodajemy nasionka wanilii (wyskrobane z połowy laski) i cukier (około 2 łyżki). Kiedy owoce zaczną się rozpadać, sok zredukuje, a całość zacznie delikatnie bulgotać, wówczas zmniejszamy ogień i mieszamy co jakiś czas, żeby uniknąć przypalenia. I tak około 30 minut. Pod koniec wrzucamy płatki migdałowe i dalej smażymy przez kilka minut. Jeśli konfitura jest już wystarczająco gęsta (i słodka - a jeśli tak nie jest, to dodajemy cukier według uznania) wyłączamy ogień.
Konfiturę studzimy, a zaraz potem możemy ją jeść - na przykład na chałce i z ricottą.
Tak przygotowana może stać w lodówce kilka dni, ale pewnie i tak długo tam stać nie będzie.



czwartek, 9 maja 2013

Szparagowy maj - raj

Na obiad.
Na kolację.
Nawet na śniadanie.
Teraz rządzi szparag!
Krótkie to rządy, więc trzeba się śpieszyć.

czwartek, 2 maja 2013

Sałata z liści botwiny i szpinaku - ze szparagami i awokado

Pierwsza w tym roku zielono - buraczkowa sałata. Aż brak mi słów, bo czekałam na te smaki długo i bardzo niecierpliwie, ale warto było!
Uwielbiam!
Nic więcej nie muszę mówić, bo tego trzeba spróbować.


Sałata z liści botwiny i szpinaku (ze szparagami)
garść świeżych listków botwiny (wraz z malutkimi buraczkami)
garść świeżych listków młodego szpinaku
1/2 awokado
kilka rzodkiewek
1/2 pęczka zielonych szparagów
1 dymka
ser Grana Padano
liście świeżego tymianku

Sos: łyżeczka musztardy (aktualnie używam musztardę z whisky i zielonym pieprzem), 1 łyżki oliwy z oliwek, łyżka soku z cytryny, odrobina syropu z agawy (dla osłody).

Szparagi myjemy i odłamujemy zdrewniałe końcówki. Gotujemy na parze około 7-10 minut.
Umyte liście botwiny i szpinaku (surowe) układamy na talerzu. Na ich wierzchu kładziemy pokrojone rzodkiewki, awokado, cebulkę dymkę oraz pokrojone młode buraczki (te, których liście zostały rozłożone na talerzu - nic nie może się zmarnować!). Dodajemy pokrojone na trzy części szparagi oraz płatki twardego, dojrzewającego sera - Grana Padano (można też użyć sera koziego).
Na samym końcu sałatę skrapiamy sosem i posypujemy listkami świeżego tymianku.

Można podawać z grzankami.

środa, 1 maja 2013

Sernik z białą czekoladą i malinami

Ostatnio owładnęło mną sernikowe szaleństwo. Jest to dolegliwość o dużym nasileniu, mocno zaraźliwa, ale rokowania na szczęście są dobre, bo dość łatwo się ją leczy, a pacjenci dobrze reagują na kurację. Niestety nie obywa się bez skutków ubocznych, bo lekarstwo mocno uzależnia...


Spód:
120 g ciastek digestive 
50 g masła

Masa:
500 g twarogu trzykrotnie mielonego (pół wiaderka)
100g białej czekolady
¾ szklanki drobnego cukru
4 jaja
łyżka esencji waniliowej
2 łyżki niesłodzonego budyniu śmietankowego lub waniliowego
 garść mrożonych malin

 

Ciastka pokruszyć w malakserze (albo włożyć do woreczka i rozkruszyć czymś ciężkim)  i wymieszać z rozpuszczonym i ostudzonym masłem, następnie wylepić masą dno tortownicy wyłożonej folią aluminiową. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej.
Twaróg wymieszać  w misce z budyniem, cukrem, esencją waniliową i przestudzoną czekoladą, następnie dodawać po jednym jajku i miksować tylko do momentu połączenia się składników. Masę wylać delikatnie na spód. Udekorować malinami (malin nie rozmrażać). Piec ok. 50-60 minut w temperaturze 160 stopni Celsjusza w kąpieli wodnej. Studzić  przy uchylonym piekarniku. Następnie schłodzić w lodówce  przez ok. 12 godzin.

*Proporcje na małą tortownicę 18-19 cm

Gravlax, bo łososia trzeba oceniać surowo!

Jest i on - gravlax! Niecierpliwie czekałam 36 długich godzin. Wierciłam się, kręciłam w pobliżu lodówki, a nawet podglądałam jego marynujące się łososiowe mięsko. Szczęśliwie nastąpił poranek dnia trzeciego i trzeba było sprawdzić, posmakować, ocenić. Ja przyznałam mu już najwyższe noty za styl, smak i konsystencję*. Jest delikatny, lekko słony, z wyraźnie wyczuwalną nutą musztardowo - koperkową. Idealnie kroi się w cieniusieńkie plastry. Właściwie zjadłam go w trakcie krojenia, ale na grzance z żytniego razowego chleba zyskał nowego charakteru.

 

Gravlax
1 płat świeżego łososia (ok. 0,5 - 0,7 kg)
3 łyżki gruboziarnistej soli morkiej
2 łyżki musztardy (ja użyłam musztardy z whisky i zielonym pieprzem)
4 łyżki ginu
3 łyżki białego cukru
garść ziaren zielonego pieprzu
1-2 pęczki kopru

 

Świeżą rybę myjemy i dokładnie osuszamy papierowym ręcznikiem. Wszystkie składniki marynaty łączymy.
Na kuchennym blacie rozkładamy duży kawałek folii spożywczej i kładziemy na nim płat ryby. Marynatę (całą porcję) rozsmarowujemy na rybie, a na jej wierzchu układamy koper- nie kroimy go (zdjęcia z tej fazy przygotowań tutaj). Całość niezbyt ciasno owijamy folią (musimy zostawić miejsce na wypływające z rybiego mięsa soki). Zawiniętą rybę kładziemy do naczynia i przykrywamy deską, którą dodatkowo obciążamy (np. butelkami, albo - jak było w moim przypadku - ziemniakami). Wstawiamy do lodówki w najzimniejsze miejsce i czekamy 36 godzin (niektórzy dają rybie 24 godziny, jeszcze inni 48 godzin, ale ja wybieram rozwiązanie połowiczne, bo za krótko źle, ale zbyt długo jeszcze gorzej, bo ryba stanie się sucha i twarda).

Genialny posiłek dla ludzi pracy i idealne rozpoczęcie dzisiejszego święta.

* Tak przygotowany łosoś przypomina w smaku łososia wędzonego na zimno.