niedziela, 7 kwietnia 2013

Mąka i Woda, czyli "gdzie jest Catania?"

Nareszcie puściły lody i rano obudził mnie odgłos rwącego potoku - po wielu dniach niekończących się opadów w końcu wyszło słońce. Należało coś zrobić z tak pięknym dniem.
Media społecznościowe od jakiegoś czasu informowały o nowym miejscu z włoską kuchnią wartym odwiedzenia, zapadła więc spontaniczna decyzja - dziś obieramy kierunek Mąka i Woda.

Kiedy dotarłyśmy na Chmielną 13A, okazało się, że wszystkie stoliki zostały już zarezerwowane, ale błyskawiczna interwencja managera spowodowała, że jednak znalazły się dwa barowe krzesła naprzeciwko wielkiego pieca opalanego drewnem, skąd dokładnie można obserwować proces powstawania pizzy. W tym momencie rozpoczął się spektakl - jak zahipnotyzowane patrzyłyśmy jak zręcznie i precyzyjnie formowane są placki, które następnie znikają w piecu, z którego po chwili wyskakują piękne pizze.
Na pizzę skusiła się Pani S. - zamówiła Catanię (z oliwkami, kaparami, czosnkiem i anchois), ja wybrałam arancini w ramach antipasti oraz raviolo con uovo - cudowne połączenie płynnego żółtka, ricotty, chrupkiej szałwii i palonego masła.


Bliskość otwartej kuchni spowodowała, że ucięłyśmy sobie rozmowę z jednym z szefów kuchni Panem Pawłem. Dowiedziałyśmy się, że restauracja funkcjonuje od miesiąca, a już przyciąga tłumy, mimo tego, że właściwie się nie reklamowała. Jak widać wieść, że tu dobrze karmią rozeszła się pocztą pantoflową i drogą marketingu szeptanego. Produkty są sprowadzane dwa razy w miesiącu prosto z Włoch, żeby zapewnić produkty jak najlepszej jakości. Karta jest krótka i ma się zmieniać. Zapytałam również o temperaturę w piecu. Błyskawiczny pomiar i na wyświetlaczu termometru ukazało się 472 stopni Celsjusza! 



Kiedy pizza Pani S. trafiła na stół, okazało się że brakuje na niej istotnego dodatku anchois, ale ponieważ znajdowałyśmy się pod czujnym okiem szefa kuchni, zaoferowano Pani S. najpierw kolejną pizzę, a następnie raviolo. Wreszcie stanęło na tym, że w ramach rekompensaty, za "przykrość" jaka spotkała Panią S. możemy sobie wybrać po deserze. Tej propozycji nie byłyśmy w stanie się oprzeć. Zdałyśmy się na wybór szefa: saltimbocca con nutella (ciasto od pizzy nadziewane nutellą) i budino (mleczny krem z odrobiną soli, karmelem, bitą śmietaną i wiórkami czekolady). Pan Paweł radził maczać paski ciasta w kremie i sprawdzać różne konfiguracje. Bardzo przypadł nam do gustu dodatek soli w budino, poziom endorfin sięgał górnych granic. Nie muszę pewnie pisać, że po takim obiedzie nie pozostało nam nic innego jak tylko iść, a właściwie potoczyć się na długi spacer.


Myślę, że nie raz tam wrócimy, bo widać tam kawał ciężkiej pracy, ale też serce, pasję i autentyczność.

2 komentarze:

  1. To był dzień z serii: Witaj przygodo!!!
    Jeszcze przez jakiś czas te małe rybeńki, których nazwa zaczyna się na literę "a", będą wywoływały u mnie wspomnienie boskiego deseru, co tłumaczyć należy zasadą pozytywnych skojarzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak... Niewiele brakowało a byśmy odegrały scenę z filmu "Dziewczyny do wzięcia" z kremem sułtańskim :-)

      Usuń