niedziela, 18 stycznia 2015

Owsianka daktylowa dla łyżwiarki - amatorki

Uświadomiłam sobie właśnie, że są chyba tylko dwie rzeczy, które bezsprzecznie świadczą o tym, że aktualnie obowiązującą porą roku jest zima. Słońce może świecić na bezchmurnym niebie, powietrze może pachnieć wiosną, ptaki mogą krzyczeć..., ale skoro ja jem na śniadanie owsiankę, a ponadto mam wiecznie ochotę, żeby jeżdzić na łyżwach, to znak, że zima jednak trwa w najlepsze.

Nigdy nie lubiłam oglądać łyżwiarstwa figurowego, ale pamiętam, że kiedyś było to bardzo polpularne zajęcie statystycznej polskiej rodziny (zwłaszcza jej żeńskiej części). W czasie zawodów, mistrzostw, igrzysk olimpijskich... wiele matek zasiadało przed telewizorami i oglądały: skoki, piruety, podwójne axle i potrójne tulupy... Zazwyczaj działo się to w niedzielne przedpołudnie, więc mężowie, dzieci, rosoły, czy pieczone kurczaki szły w odstawkę - musiały cierpliwie poczekać.
Jako dziecko unikałam oglądania tych popisów, ale jednemu nie mogłam się oprzeć. Kiedy do akcji wkraczał pewien znany, polski łyżwiarz, wtedy ja zasiadałam na moment przed ekranem. Łyżwiarz ten miał być naszym "pewniakiem", miał zawsze wygrywać, miał być naszą dumą i wizytówką, ale jakoś tak zawsze bywało, że ... mu nie wychodziło. A ja oglądałam jego występ tylko po to, żeby liczyć jego upadki. Wiem, to okropne. Powinnam się wstydzić i nadal się tego wstydzę. Poniosłam za to jednak zasłużoną karę, bo jakiś czas potem, pewnego pięknego dnia (a miało to miejsce w trakcie trwania zimowych Igrzysk - jeśli dobrze liczę - w Lillehammer!), jazda na łyżwach w moim wykonaniu zakończyła się spektakularnym upadkiem oraz niezbyt przyjemną kontuzją.

Zła karma wraca! Panie łyżwiarzu - bardzo Pana przepraszam za moje skandaliczne zachowanie. Pan  - w przeciwieństwie do mnie - umiał przynajmniej ładnie upadać - z godnością i bez fizycznych konsekwencji.

Na łyżwach jeżdżę nadal i bardzo to lubię, choć unikam piruetów, a co za tym idzie również spektakularnych upadków.

Co zatem zjeść na śniadanie, żeby mieć wystarczająco duzo energii, a jednocześnie czuć się wystarczająco lekko, by móc jeżdzić przynajmniej przez godzinę w rytm nie do końca szczęśliwych dźwięków - raz w jedną, ... raz w drugą stronę? Otóż w moim przypadku jest to owsianka - na przykład daktylowa...
 

Owsianka daktylowa (jedna średnia porcja):
3 łyżki płatków owsianych (górskich)
2 duże daktyle
garsć migdałów
2 suszone śliwki
2 łyżki gęstego jogurtu
1/3 kubka gorącej wody
płaska łyżeczka miodu gryczanego
szczypta cynamonu

Płatki owsiane, pokrojone daktyle i śliwki mieszamy w małej misce, a następnie zalewamy gorącą wodą. Odstawiamy na noc (albo przynajmniej na 20-30 minut). Rano dodajemy jogurt wymieszany z miodem. Całość mieszamy. Dodajemy posiekane migdały (mogą być podprażone) oraz szczyptę cynamonu.

A potem zakładamy kurtkę, czapkę, szal, rękawice, zarzucamy łyżwy na plecy i kierujemy się w strone najbliższego lodowiska.



 


2 komentarze:

  1. pyszna owsianka, z chęcią bym zjadła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie gotowałam owsianki na wodzie, ale Twoja wygląda bardzo apetycznie :) A łyżwiarstwo uwielbiam - zarówno oglądać, jak i jeździć :)

    OdpowiedzUsuń