Dziś - oprócz muralu - zdradzającego miłość do dzielnicy, znajdziemy tu przestrzeń, światło i spokój. Wielkie drzwi - a raczej ogromna przeszklona ściana - w ciepłe dni otwiera się i pozwala cieszyć się naturalnym, energetyzującym światłem.
Oprócz tego, że możemy posiedzieć i spokojnie pogadać, albo poczytać (lub jak kto woli popracować), to możemy jeszcze coś zjeść: na śniadanie granolę, na obiad zupę lub kanapkę... Jeśli mamy ochotę na kawę, to możemy zażyczyć sobie drip, czyli kawę zaparzaną w specjalnym, ceramicznym dripperze - przez papierowy filtr (idealna propozycja dla wszystkich, którzy chcą być "eko", wybierają produkty slow - food'owe, ze znakiem "fair trade". Dla spragnionych znajdzie się również polski cydr (jeśli akurat go nie zabrakło), wino, albo zestaw orzeźwiających lekko dziwacznych napojów: z baobabu, albo z rabarbaru (polecam!) lub kwas chlebowy o smaku malinowym.
Wszystko tu jest proste, oszczędne w formie, przyjazne i nienachalne - i liczę, że tak pozostanie.
Zaznaczam Fawory na mapie moich ulubionych warszawskich miejsc.
* Fawor - dawniej: łaska, przychylność, życzliwość
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz