sobota, 28 stycznia 2012

Hala Mirowska - czyli jak skutecznie poprawić humor jedzeniem?

Piątek - koniec tygodnia i początek. Ulubiony dzień milionów. Piątkowy poranek tradycyjnie zaczynam w towarzystwie Wojciecha Manna, a jak do tego dołączy jeszcze Michał Nogaś, to już wiadomo, że coś z tego będzie. No i jest - kolejna rekomendacja książki do nabycia drogą kupna i przeczytania rzecz jasna!
Potem szybkie śniadanie i milion dylematów, czyli przede wszystkim pytanie zasadnicze: co na siebie założyć? Ma być ładnie, czy ciepło, bo za oknem wyjątkowo powiało dziś chłodem, a spadek temperatury do -10 st nie jest jednak powodem wystarczającym, by nie pojawić się w pracy. Przede mną jeszcze bieg do metra, a potem chwila przyjemności, czyli spacer jedną z najbardziej tajemniczych i zjawiskowych uliczek, czyli Próżną (czy tylko próżne dziewczyny lubią Próżną ulicę???) Jeszcze parę kroków i jestem na miejscu.
Dzień nie zapowiadał się szczególnie spokojnie, ale... wizyta na Hali Mirowskiej w czasie lunchu okazała się być genialną terapią. Czyste szaleństwo! Wyskoczyłam po ryby, a wróciłam nie tylko z odmrożonymi kończynami, ale także z torbą pełną świeżych i wędzonych pstrągów oraz całym zestawem serów korycińskich.


Po tej wizycie entuzjaści pstrągów nie mieli już czego szukać, a była dopiero 13-sta... Zdradziłam tym samym żoliborski bazarek, ale to było silniejsze ode mnie. 

Zatem jest plan - będzie o serach korycińskich i będą ryby... A może coś jeszcze? Mam podstawy, żeby twierdzić, iż Pani A. zapoda w końcu coś mięsnego, ale może to tylko moja wyobraźnia, poddana nieoczekiwanie hibernacji?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz