poniedziałek, 30 kwietnia 2012

W moim ogrodzie, gdzie czas leniwy

Wiosna zaatakowała mnie nie tylko temperaturą, ale przede wszystkim zielenią. Nadszedł też czas na parapetowy ogródek: świeża bazylia to stały mieszkaniec mojej kuchni. Od jakiegoś już czasu towarzyszy jej niezwykle przystojny rozmaryn, który przypomina swoją wielkością bardziej drzewko iglaste niż zwykły ziołowy krzaczek. Dziś do mojej zielonej plantacji dołączył tymianek cytrynowy - jest cudny!


Podobno z kwiatami trzeba rozmawiać. Czy z ziołami również trzeba radośnie konwersować? Chyba raczej nie, bo i tak nie zdążą przecież zmarnieć. Bądźmy szczerzy - nikt tu nie liczy na kwiatki, ale na doznania kulinarne. Ale może lepiej zachować pozory i oprócz zapewnienia im odpowiedniej dawki wody i słońca,  od czasu, do czasu szepnąć im jednak coś miłego? Lepiej, żeby jednak nie wiedziały, że patrzę na nie, nie tylko po to, żeby cieszyć oko ich pięknem, ale po to, żeby zdecydować z czym je zjeść.
Wiadomo przecież, że jak widzę bazylię, to myślę: pesto, albo sałatka z pomidorów. Na hasło rozmaryn w mojej głowie zapala się lampka z napisem: ryba pieczona. A tymianek, jak to tymianek - nie pogardzi pieczonym ziemniaczkiem.



Coś mi się jednak wydaje, że na tym nie poprzestanę. Już mnie kusi, żeby nabyć kolejne niezbędne okazy, które stworzą absolutne ziołowe minimum. Musi mi tylko wystarczyć parapetu, bo ze zdrowym rozsądkiem może być trudniej.




niedziela, 29 kwietnia 2012

Pique - nique!

Czy to nie dziwne, że mimo tego, iż mamy jeszcze kwiecień, większość z nas zgrabnie żongluje już określeniem "majówka"? Wszyscy już mentalnie spędzają czas na majówce. No ale cóż począć, skoro jesteśmy mistrzami i rekordzistami w dyscyplinie "rozciąganie długich weekendów". Każdy tylko liczy, sprawdza, kombinuje: jak tu wziąć trzy dni, by mieć ich aż dziewięć?
Kiedyś początek maja kojarzył mi się z upałem. Potem spokorniałam wobec kaprysów natury. W zeszłym roku w Warszawie 3 maja padał śnieg!!! W tym roku jest już (i mam nadzieję, że będzie) inaczej, czyli tak jak kiedyś.
 

Co zrobić z tak dobrze rozpoczętym długim weekendo - tygodniem? Ja mój plan już zaczęłam wcielać w życie. Niestety lub raczej stety, nie dołączę do entuzjastów grilla. Nie lubię, nie chcę, nie potrzebuję...
Ale, ale, ale... mam coś innego. Prosty przepis na "kwietniówkę", która może przeobrazić się w "majówkę".
Potrzebujemy kilku elementów obowiązkowych: towarzystwo (sprawdzone, niezastąpione), miejsce (musi być zielone, ciche, pachnące... - zapewniam, że nawet w środku miasta są takie miejsca - ja szczęśliwie takie mam), coś dobrego do zjedzenia, a ponadto słońce, dużo słońca...
Podsumowując powyższe: czas na piknik!

 



Przepis na hummus według Pani A - tutaj


Przepis na tapenadę - tutaj



Sałatka z rukoli: rukola + ser kozi (twardy) + pestki słonecznika (prażone) + sos z oliwy, soku z cytryny i cukru.

   
 Lemoniada imbirowa, dzięki której żaden upał nie jest nam straszny - przepis

 


Sałatka z pomidorów z oliwą, octem balsamicznym, czosnkiem i listkami bazylii. 



I jeszcze jeden bardzo ważny przepis - na miejsce idealne... albo może jednak go nie zdradzę?! Niech każdy odnajdzie swoje miejsce.

   

Przewrotna piosenka na upalny dzień!


sobota, 28 kwietnia 2012

Muffiny croque-madame

Nie można wszystkiego brać poważnie, czasem należy podejść do tematu lekko i ..."zrobić sobie jaja".  Z takim nastawieniem zabrałam się do przygotowania croque-madame - klasycznego tosta z szynką i jajkiem.
Wszystkie składniki się zgadzają, zmieniła się jedynie forma - tym razem powstały zgrabne muffiny. Idealne na leniwe śniadanie w taki dzień jak dzisiaj, kiedy wreszcie można zjeść na balkonie! Przygotowujemy muffiny i kawę, chrupiemy, popijamy, chrupiemy, zaglądamy do gazetki (zgrabnie omijając dział polityka i gospodarka, od razu przechodzimy do działu kultura, ewentualnie sport), teraz spoglądamy na odcienie młodej zieleni i znowu chrupiemy, a następnie popijamy kawę. Czynności powtarzamy wielokrotnie, w dowolnej kolejności.

Składniki
pszenny chleb tostowy
jajka 
szynka
ser (użyłam płatków parmezanu)
jogurt naturalny (tak poradziła mi Pani S)
masło
sól 
pieprz



Bierzemy tyle kawałków chleba tostowego i jajek, ile osób. Od chleba tostowego odkrawamy brzegi, każdy kawałek wałkujemy. Blaszkę do muffinów smarujemy masłem, do dołków wkładamy rozwałkowany chleb, w taki sposób, aby powstały zgrabne babeczki. Do środka wkładamy pokrojoną szynkę, choć nie jest to konieczne, jeśli chcemy żeby nasze śniadanie było bezmięsne, następnie jajko (jeśli jest duże, dobrze jest oddzielić najpierw żółtko od białka i najpierw włożyć samo żółtko, a następnie uzupełnić odpowiednią ilością białka). Dodajemy łyżkę jogurtu naturalnego, pieprzymy, solimy. Całość posypujemy serem, ja użyłam płatków parmezanu. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy ok. 8 minut w temperaturze 180 stopni, jeśli chcemy, aby żółtko pozostało płynne, jeśli nie - przedłużamy czas pieczenia.




Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? W tym momencie, moja rola "cioci dobra rada" się kończy. Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. W każdym razie, ja już wiem...


Przepis autorstwa Rachel Khoo (The Little Paris Kitchen)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Lemoniada imbirowa

Pić mi się chce! I nie mam tu na myśli pragnienia, które może być zaspokojone przez napój o wysokiej zawartości procentów. Kawa jest po to, żeby się delektować, a nie gasić pragnienie. Na herbatę jest za ciepło, za późno. Woda? Ostatecznie może być, ale jeśli wrzucimy do niej kilka dodatkowych składników (monotematycznie - tylko żółtych), to powstanie lemoniada, czyli napój jednoznacznie kojarzący się z latem, upałem, odpoczynkiem, chilloutem!

Co nam jest potrzebne? Niewiele! Skoro to lemoniada, to bierzemy: cytrynę (albo limonkę), korzeń imbiru i odrobinę miodu. No i wodę oczywiście.


Lemoniada (proporcje na dwie duże szklanki)
1 i 1/2 cytryny
kawałek korzenia imbiru (ok. 3 cm)
1 łyżka miodu
500 ml wody mineralnej (jeśli lubimy bąbelki, to może być gazowana)

Cytrynę kroimy na dwie części - z jednej musimy odkroić tyle plasterków, ile szklanek chcemy później napełnić. Z reszty wyciskamy sok. Imbir ścieramy na drobnej tarce (możemy z korzenia odkroić również parę cienkich plasterków do dekoracji. Wszystkie składniki łączymy ze sobą. Możemy dodać jeszcze kostki lodu oraz listki mięty. Przed rozlaniem - do każdej szklanki wkładamy plaster cytryny i imbiru.


niedziela, 22 kwietnia 2012

Kanapkawokado

Dziś poczułam się jak Wojciech Pijanowski, czyli stworzyłam (tak jak on to czynił niegdyś) i w zasadzie urządziłam sobie samej konkurs (w wersji kuchenno - kulinarno - kanapkowej). Nie jestem jednak do końca pewna, czy twórca konkursu powinien być jednocześnie jego uczestnikiem, jurorem i co najważniejsze głównym zwycięzcą. Ale co tam, pomyślę o tym jutro.

Cóż twórczego może być w przygotowywaniu kanapek? Na pierwszy rzut oka nic! Nie dajmy się jednak zwieść pozorom i rutynie. Wystarczy postawić na nowe smaki, zestawienia, połączenia. Potem możemy wybierać, zmieniać, eliminować zgodnie z upodobaniami.


Motywem przewodnim stało się więc awokado i właśnie to zielone coś, było gwiazdą niedzielnej kolacji. Powstały cztery wersje kanapkowe. Elementem stałym był chleb żytni, twarożek kozi i awokado właśnie. Reszta była raczej zmienna. Powstały cztery różne wersje. No i w ten sposób narodził się konkurs, kanapkowa rywalizacja o miano tej "najlepszej".
A teraz pytanie konkursowe brzmi: która z wersji okazała się być najlepsza i wygrała, bezlitośnie deklasując pozostałe?
Czy może: twarożek + awokado, albo twarożek + awokado + pomidor, czy raczej tradycyjnie: twarożek + ogórek + rzodkiewka? I jeszcze ostatnia propozycja: twarożek + awokado + rzodkiewka?
Kto zgadnie? No kto?*
I jeszcze dla chętnych zadanie dodatkowe - znajdź wszystkie elementy różniące poniższe zdjęcia (bo ich autorka odrobinę już się pogubiła i nie potrafi ich zliczyć)



*Ku mojemu zaskoczeniu miejsce pierwsze w moim prywatnym rankingu zajęło: awokado + rzodkiewka!  Pychota!!!!

sobota, 21 kwietnia 2012

Urban Market vol. 2

O 12:15 uświadamiam sobie, że dziś jest ten dzień i że 15 minut wcześniej wystartował Urban Market. Szybka decyzja i 15 minut później czekam grzecznie na autobus numer 185, który ma mnie zawieźć na Solec. Z każdą minutą czekania zaczynam zastanawiać się co się dzieje i skąd ten tłum? Wsiadam do autobusu napchanego po brzegi kibicami jednej z warszawskich drużyn - tej na "l". Na każdym kolejnym przystanku dosiadają następni. Czuję się co najmniej dziwnie, bo nie podejrzewam, żebyśmy zmierzali do tego samego celu.
Poziom adrenaliny u  moich współpasażerów przekracza dozwolone normy. Jak zwykle zaczynam nasłuchiwać rozmów: jedni zastanawiają się nad możliwościami wygrania biletów na Euro, inni śpiewają, jeszcze inni komentują nieudolność kierowcy, który ich zdaniem specjalnie wpakował nas w korek, bo zapewne jest z Poznania. Są jeszcze dwaj panowie, którzy po każdym użytym przez siebie przekleństwie strofują się wzajemnie: " Ty - nie przeklinaj, z tyłu dziecko siedzi. Dziś nie przeklinamy. Dziś pijemy piwko, ale nie przeklinamy". 
Czuję się w tym tłumie jak alien, nie rozumiem dowcipu, nie mam pojęcia, czy jadą na mecz, czy na jakąś demonstrację. Wiem jedno: chcę stąd uciec, to nie mój świat.

Szczęśliwie docieram na miejsce i tak, jak podejrzewałam, reszta nie wędruje razem ze mną pod adres Solec 18, żeby odwiedzić Urban Market w odsłonie drugiej, zorganizowanej przez my' o 'my i made with love!
A tam - dla każdego coś miłego: strefa food market, food design, warsztaty, strefa mody. Miejsce wymarzone dla tych, dla których jedzenie, to ważna część stylu życia. Można zjeść, nabyć, popatrzeć, podpatrzeć, posłuchać, poszukać inspiracji, posiedzieć na patio piknikując... zupełnie niezobowiązująco i bez przesadnego zadęcia.
Godne polecenia. Czekam na volume 3 i zastanawiam się, czy z tej drugiej strony Urban Market wygląda równie interesująco. Może kiedyś to sprawdzę?


piątek, 20 kwietnia 2012

Muffiny z malinami i białą czekoladą

Przyłączam się do czekoladowych konserwatystów, którzy uważają, że biała czekolada, to jednak nie jest czekolada. Co można więcej o niej powiedzieć jak tylko to, że jest przeokrutnie słodka? No, raczej niewiele. Przyznaję jednak szczerze, że mam do niej pewną (trudną do wytłumaczenia) słabość i stosuję niekiedy, jako dodatek do ciast, ciasteczek, muffinów, czy innych deserów. Lubię ją zwłaszcza w połączeniu z malinami.

Muffiny z malinami i białą czekoladą

1 jajko
60 g cukru trzcinowego
40 g drobnych płatków owsianych
110 g mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka esencji waniliowej
120 g jogurtu naturalnego
50 g stopionego masła
1/2 tabliczki białej czekolady
1 duża garść malin (mogą być mrożone)


Jajko ucieramy z cukrem, dodajemy jogurt naturalny, esencję waniliową i stopione masło (ostudzone). Wszystko dokładnie łączymy i następnie dosypujemy mąkę i płatki owsiane (jeśli nie mamy drobnych płatków, tylko na przykład płatki górskie, to możemy je wrzucić do blendera i lekko rozdrobnić). 
Na koniec dorzucamy pokrojoną w kawałki czekoladę i maliny - świeże lub mrożone (jestem zdania, że 
mrożone w tym przypadku sprawdzą się lepiej, bo nie grozi  
im rozpadnięcie w trakcie mieszania ciasta). Jeśli mamy świeże maliny, to ciasto mieszamy delikatnie, żeby nie zmienić owoców w paćkę.

Gotowym ciastem wypełniamy foremkę do muffinów - wcześniej smarujemy ją delikatnie masłem (każdy otwór wypełniamy do połowy jego wysokości - bo ciasto podwoi swoją objętość w trakcie pieczenia). 
Pieczemy ok 30 minut w temperaturze 180 stopni.

Jeśli chcemy wykorzystać resztę białej czekolady, to możemy przygotować z niej polewę. Wystarczy, że rozpuścimy ją w kąpieli wodnej i posmarujemy/pochlapiemy nią upieczone i ostudzone muffiny.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Ryba z pesto

Ryba lubi pesto. Pesto lubi rybę. A ja lubię rybę z pesto. Że niby jak pesto, to tylko makaron? Nic z tych rzeczy. Można spokojnie użyć mieszaniny podobnej do pesto, jako marynaty do ryby.


Pesto - marynata do ryby
1 garść listków bazylii
1 ząbek czosnku
4 łyżki oliwy
łyżeczka soku z cytryny

Listki bazylii rwiemy lub siekamy drobno. Czosnek kroimy lub przeciskamy przez praskę. Dodajemy oliwę i sok z cytryny. Łączymy wszystko razem i tak przygotowaną marynatę nakładamy na filet z ryby (np. na dorsza, pstrąga, łososia).
Odstawiamy rybę do lodówki na około godzinę. Solimy i pieczemy ok 20 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni.

Ja lubię jeść tak przygotowaną rybę z cukinią gotowaną na parze. Dorzucam do niej tylko prażone pestki dyni i płatki parmezanu. Do tego jeszcze oliwa z czosnkiem, świeżo mielony pieprz i natka pietruszki.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Sałatka z pieczonych warzyw

Poniedziałek - pada deszcz. Wczoraj dla urozmaicenia też padało. Szczęśliwie dziś jednak pojawiło się słońce. Wiem, wiem kwiecień - plecień... Tere-fere... nie bawi mnie to. Ja chcę, żeby cały czas rozpieszczały nas słoneczne dni, żeby powietrze pachniało, żeby zalała nas zieleń i kwitnące krzewy, drzewa, kwiaty. Chcę światła, chcę, chcę, chcę!!!!!
Już marzą mi się świeże warzywa, pomidory śnią mi się po nocach, ale jeszcze nie czas na zimne sałatki. Brrr... jeszcze trzeba się dogrzewać i właśnie z tego połączenia powstał spontanicznie przepis na sałatkę z pieczonego bakłażana, cukinii i jeszcze kilku dodatkowych składników.

 

Sałatka z pieczonych warzyw (porcja dla jednej osoby)
1 mały bakłażan
1/2 średniej cukinii
kilka suszonych pomidorów
kilka kaparów
kozi ser (twardy)
natka pietruszki

sos: oliwa + ocet balsamiczny + czosnek + bazylia


Bakłażana i cukinię kroimy wzdłuż - na duże, ale niezbyt grube plastry. Rozkładamy na blaszce wyłożonej pergaminem, solimy i skrapiamy oliwą. Pieczemy aż warzywa staną się miękkie.
Po upieczeniu kroimy na mniejsze kawałki. Dodajemy pokrojone suszone pomidory, kapary, kawałki sera. 
Wszystko polewamy sosem przygotowanym z 3 łyżek oliwy, 1 łyżki octu balsamicznego, małego ząbka czosnku i poszarpanych listków bazylii. Posypujemy świeżo startym pieprzem i natką pietruszki.


Sałatka idealnie sprawdza się jako danie na chłodniejsze i bardziej ponure dni. Pomaga przetrwać gorszy czas, dodaje energii i radości. Pieczone warzywa są słodkie i miękkie, ser i sos dodają ostrości, a reszta dodatkowo wzbogaca smak. Taką sałatkę można swobodnie aranżować. Można by jeszcze dodać pieczoną paprykę, albo świeżego pomidora - możliwości jest wiele.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Quinoa z tofu i warzywami

Dostałam wczoraj pudełko. Piszą, że zawartość pudełka wyrosła w Boliwii. Otwieram pudełko.W środku drobne, płaskie, okrągłe ziarenka.


Odmierzam filiżankę, płuczę na sitku pod bieżącą wodą. Wsypuję do garnka, zalewam dwiema filiżankami wody. Solę. Gotuję przez 15 minut. Mam teraz około dwóch filiżanek komosy ryżowej, bo tak po polsku nazywa się quinoa. Chociaż komosa kojarzy mi się raczej ze zwykłym chwastem, skoro była podstawowym pokarmem Inków i Azteków, czemu by nie spróbować?  Jest delikatna w smaku, zawiera idealny zestaw aminokwasów - no dobra, można wciągnąć na listę produktów używanych w mojej kuchni.


Przepis powstał spontanicznie. Spojrzałam wprawdzie na 101cookbooks, gdzie autorka podaje kilka niezłych przepisów z komosą ryżową w roli głównej, ale i tak użyłam tego, co miałam akurat pod ręką.

Składniki

tofu
pół cukinii
pół pora
drobny szczypiorek
sos sojowy
ząbek czosnku
prażone pestki dyni
olej z pestek winogron do smażenia
ugotowana quinoa


Podsmażamy czosnek pokrojony w cieniutkie plasterki, dodajemy pokrojoną cukinię i pora, po chwili dorzucamy pokrojone tofu. Kiedy tofu nieco się przyrumieni dodajmy sos sojowy, ok 2 łyżek. Podajemy z ugotowaną wcześniej komosą ryżową (na jedną miarkę komosy dodajemy dwie miarki wody, komosa powinna podwoić swoją objętość). Całość posypujemy prażonymi pestkami dyni i drobno posiekanym szczypiorkiem.

A poza tym, dziś mnie nie ma, dziś jest jak w tym kawałku:



Och! my' o 'my

Po świątecznych szaleństwach natury kulinarnej, mało komu chce się jeszcze przebywać dłużej w kuchni. Lekko ociężali, przesyceni słodkościami (i nie tylko), chcemy przez chwilę zapomnieć o jedzeniu. 
I jaku tu dalej żyć? Pytam się ja. No cóż, trzeba przejść małe katharsis. Odpuścić kulinarne popisy, skupić się na tym, co proste. Można też spędzić leniwie sobotę, wyjść z domu, zjeść coś w jakimś miłym miejscu. Chociażby w my' o 'my bajgla - burgera (np. Kozę: z wołowiną, serem kozim, żurawiną, rukolą), a jeśli dręczy nas zaledwie mały głód: krem z brokułów z kulkami z fety i orzechów. No i jeszcze polski cydr, który wabi, kusi, nęci... Wiadomo, że to Francuzi są mistrzami w produkowaniu jabłkowego przysmaku, ale skoro Polska jest jabłkowym rajem, to czemu nie mamy mieć własnego cydru? Ten jest świetny - fajny design, smak idealny na letnie, upalne dni, które już niedługo nadejdą. Można go z czystym sumieniem zalajkować.


Po lekkim obiadku można spokojnie ruszyć dalej, na przykład do Och - teatru, gdzie - jeśli pogoda pozwoli - przed rozpoczęciem, tego, co chciało się zobaczyć - warto usiąść w przyległym do teatru ogródku: pić kawę, gapić się na ludzi (głównie na aktorów, którzy za chwilę staną przed nami w zupełnie innych rolach), zachwycać się ciepłem wiosennego słońca i ładować baterie na następny tydzień.
A potem pierwszy dzwonek, drugi dzwonek i start!

czwartek, 12 kwietnia 2012

Czekolada, Chocolate, Chocolat, Schokolade, Cioccolata, Xocolada

Wszystko wskazuje na to, że codziennie nadarza się jakaś okazja do świętowania: Dzień Kobiet, Dzień Dziecka, Dzień Matki, Dzień Dziadka, Dzień Ojca, Dzień Babci, Dzień Nauczyciela, Dzień Sąsiada, Dzień Kota, ... no i przypadający dziś: Światowy Dzień Czekolady. Potwierdza się teza, że należymy do gatunku Homo Ludens, bo każda okazja jest dobra do celebrowania.
Pytanie brzmi jak uczcić to konkretne święto?  Na co się zdecydować, bo wachlarz możliwości jest przeogromny.
 

To może kosteczka mlecznej, albo białej, albo nie, gorzkiej - bo przecież zdrowsza. A może jednak filiżanka gorącej, ale przecież dziś jest tak ciepło, to jednak lepiej mrożoną. Albo kawałeczek z orzechami, z migdałami, czy raczej z solą morską? Z żurawiną, z morelami, z nugatem, z pistacjami, z truskawkami...? Albo solidny kawałek świeżego brownie lub blondie. A może coś bardziej vintage - czyli blok czekoladowy?  Ale czy starczy jeszcze miejsca na lody czekoladowe? I to kusi, i to nęci!
A co ze zwolennikami bardziej wytrawnych dań? To może szwedzka wersja śledzi - właśnie z czekoladą. Przecież do odważnych świat należy!

Tylko jak już podejmiemy decyzję i zjemy wszystko, co było w pobliżu, sprawdźmy może, jakie święto przypada dnia następnego. Istnieje ryzyko, że będzie to Święto Osób z Nagłymi Problemami Gastrycznymi, ewentualnie Dzień Gastrologa.

Dzisiejsze motto:




wtorek, 10 kwietnia 2012

Mazurek orzechowy

Podobno są tacy, którzy nie lubią chałwy. Jak można nie lubić chałwy? Idealne połączenie cukier i tłuszcz. Duuużo cukru i duuużo tłuszczu.  Dziwi mnie to, ale co zrobić. Nie lubią i już! Zaraz, zaraz... ja nie przepadam za jabłkami, to jest dopiero dziwactwo! Jakież było moje zdziwienie, kiedy opowiadając z zapałem o mazurku Pani S. z chałwą i konfiturą z róży, mój rozmówca zrobił minę, którą sama robię na widok jabłek... Całe szczęście, przepisów na mazurki jest całe mnóstwo. Dla odmiany, w tym roku na Wielkanoc, upiekłam mazurka orzechowego.


Składniki
szklanka uprażonych orzechów laskowych
150 g masła
osiem łyżek cukru
trzy białka
pół szklanki mąki

polewa:
trzy żółtka
osiem łyżek cukru
łyżeczka mąki ziemniaczanej


Uprażone orzechy mielimy maszynką lub miksujemy w malakserze. Masło ucieramy z cukrem na gładką masę. Dodajemy orzechy i mąkę. Białka ubijamy na sztywną pianę i delikatnie mieszamy z masą. Wykładamy ciasto na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez ok 30 minut.
Następnie przygotowujemy polewę. Ucieramy żółtka z cukrem (użyłam cukru, który był przechowywany z laskami wanilii). Do gładkiej masy dodajemy łyżeczkę mąki ziemniaczanej i dokładnie mieszamy. Smarujemy masą gorące ciasto, ozdabiamy orzechami i pieczemy jeszcze przez około 10 minut.
Przepis znalazłam na White Plate, a dawno temu, bardzo podobny, w książce "Kuchnia kawalerska", pochodzącej ze zbiorów Pana C., ale zbiory Pana C. zasługują na osobny wpis i to pewnie nie jeden...

Fotomigawki - część 3: Wielkanoc 2012


Jak dobrze, że święta to nie tylko pieczenie, gotowanie i sprzątanie, uwieńczone siedzeniem przy stole od samego rana, aż do wieczora.

Jak dobrze, że można usiąść razem i obejrzeć stare zdjęcia, zachwycając się talentem ich autora.

Jak dobrze, że można wyjść i przez chwilę oderwać się od wszystkiego, co na co dzień zaprząta nam myśli.

Jak dobrze, że w Lany Poniedziałek można przeprowadzić pewną super - tajną akcję i to w doborowym towarzystwie, pod dowództwem pięcioletniego, genialnego stratega.
(Trzeba jednak zaznaczyć, że owa grupa bojowa była mocno sfeminizowana. Może dlatego obyło się bez brutalnych metod i dzięki temu zarówno zwycięzcy, jak i zwyciężeni, mieli tyle samo radości).

Jak dobrze, że w drodze na świąteczny spacer po lesie, można podsłuchać rozmowę wnuczka z dziadkiem:  
Dziadku, a czy my jedziemy do Borów Tucholskich? Dziadku, a czy w tych borach będzie las?
Szczęśliwie dla wszystkich las był na swoim miejscu. Jak dobrze, że są takie miejsca.


Jak dobrze, przekonać się na własne oczy, że pokrzywy już rosną i przebijają suchą trawę. Jeszcze chwila i będzie z nich zupa, a zapewniam wszystkich, którzy jej nigdy wcześniej nie jedli, że pokrzywa, to nie tylko pokarm dla kurczaków.

 
Jak dobrze, że... jest dobrze!

niedziela, 8 kwietnia 2012

Jajka faszerowane - pietruszkowe

Jajka, to niekończąca się opowieść: jajko na miękko, na twardo, jajecznica z tym, czy z tamtym, jajko sadzone, jajko w kokilce, omlet... A jaki jest najprostszy przepis na jajka faszerowane? Jajko, masło, natka pietruszki, sól i pieprz.I tyle!
Może najpiękniejsze to one nie są. Na zdjęciach wyglądają jak by były stylizowane na kotlety, ale tym razem można zrobić wyjątek i pominąć walory estetyczne. Smak wygrywa bezdyskusyjnie, bo najlepsze są najprostsze połączenia, a jajko lubi masło i pietruszkę. Ten przepis znany jest w naszej rodzinie od bardzo dawna i wykorzystywany na Wielkanoc, ale i nie tylko.


Jajka faszerowane (z natką pietruszki)
7 jajek
1/3 kostki masła
1 pęczek pietruszki
sól i pieprz
tarta bułka
masło do smażenia

Jajka gotujemy na twardo. Po ostudzeniu każde jajko (jeszcze w skorupce) kroimy wzdłuż - na pół. Wyjmujemy łyżką białko, żółtko i kroimy w drobną kostkę. Dodajemy posiekaną natkę pietruszki, masło, sól i pieprz - mieszamy i nakładamy do skorupek jajka. Napełnione połówki jajek obtaczamy w tarej bułce i smażymy na maśle do zezłocenia.

sobota, 7 kwietnia 2012

Mazurek z kajmakiem i gorzką czekoladą

W tym roku kolekcja tradycyjnych mazurków została powiększona o kolejne cudo. Tym razem jest to połączenie słodkiego ze słonym, kruchego z kremowym, jasnego z ciemnym... Można by tak wymieniać bez końca, a rzecz jest prosta i genialna jednocześnie. Maślane ciasto, słodko - słony kajmak i super gorzka czekolada. Mniam!!

Spód - z kruchego ciasta
160 g mąki pszennej
50 g cukru
1 małe żółtko
90 g zimnego masła, pokrojonego w kostkę
szczypta soli
2 łyżeczki kwaśnej śmietany

Wszystkie składniki ciasta siekamy nożem, a następnie szybko zagniatamy.  Owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki na 1 godzinę. Schłodzonym ciastem wylepiamy blaszkę (lub okrągłą formę) i nakłuwamy widelcem. Z ciasta pieczemy dwa blaty: jeden na spód i drugi jako wierzch (z obwódką).
Pieczemy ok. 20-25min. w 175st.C, do zezłocenia.

Kajmak
400 ml mleka (3,2%)
200 ml śmietanki tortowej
200 g cukru
szczypta płatków soli morskiej

1/2 tabliczki czekolady (72 %)

Mleko, śmietankę i cukier gotujemy w rondelku o grubym dnie (na średnim ogniu). Co jakiś czas mieszamy trzepaczką, żeby zapobiec przypaleniu, gdyż masa będzie stopniowo tężeć (zwłaszcza na ściankach). Proces jest dość długi, ale trudno dokładnie określić czas przygotowania. Gotowa masa musi mieć konsystencję gęstej śmietany i złoto - brązowy kolor. Po przestygnięciu gotowej masy, dodajemy szczyptę soli morskiej.


Kruchy spód smarujemy ostudzonym kajmakiem i odstawiamy ponownie w chłodne miejsce.
W tym czasie rozpuszczamy w kąpieli wodnej 1/2 tabliczki ciemnej czekolady (najlepiej 72 %).


Mazurka z kajmakiem ozdabiamy rozpuszczoną czekoladą i odstawiamy do jej zastygnięcia.
Inspiracja - Trufla

Mazurek chałwowy z konfiturą z róży

Nie wyobrażam sobie Wielkanocy bez mazurków. Dla mnie każde święta to inny zestaw ciast, a wielkanocne szaleństwa mazurkowe, to dla mnie raj. Co roku mówię sobie, że tym razem będzie inaczej - w domyśle: mniej, ale i tak zawsze jest to samo (czyli przynajmniej cztery rodzaje samych mazurków(.
Wiem, że nie wszyscy je przygotowują. Wiem też, że niektórzy myślą, że są trudne i pracochłonne. Otóż nic bardziej mylnego - nie ma chyba łatwiejszego i bardziej efektownego smakołyku.
Przepis na mazurek chałwowy wymyśliłam kilka lat temu i od tego pamiętnego momentu, króluje na naszym wielkanocnym stole obok baby drożdżowej, paschy i kilku innych jego kuzynów.

Mazurek chałwowy z konfiturą różaną
Spód - z kruchego ciasta
160 g mąki pszennej
50 g cukru
1 małe żółtko
90 g zimnego masła, pokrojonego w kostkę
szczypta soli
2 łyżeczki kwaśnej śmietany

Mały słoiczek konfitury z płatków róży

Masa chałwowa
ok 200 g chałwy waniliowej
1/3 kostki masła (miękkiego)

Masło rozcieramy mikserem i dodajemy stopniowo pokruszoną chałwę. Miksujemy do czasu wymieszania oby składników. Masa musi być kremowa (nie może być zbyt sucha, więc jeśli trzeba można dodać więcej masła).

Wszystkie składniki ciasta siekamy nożem, a następnie szybko zagniatamy.  Owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki na 1 godzinę. Schłodzonym ciastem wylepiamy blaszkę (lub okrągłą formę) i nakłuwamy widelcem. Z ciasta pieczeny dwa blaty: jeden na spód i drugi jako wierzch (z obwódką).
Pieczemy ok. 20-25min. w 175st.C, do zezłocenia.

Na zimnym spodzie rozsmarowujemy konfiturę różaną i przykrywamy drugim blatem (z obwódką). Górę smarujemy masą chałwową i dekorujemy bakaliami.


Nie będę ukrywać, że mazurek ten jest baaaardzo słodki, ale każdy, kto nie zna połączenia chałwy z różą, powinien go przynajmniej spróbować. Niebiańskie smak tych dwóch składników dopełni filiżanka mocnej kawy. Takie świętowanie, to ja rozumiem!

Fotomigawki - część 2: Wielkanoc 2012

Wielka Sobota - praca wre! Powstają kolejne smakołyki: mazurki, pascha, baba drożdżowa...
Pojawiają się świeżo uwędzone mięsne specjały, pasztet, zupa chrzanowa. Wszystko co najlepsze, bo czas wyjątkowy.
Zwłaszcza dziś w kuchni nie ma miejsca na przypadkowość, półprodukty, pójście na łatwiznę. Wszystko musi być smaczne, piękne, wyjątkowe.



Nawet koszyczek ze "święconką" musi być nie tyle wypełniony po brzegi (bo wystarczy, żeby zawierał podstawowe pokarmy), co piękny.


Jeszcze nie czas na próbowanie tego, co od wczoraj powstało. Jeszcze trzeba chwilę poczekać, ale już jutro na stole pojawi się pełen zestaw świątecznych przysmaków.